czwartek, 30 lipca 2009

Nowe spojrzenie na makaron z sosem ze świeżych pomidorów




Makaron przygotowany według tego przepisu, nie jest w sumie aż taki banalny, jak mi się początkowo wydawało. Urozmaicenie wnoszą feta, ostra papryczka i czerwony ocet. Nie trzeba wcale udawać się do kuchni, żeby wiedzieć, że jest to 100% pewniak. Jednak to wcale nie smak (chociaż naprawdę niezły) spowodował, że zdecydowałam się zaprezentować Wam to danie. Pozwólcie, że zacytuję (tłumaczenie z francuskiego, to ważna informacja):

Makaron z sosem ze świeżych pomidorów
dla 4 osób

Przepyszne danie, przygotowanie którego trwa krócej, niż otwarcie butelki wina.

Czy życie nie jest natychmiast piękniejsze, jeśli czas odmierza się otwieraniem butelek wina? Od razu pomyślałam, jakby to mogło być w wersji polskiej i pierwsze, co wpadło mi do głowy, to:

Przepyszne danie, którego przygotowanie trwa krócej, niż zagotowanie wody na herbatę.

Opijam się herbatą bez opamiętania, ale sami przyznacie, że brzmi to jednak zupełnie inaczej. Polecam więc ten prosty makaron, koniecznie z butelką wina, a zobaczycie, że ten zwykły czwartek od razu nabierze sobotniego charakteru.



Makaron z sosem ze świeżych pomidorów
przepis z: Recettes légerès, wyd. Marabout
(dla 4 osób)

Składniki:

375 g świeżych płatów lazanii, pociętych na wstążki (nie wiem czy takie można u nas w ogóle dostać, zamiast tego dobre będą tagliatelle, pappardelle albo po prostu to, co lubicie)
1 łyżka oliwy z oliwek

6 średnich pomidorów obranych ze skórki i pokrojonych w grubą kostkę
3 gałązki bazylii, grubo posiekanej
2 ząbki czosnku
2 łyżeczki octu z czerwonego wina (dałam balsamico)
1 ostra tajska papryczka, drobno posiekana
80 g pokruszonej fety


To był przepis z książeczki z "lekkimi" daniami, więc jeśli Wam na tej lekkości bardzo nie zależy, sugeruję zwiększyć ilość oliwy i fety.

Przygotowanie:
  1. Makaron ugotować, odcedzić, wymieszać z połową oliwy.
  2. W osobnym naczyniu wymieszać pomidory, bazylię, czosnek, resztę oliwy, papryczkę. W przepisie nie ma o tym mowy, ja jednak dodałam sól i pieprz. Jeżeli aż tak bardzo się nie spieszycie, myślę, że fajnie dać tej mieszance chwilę czasu na przegryzienie.
  3. Makaron rozłożyć na talerzach, na makaronie rozłożyć sos, posypać pokruszoną fetą. Gotowe.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Cukiniowe carpaccio




Dostałam w prezencie ekologiczną cukinię. Warto się dobrze zastanowić, co z takim rarytasem zrobić. Cukinia jest w smaku raczej neutralna, tym bardziej trzeba się postarać, żeby go wydobyć, a nie zagłuszyć, więc najlepiej będzie jak najprościej, jak najmniej dodatków. A może...

...cukinię podsmażyć na maśle, doprawić solą, pieprzem i gałką muszkatałową, zalać wodą, gotować do miękkości. Zmiksować z serkiem topionym...

albo...

...cukinię przekroić na pół, środek wydrążyć, podsmażyć z cebulą, czosnkiem, doprawić solą, pieprzem, tymiankiem, wydrążone połówki napełnić farszem, piec aż cukinia będzie miękka. Podawać letnią, z miękkim kozim serem...

i jeszcze...

...cukinię pokroić w słupki, podsmażyć z czosnkiem, doprawić solą i pieprzem, dusić do miękkości. Podawać na jarzynkę z czym się tylko chce...

