Dzisiaj będzie wpis specjalnie dla tych, którzy nie mogą już czytać moich książkowych opowieści. Bo o telewizji będzie. Arcyciekawym i zabawnym programie, emitowanym, jakżeby inaczej, przez kuchnia.tv, pod wszystko mówiącym tytułem – Nie tylko brytyjska historia na talerzu. Dwójka sugestywnych w wyrażaniu swojej dezaprobaty prowadzących, aktorka komediowa Sue Perkins (jeśli można coś wnioskować na podstawie tego programu, to chyba dobra) i dzielnie jej wtórujący krytyk kulinarny Giles Coren, zmagają się z 500 latami europejskiej historii kulinarnej. Ja trafiłam na średniowiecze. Nie wiem, co sądzicie na temat pożywienia (a prawdopodobnie także innych spraw) tego okresu, ale najpewniejsze jest to, że się mylicie.
Powszechnie wiadomo, że średniowiecze to czas postów i umartwiania się. I to akurat się zgadza. Dlatego główna część posiłków, przez 4 dni tygodnia, składała się z mięsa, a przez pozostałe trzy dni jedzono ryby. Ach, żebyście tylko mogli zobaczyć te obiady, jedno danie (serwowano dwa, ale nie wiem jaka była między nimi różnica) miało pewnie więcej pozycji mięsnych niż menu niejednej restauracji. Na uwagę zasługują: wyjątkowo niesmakujące Sue befsztyki z cynamonem oraz mityczny pieczony potwór z zadkiem świnki i głową gęsi, który powstał, ni mniej ni więcej, tylko z zszycia tych dwóch zwierzątek przez pomysłowego kucharza, specjalnie po to, żeby państwo mogli cieszyć swe oczy i podniebienia. Za talerze służyły ogromne pajdy chleba, których, ku rozczarowaniu Sue, nie zjadano, ale nasączone mięsnym sokiem oddawano biednym (jałmużna przecież obowiązuje). Oprócz tego, dania dostosowywano raczej do usposobienia (skłonności do melancholii czy też wpadania w złość) niż do stanu żołądków biesiadników. Można by pomyśleć, że obraz rozkoszy stołu jest zafałszowany, bo historia, jak zwykle, mówi tylko o obżerających się bogaczach. A wcale nie. Nie pamiętam, co jadało pospólstwo, ale pamiętam robiącą wrażenie liczbę 5000 tysięcy kalorii dziennie, którą pochłaniało.
Średniowiecze to również czas wypraw krzyżowych. I tu się okazuje, że pobożni rycerze to nie aż takie puste głowy, jak można by uważać, i choć tępią niewiernych, to jednak ich smaczną kuchnię docenić potrafią i bardzo się w niej rozsmakowują. Menu krzyżowca też mogłoby znaleźć się, tym razem nie tylko pod względem ilości dań, ale także ich konkretnych realizacji, w karcie współczesnej restauracji.
Marząc więc już sobie o dalekich wyprawach, wakacyjnych co prawda, nie krzyżowych, proponuję kurczaka po marokańsku. Być może, z powodu dużej ilości soku cytrynowego, niektórym to danie wyda się równie paskudne jak smaki średniowiecza, ja jednak bardzo je lubię, mimo iż kwaśny smak jest zdecydowanie wyczuwany, moim zdaniem jednak nie jest zbyt dominujący. W przepisie występują kiszone cytryny, ja z ich braku używam świeżych, dla ozdoby właściwie, bo nie odważyłam się nigdy tego zjeść. Jeśli ktoś chciałby jednak takie kiszone cytryny zrobić, to, o ile pamiętam, jest to dość proste (tylko trzeba trochę poczekać), a Google z pewnością zaoferuje odpowiedni przepis. Występująca w daniu przyprawa do tadżinu pewnie gdzieś jest dostępna, ale równie dobrze, chociaż pewnie dość to nieortodoksyjne, można użyć po prostu czegoś, co lubicie, curry albo mieszanki kurkumy, papryki, kolendry i kuminu... Ja miałam wreszcie okazję wypróbować colombo (dzięki, Beo :) i sprawdziło się bardzo dobrze.
A w następnym odcinku (ale to już nie u mnie, tylko w telewizji) rewolucja francuska, naprawdę polecam.
