niedziela, 27 listopada 2011

Hu hu ha. Zaklinanie zimy



Systematyczność nie jest ostatnio moją mocną stroną. Troszkę się sama przed sobą usprawiedliwiam tym, że ponieważ wszystko się pozmieniało (o czym na pewno już wkrótce Wam opowiem) trudno mi złapać właściwy rytm i pomieścić w nim jeszcze blogowanie.

Dzisiejszą notkę przygotowałam prawie dwa tygodnie temu i częściowo straciła swoją aktualność. Ale tylko częściowo, bo myśl przewodnia: jak ja nie lubię zimy, nadal pozostaje aktualna. Boję się zimy, chyba tak należałoby to nawet ująć. Wizja ponownie marznących palców, nosa i uszu to jeden z najgorszych koszmarów. Perspektywy stania na przystanku i trzęsienia się z zimna (nic to, że na żadnych przystankach stać nie muszę, przynajmniej nieczęsto), a nawet zwykłego zdejmowania rękawiczek przy -15, aby wyszukać drobne na gazetę czy paczkę chusteczek wywołują we mnie dreszcze. Nie cieszy mnie bynajmniej myśl o oddaniu się białemu, narciarskiemu szaleństwu (które zresztą prawie zarzuciłam i tak mi się wydaje, że wspomnienia o chwilach na stoku, kiedy palce przymarzają do butów i skarpetek, a twarz owiewana jest lodowatym wichrem są główną tego przyczyną) tudzież wizja zakrycia szarości miasta białą puszystą kołderką (bo wszyscy wiemy, jak to się zwykle już po paru dniach kończy).

Oczywiście takie podejście jest mało konstruktywne, bo skoro przynajmniej najbliższej zimy nie spędzę w cieplejszym klimacie, jeśli już nie zamierzam jej polubić, to przynajmniej należałoby się z nią pogodzić i właściwie do niej przygotować, na przykład nabywając puchową kurtkę, która powinna zastąpić mój, co prawda elegancki i zgrabny, ale ewidentnie przeznaczony na rynek hiszpański, tudzież południowofrancuski, płaszczyk.

Jak zawsze morale może podnieść też odpowiednio kojące jedzenie, gorące, sycące i kaloryczne, na przykład taka zapiekanka pastuszka (czyli pasterska, ale tłumaczenie pastuszka podoba mi się bardziej). Klasyk brytyjskiej kuchni, który jest jedną z odpowiedzi na to, dlaczego ma ona taką złą opinię, bo to typowe danie dziecięce (takie jak przecierane zupki), neutralne połączenie ziemniaczanego puree z mięsem mielonym. Zupy-kremy (a nie żadne tam przecierane zupki) jednak uwielbiam, a zapiekanka pasterska również bardzo mi posmakowała.



Zapiekanka pastuszka
na podstawie tego przepisu

Składniki:

600 g ziemniaków
50 g startego żółtego sera
1 cebula pokrojona w kostkę
1 marchewka pokrojona w kostkę
1 łodyga selera naciowego, pokrojona
600-700 g mielonego mięsa (u mnie wieprzowina)
150 ml rosołu lub wody
1 łyżka mąki wymieszana z 1 łyżką masła
150 g masła
150 ml mleka
sól, pieprz

Wykonanie:
  1. Ziemniaki obrać i ugotować do miękkości. W czasie, kiedy się gotują, usmażyć na złoto cebulę, następnie zdjąć ją z patelni i usmażyć marchew z selerem naciowym, odstawić na bok. Na tej samej patelni podsmażyć mięso, aż zbrązowieje, dodać marchew z selerem, bulion lub wodę oraz masło z mąką. Dobrze rozmieszać i chwilę pogotować. Doprawić i przełożyć do naczynia do zapiekania.
  2. Ziemniaki rozgnieść ze 100 g masła, dodać tyle mleka, by puree miało dość luźną konsystencję, dodać ser, cebulkę, doprawić. Masę ziemniaczaną wyłożyć na mięso i widelcem zrobić wzorki.
  3. Pozostałe 50 g masła roztopić i posmarować nim zapiekankę.
  4. Piec około 30 minut w 220 stopniach.

A na deser na przykład pyszne ciasto czekoladowe z pierwszego zdjęcia.