Czy może być jeszcze prościej? A może: carpaccio



Cukiniowe carpaccio

Składniki:
cukinia (ilość w zależności od wielkość, moim zdaniem mała - jedna na osobę, duża - to zależy ;)
oliwa
cytryna
sól, pieprz
ser (dobry jest oczywiście parmezan, ja miałam kozi w plasterkach, może oscypek? ważne, żeby miał zdecydowany smak)


Przygotowanie:
  1. Cukinię pokroić na jak najcieńsze plasterki. Może być obieraczką do jarzyn, chociaż dla mnie takie plasterki są trochę za cienkie i następnym razem zrobię to ręcznie, albo raczej nożnie. Jeżeli macie małą cukinię, to można ją plasterkować w całości. Ja miałam taką dużą i podzieliłam ją najpierw na pół w poprzek, a potem wzdłuż na cztery. Dobrze przed krojeniem wydłubać pestki (małej to nie dotyczy).
  2. Plasterki ułożyć dekoracyjnie na talerzu, skropić oliwą, sokiem z cytryny, posypać solą i pieprzem oraz wiórkami sera. Dobry dodatek to bagietka.


piątek, 24 lipca 2009

Semifreddo. Caramel & Brownie






Znacie to uczucie podekscytowania, towarzyszące wypróbowywaniu nowego przepisu? Wyjdzie-nie wyjdzie. A jak nie wyjdzie? Najgorzej jest, jak trzeba czekać, aż się upiecze. Albo wystygnie (ale mnie rzadko udaje się dotrwać do tego momentu). A jeśli jest to wymyślny tort, który ma dotrwać w całości do imprezy, która rozpoczyna się następnego dnia o 16? Co za męka. I nareszcie pierwszy widelec, pierwsza łyżka. Rozczarowanie? Satysfakcja? Ulga?

To połączenie chodziło za mną od dawna. Właściwe od czasu, kiedy dobre kilka miesięcy temu, kupiłam sobie w ramach pocieszenia lody Häagen-Dazs Vanilla Caramel Brownie. Także dawno temu wymyśliłam, że można na ich wzór zrobić semifreddo (nie wpadłam na to zupełnie sama, zainspirowała mnie Ela z My Best Food). I wcale nie te tygodnie, kiedy myślałam o tym, jak fajnie byłoby to zjeść, były najbardziej męczące, ale ta noc, kiedy semifreddo grzecznie się mroziło.

Rano już nie mogłam wytrzymać i wydłubałam łyżką tylko troszkę, troszeczkę. A potem jeszcze trochę. Mmm... o to właśnie chodziło.

Toffi, brownie, wanilia, kogel-mogel, bita śmietana. Czy to w ogóle mogło się nie udać?



Semifreddo à la Häagen-Dazs Vanilla Caramel Brownie
(baza: Jamie Oliver, dodatki: moje)

Składniki:
(wg Jamiego to na 6 osób, dla mnie max. 5)

2 jajka
pół laski wanilii (dałam 1/2 cukru waniliowego)
250 ml śmietany kremówki
25 g cukru (mam obawy, że dałam znacznie więcej, bo moja waga do zbyt dokładnych nie należy)
1 czekoladowa muffinka (oczywiście domowe brownies są dobrą alternatywą)
100 g krówek

Wykonanie:
  1. Rozdzielić żółtka od białek. Żółtka ubić z cukrem i ziarnkami wanilii (cukrem waniliowym).
  2. Ubić śmietanę i pianę z białek (ze szczyptą soli). Krówki i brownie podzielić na kawałki takiej wielkości, na jaką macie ochotę.
  3. Wszystko razem delikatnie wymieszać. Mrozić kilka godzin. Pamiętajcie, że deser ma być tylko częściowo zamrożony, więc jeżeli przebywał zbyt długo w zamrażarce, trzeba mu dać kilka chwil na odtajanie.
Następnym razem wezmę chyba trochę mniej dodatków, bo zbyt zdominowały deser. Ale oprócz tego, BARDZO polecam.




czwartek, 23 lipca 2009

Alu kofta. Jak ziemniaki i kalafior, to nie tylko z jajkiem




Moja siostra wyprowadza się z domu do innego miasta. Przed wyjazdem powiedziała, że mam wreszcie napisać o czymś łatwym, żeby miała co gotować. A ja na to, że wszystko tu jest łatwe. A ona, że tak, ale...

No a ja wiem, bo też nie zawsze jem to anchois czy suszone pomidory. Więc dzisiaj będzie swojsko i bez wydziwiania. Zgodnie z życzeniem, również wegetariańsko. Kalafior i ziemniaki.