Powszechnie wiadomo, że średniowiecze to czas postów i umartwiania się. I to akurat się zgadza. Dlatego główna część posiłków, przez 4 dni tygodnia, składała się z mięsa, a przez pozostałe trzy dni jedzono ryby. Ach, żebyście tylko mogli zobaczyć te obiady, jedno danie (serwowano dwa, ale nie wiem jaka była między nimi różnica) miało pewnie więcej pozycji mięsnych niż menu niejednej restauracji. Na uwagę zasługują: wyjątkowo niesmakujące Sue befsztyki z cynamonem oraz mityczny pieczony potwór z zadkiem świnki i głową gęsi, który powstał, ni mniej ni więcej, tylko z zszycia tych dwóch zwierzątek przez pomysłowego kucharza, specjalnie po to, żeby państwo mogli cieszyć swe oczy i podniebienia. Za talerze służyły ogromne pajdy chleba, których, ku rozczarowaniu Sue, nie zjadano, ale nasączone mięsnym sokiem oddawano biednym (jałmużna przecież obowiązuje). Oprócz tego, dania dostosowywano raczej do usposobienia (skłonności do melancholii czy też wpadania w złość) niż do stanu żołądków biesiadników. Można by pomyśleć, że obraz rozkoszy stołu jest zafałszowany, bo historia, jak zwykle, mówi tylko o obżerających się bogaczach. A wcale nie. Nie pamiętam, co jadało pospólstwo, ale pamiętam robiącą wrażenie liczbę 5000 tysięcy kalorii dziennie, którą pochłaniało.
Średniowiecze to również czas wypraw krzyżowych. I tu się okazuje, że pobożni rycerze to nie aż takie puste głowy, jak można by uważać, i choć tępią niewiernych, to jednak ich smaczną kuchnię docenić potrafią i bardzo się w niej rozsmakowują. Menu krzyżowca też mogłoby znaleźć się, tym razem nie tylko pod względem ilości dań, ale także ich konkretnych realizacji, w karcie współczesnej restauracji.
Marząc więc już sobie o dalekich wyprawach, wakacyjnych co prawda, nie krzyżowych, proponuję kurczaka po marokańsku. Być może, z powodu dużej ilości soku cytrynowego, niektórym to danie wyda się równie paskudne jak smaki średniowiecza, ja jednak bardzo je lubię, mimo iż kwaśny smak jest zdecydowanie wyczuwany, moim zdaniem jednak nie jest zbyt dominujący. W przepisie występują kiszone cytryny, ja z ich braku używam świeżych, dla ozdoby właściwie, bo nie odważyłam się nigdy tego zjeść. Jeśli ktoś chciałby jednak takie kiszone cytryny zrobić, to, o ile pamiętam, jest to dość proste (tylko trzeba trochę poczekać), a Google z pewnością zaoferuje odpowiedni przepis. Występująca w daniu przyprawa do tadżinu pewnie gdzieś jest dostępna, ale równie dobrze, chociaż pewnie dość to nieortodoksyjne, można użyć po prostu czegoś, co lubicie, curry albo mieszanki kurkumy, papryki, kolendry i kuminu... Ja miałam wreszcie okazję wypróbować colombo (dzięki, Beo :) i sprawdziło się bardzo dobrze.
A w następnym odcinku (ale to już nie u mnie, tylko w telewizji) rewolucja francuska, naprawdę polecam.
Kurczak po marokańsku
(przepis: Recettes express)
Składniki:
1 łyżka przyprawy do tadżinu
800 g filetów z kurczaka
60 g masła
łyżka oleju
1 duża, posiekana cebula
laska cynamonu
2 obrane ząbki czosnku
2 kiszone cytryny, pocięte na ćwiartki
2 łyżki soku z cytryny
250 ml bulionu z kurczaka
75 g suszonych śliwek, przeciętych na pół
Wykonanie:
- Filety z kurczaka pociąć na dość duże kawałki, wymieszać z połową przyprawy. W garnku z grubym dnem rozgrzać olej i 20 g masła, podsmażyć kurczaka na złoto (najlepiej w dwóch turach, jeśli nie mieści się w garnku w jednej warstwie). Mięso zdjąć z patelni, wrzucić cebulę i cynamon, smażyć 2-3 minuty, po czym dorzucić czosnek (ząbki w całości). Dodać kurczaka, kiszone cytryny, sok z cytryny, resztę przypraw, sól i pieprz. Przykryć i dusić 5 minut.
- Do garnka wlać bulion i dorzucić śliwki. Ponownie przykryć, po zagotowaniu się płynu zmniejszyć ogień i gotować ok. 15 minut. Bezpośrednio przed podaniem do sosu dodać resztę masła (już po zdjęciu garnka z ognia).
Ilość przyprawy należy dostosować do własnych preferencji i mocy tego, czego używacie. Jeśli dodajecie surowe cytryny trzeba je dobrze sparzyć i może dodać trochę mniej niż dwie, ale na przykład, żeby efekt dekoracyjny został osiągnięty, pokroić na ósemki. Proporcje są niby na 4 osoby, ale moim zdaniem naprawdę głodne osoby. I oczywiście, dajcie sobie spokój z dokładnym odmierzaniem, to nie ma znaczenia, za to z moich doświadczeń wynika, że obsmażanie na porządnej ilości tłuszczu bardzo poprawia smak dania.