środa, 9 listopada 2011

Traktat o łuskaniu orzechów



Pomyślałam sobie ostatnio, że dawno nie było żadnego wpisu książkowego, a nic tak przecież nie sprzyja lekturze jak (uwaga, one naprawdę nadchodzą!) jesienno-zimowe wieczory, gdy za oknem śnieg i zimno, a w domu fotelik, kocyk, herbatka i książka.

Pewnie wielu z Was zorientowało się, że tytuł dzisiejszego wpisu nawiązuje do znanej (nagradzanej, wychwalanej, lecz ja wcale nie jestem jej fanką) książki Wiesława Myśliwskiego, jednak wpis książkowy to jeszcze nie dzisiaj, chociaż nad tym myślę. Swoją drogą, łupanie orzechów to też dobre zajęcie na listopadowy wieczór i zgodnie z tytułową zapowiedzią będzie właśnie o tym.

Odwieczny problem "jak to zrobić, żeby otrzymać ładne, całe połówki" powrócił do mnie jak bumerang (ugh, chociaż zwykle kupuję wszystko połupane-połamane w plastikowych torebkach), bo wybrany przeze mnie przepis nakazywał wykorzystać pekany, które nawet miałam, owszem, ale w wersji naturalnie opakowanej. I chyba zbyt już długo czekały na swoją kolej.

Pekany w łupinach wyglądają trochę jak przerośnięte żołędzie ze spiczastymi końcami. Kiedyś zabrałam się za nie dziadkiem do orzechów, ale to nie był dobry wybór. Tym razem skończyło się na tłuczku do mięsa i technice jednego uderzenia w czubek (osłabia łupinę, przynajmniej sobie tak wmówiłam), a potem już gdzie bądź. Od razu gdzie bądź też można, ale efekty estetyczne są mierne, tj. uzyskuje się orzechowe okruchy, a nie śliczne nienaruszone połówki. A może ktoś z Was wie, jak rozprawić się z pekanem szybko i skutecznie(j)?

Eleganckie orzeszki byłyby zaś ozdobą dzisiejszego ciasta, bo też zwłaszcza ze względu na jego urodę chciałam wypróbować ten przepis. Połączenie żurawiny, orzechów i gruszek oraz błyszcząca na tym wszystkim kusząca karmelowa skorupka smakują pysznie i pięknie wyglądają. U mnie niestety karmelowa skorupka nie wystąpiła, chyba za mało odparowałam gruszki, ale przede wszystkim wyłożyłam formę papierem do pieczenia :/ Nie róbcie tego.

Jeśli niepokoi Was trochę, że na zdjęciach pozuje głównie żurawina a nie tytułowe orzechy, to jest tak dlatego, że wszystkie pekany w tym czasie przebywały w piekarniku i nie mogły wziąć udziału w sesji.



Ciasto gruszkowe w stylu tarty Tatin
źródło: Roast figs sugar snow

nadzienie:
115 g cukru
75 g masła
900 g gruszek (5-6 sztuk)
140 g żurawiny
75 g orzechów pekan (u mnie częściowo zastąpionych włoskimi)

ciasto:
210 g mąki
200 g cukru
120 g masła
2 łyżeczki proszku do pieczenia
175 ml mleka
2 jajka
ekstrakt lub cukier waniliowy


Wykonanie:
  1. Przygotować nadzienie: gruszki obrać i pokroić na plasterki o szerokości około 1 cm. Na patelni (może być to od razu to naczynie, w którym pieczecie ciasto) rozpuścić masło z cukrem, dodać gruszki i dusić je na wolnym ogniu, aż trochę zmiękną. Następnie zwiększyć ogień i gotować do czasu, aż większość wody wyparuje i cukier się skarmelizuje. Do gruszek dodać orzechy i żurawinę, wymieszać, całość przełożyć do okrągłej formy.
  2. Przygotować ciasto: masło rozetrzeć z cukrem i cukrem waniliowym, dodawać po jednym jajku i miksować, aż masa będzie gładka. Powoli wsypać połowę mąki wymieszanej z proszkiem do pieczenia, wlać mleko, a potem wsypać resztę mąki. Ciasto wyłożyć na wcześniej przygotowane owoce.
  3. Piec około 40-50 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni, aż ciasto się przyrumieni, a wetknięta w nie wykałaczka wychodzi sucha.
  4. Po upieczeniu odczekać 10 minut, a potem wyłożyć na talerz tak, by owoce znalazły się na górze.