Mała dygresja, bo nie mogę się powstrzymać. Czy zauważyliście, jaki kalafior jest piękny? Jak mu się przyjrzeć z bliska, to cały składa się z malutkich białych kwiatuszków. Pomysł na relaks: wycieczka szkłem powiększającym po powierzchni kalafiora. A wiecie, że można go chrupać również na surowo?

Wracając do właściwej treści, dzisiejsze danie, to warzywne kulki alu kofta, podobne do tych, które jadłyśmy niedawno razem w indyjskiej restauracji. Tam były prawie wielkości piłek tenisowych i w sosie curry, u mnie są nieco mniejsze niż piłeczki do ping ponga (i tak jest, moim zdaniem, lepiej) i z sosem pomidorowym tym razem, ale na pewno pomyślę, jak odtworzyć ten z restauracji. Wersja, którą przyrządziłam wypadła bardzo łagodnie w porównaniu do oryginału, więc jeżeli lubicie ostre dania, proponuję dodać więcej przypraw niż w przepisie.

Więc dzisiaj na obiad: kalafior i ziemniaki. Czy o to chodziło?



Warzywne kulki alu kofta
przepis za: Kulinarny atlas świata. Indie południowe i środkowe (bezpłatny dodatek do Gazety Wyborczej)

Składniki:

Kulki:
Zrobiłam z trochę mniejszej ilości i wyszło ok. 15 kulek.
5 ziemniaków
pół kalafiora
10 dag mąki z ciecierzycy lub pszennej (dałam pszenną)
3 łyżki posiekanej świeżej kolendry (dałam pietruszkę)
sól
pieprz
garam masala
olej do smażenia


Sos:
1 kg posiekanych pomidorów bez skórki (m0gą być puszki, ja dałam jedną puszkę i moim zdaniem to wystarczy dla 3 osób)
1 łyżka ghee (dałam trochę oleju i trochę masła)
1 łyżeczka startego imbiru
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżeczka kuminu
sól
pieprz
chili
1 mały jogurt


Wykonanie:
  1. Przygotować sos: do gorącego ghee dodać imbir i chili, jak zapachnie, dodać resztę przypraw i chwilę smażyć, mieszając. Dodać pomidory i dusić na małym ogniu, aż sos będzie gesty. Przetrzeć przez sitko*, wymieszać z jogurtem.

    *i ja to zrobiłam, chociaż moje sitko ma, naprawdę nie przesadzam, z sześć centymetrów średnicy. Jeśli po prostu zmiksujecie pomidory, to nie będzie to samo, bo nadal konsystencja nie będzie całkiem gładka, a o to chodzi, jeżeli sos ma idealnie obklejać kuleczki. Jeżeli więc nie chce Wam się przecierać, to moim zdaniem lepiej użyć przecieru pomidorowego (nie mylić z koncentratem!).

  2. Ziemniaki i kalafior podgotować na półtwardo. Zetrzeć na tarce z dużymi oczkami, wymieszać z resztą składników, dobrze wyrobić. Z masy formować kulki, smażyć w gorącym oleju na rumiano. Nie wiedziałam, jak głęboki ten olej ma być, więc smażyłam na takim na wysokość 1-1,5 cm i myślę, że było w porządku. Podawać z ciepłym sosem pomidorowo-jogurtowym. Jeżeli poprzedniego dnia przygotujecie sos i podgotujecie warzywa, to będzie to naprawdę szybki obiad.




wtorek, 21 lipca 2009

Babeczki z malinami




Dzisiaj znowu będzie nieco nostalgicznie, bo zeszłotygodniowe blueberry pie wywołało we mnie tęsknotę za wakacjami, a nie tylko za latem, które przebiega sobie gdzieś z boczku. Powracamy więc na Zielone Wzgórze i nie obiecuję, że tym razem porzucimy je na dłużej. Ale kiedy, jak nie latem, powracać do lektur dzieciństwa?

Zauważyłyście (bo te wspominki kieruję jednak w stronę Pań), ile miejsca poświęca Lucy Maud Montgomery jedzeniu? Która z Was nie była ciekawa, jak powinien smakować walerianowy tort Ani, pierwsze w jej życiu lody, sok, który wywołał tyle zamieszania, czy ciastka malinowe, których trzy sztuki trzeba było rozdzielić między 10 dziewczynek?