11 komentarzy:
wspaniałe smaki się tu przeplatają!
ach.. jak aromatycznie
A ja nie mam kuchni tv wiec chetnie u Ciebie poczytam.
Kurczak odmienny niz tradycjne, chetnie wyprobuje.
Oglądałam tę serię, lubię też czytać Corena w sobotnim Timesie (jest recenzentem tego dziennika), choć on Polaków nie lubi (była mała afera, Polonia brytyjska wysyłała listy protestacyjne do redakcji, bo Coren, mający żydowskie korzenie, napisał, że Polacy to Antysemici).
Basilisk, czyli to mityczne stworzenie, odtworzył też, znacznie lepiej rzecz jasna, także Heston Blumenthal (mam nadzieję, że kuchnia tv pokaże Feasts?). Ale tak jedli najbogatsi - biedni jedli pottage (zupa, potrawka), ciemny chleb i pili piwo (nawet 2-latki), bo nie mieli czystej wody.
Strasznie zaluje, ze nie mam kuchni.tv. Byc moze to juz w te wakacje sie zmieni :) Chociaz z drugiej strony trudno mnie bedzie pozniej odpedzic od telewizora :))
Jak widac sredniowieczne jedzenie nie bylo wcale takie zle :) A kucharze mieli iscie ulanska fantazje :))
Takiego kurczaczka po marokansku chetnie bym zjadla. Gdzies juz kiedys widzialam przepis na kiszone cytryny. Ukisze sobie i zrobie, a co! :))
No to teraz czekam na drugie oko: na Kaukaz :))
Karolino ja lubie KAZDA Twoja opowiesc - czy to o kuchni czy o ksiazkach. Czyta sie jednym tchem.
Generalnie jestem przeciwniczka posiadania telewizora w domu, ale czasem bardzo zaluje ze nie moge ogladac programow kulinarnych wlasnie.
Kilka z nich jest dostepnych przez strone BBC, ale nie wszystkie.
Kiedys moj Wujek (brat mojej Mamy) ktory swietnie gotuje, zrobil PYSZNEGO pieczonego kurczaka wlasnie z cytrynami. Do dzisiaj pamietam ten smak.
Usicski :*
Jakoś nigdy nie miałam okazji oglądnąć tego programu, zawsze mi coś wypada... A widzę, że wielu ciekawych rzeczy się można dowiedzieć z niego! ;)
Lubię kwaskowatość cytryny.
Danie bez wątpienia ciekawe.
Paulo, Asiejo :))
Ewo, pewnie jednak telewizja w Irlandii ma bogatszy (czy też lepszy jakościowo) repertuar takich programów niż nasza i nie ma czego aż tak bardzo żałować.
Anno Mario, rzeczywiście o tym piwie w programie też było, tylko zapomniałam. Ja też mam ciągle nadzieję, że zaczną u nas wreszcie, obojętnie na którym programie, pokazywać Hestona Blumenthala, jego eksperymenty co prawda nie zawsze zachęcają do jedzenia, ale z naukowego punktu widzenia są bardzo ciekawe.
Majko, na szczęście po pierwszym zachłyśnięciu się kuchnią.tv chęć na przerwę pojawia się sama, chociażby dlatego, że jak na wszystkich programach tego typu, jest mnóstwo powtórek. Oko na Kaukaz mam w planie, a skoro jest zapotrzebowanie, to pomyślę o przesunięciu go na liście priorytetów ;)
Polko, dzięki za miłe słowa, tym bardziej, że mnóstwo książkowych inspiracji czeka w kolejce.Ja właściwie też nie mam telewizora i z wyjątkiem chwil depresji raczej mi go nie brakuje, ale i tak czas telewizyjnego postu odbijam sobie jeżdżąc do rodziców.
Zay, można, można, widziałam też odcinek o latach 50. i o ile to, jaką przeszliśmy kulinarną rewolucję od średniowiecza nie budzi zdziwienia, to aż trudno uwierzyć, jak mało mamy wspólnego z okresem prawie współczesnym.
Ciesze sie, ze colombo sie przydalo :)
I zaluje, ze nie moge ogladac kuchnia.tv, bo po Twoim opisie mam na to wielka ochote :)) Jak po wszystkich Twoich opisach z reszta ;)
Pozdrawiam serdecznie! I zycze milego weekendu Karolino :)
Heston zawsze mówi we wstępie do programu z serii Feasts: Do NOT try it at home:-) To nie jest gotowanie, to jest połączenie sztuki i nauki na poziomie niedostępnym zwykłym ludziom. Ale jest to bardzo ciekawe no i uczta dla oczu:-)
Potwierdzam że 'kurczak przepisowy' jest przepyszny !! :)
Prześlij komentarz