Wydawcy o tej ciekawości czytelniczek dobrze wiedzą i pojawiły się już dwie (przynajmniej o dwóch wiem) książki, które tę ciekawość mają zaspokoić. Dzisiejszy przepis pochodzi z wydanej w 1993 "Książki kucharskiej Ani z Zielonego Wzgórza", którą natychmiast, jak tylko się ukazała, nabyłam. Z czego wniosek, że już w tych archaicznych czasach lubiłam nie tylko czytać, ale i gotować.

Znowu będzie coś na staroświecki podwieczorek, tym razem bardziej elegancki. Nie wiem, na ile przepis jest wierny tym, które stosowano w końcu XIX wieku w Kanadzie, na pewno jednak wywodzi się z kuchni Ameryki Północnej, bo zanim Wy na to wpadniecie, sama donoszę, że jest teoretycznie bardzo do blueberry pie podobny. Bo niby składa się z kruchego ciasta i owocowego środka, no ale przecież, spieszę się usprawiedliwić, już samo nadanie tym składnikom kształtu babeczki, zmienia absolutnie wszystko. I choć tutaj przyznam, że znam lepsze babeczkowe kombinacje, to jednak tej właśnie, trudno mi się od czasu do czasu oprzeć.

Naprawdę dobre jest ciasto robione z tego przepisu, nie za słodkie i kruche, ale nie takie rozpadające się w rękach. Polecam do wykorzystania przy innych babeczkowych okazjach. Malinowe nadzienie najlepsze jest wyjadane prosto z garnuszka, zaraz po zrobieniu, nie musicie się jednak specjalnie ograniczać, bo ilość podana w przepisie jest zdecydowanie za duża w stosunku do ilości ciasta.

Z powieściowym pierwowzorem te ciasteczka na pewno mają wspólną przynajmniej jedną cechę: z tych proporcji wychodzi jedynie jakieś 16 mini ciasteczek (takich na dwa kęsy), więc mogą rzeczywiście boleśnie zaostrzyć apetyt, jeżeli na podwieczorek zaprosicie zbyt dużo koleżanek ;)



Ciastka z malinami „boleśnie zaostrzające apetyt”
Zrobiłam z podwójnej porcji ciasta i wyszły mi 33 babeczki, w tym dla 8 nie starczyło nadzienia.

Składniki:

Ciasto:
1 szkl. mąki
1 łyżka cukru
1/4 łyżeczki do herbaty soli
6 łyżek masła
1 żółtko
1 łyżka zimnej wody
1 łyżka soku z cytryny

Nadzienie:
300 g mrożonych malin*
3 łyżki mąki kukurydzianej (dałam pszenną)
1/4 szklanki wody
3/4 szklanki cukru

*dałam 200 g świeżych, bo pamiętałam, że tego nadzienia wychodzi jakoś za dużo (i tak jest, bo teoretycznie powinnam napełnić malinami tylko połowę babeczek, skoro robiłam z podwójnej ilości ciasta), ale byłam zbyt ufna w swoją pamięć, więc przepis doczytałam do końca już post factum i okazało się, że autorka świeżych radzi wziąć tylko 1 szklankę.

Wykonanie:
  1. Do mąki wsypać sól, posiekać z masłem (jak odmierzyć 6 łyżek masła możecie przeczytać w tym przepisie), dodać resztę składników, nadal łączyć ze sobą widelcem, a kiedy ten już nic nie zdziała, rękami dognieść ciasto do końca. Odrywać małe kawałki ciasta i wylepiać nimi dobrze wysmarowane masłem foremki. Tak przygotowane babeczki włożyć do lodówki. Żeby było bardziej elegancko, ja rozwałkowałam ciasto i wykrawałam w nim szklanką kółka, którymi wylepiałam foremki.
  2. Przygotować nadzienie: mąkę rozmieszać z wodą, dodać cukier, a następnie maliny. Gotować 10-15 minut, aż masa zgęstnieje (mieszać!).
  3. Babeczki wypełniać do 2/3 nadzieniem (nie za dużo, bo kipi i bulgoce podczas pieczenia = wypływa z babeczki, obkleja boki ciastka i foremkę = pali się i utrudnia wyjmowanie ciastek z foremek).
  4. Piec 10 minut w 220 stopniach C, następnie obniżyć temperaturę do 180 stopni i piec jeszcze 15 minut. Pierwszą partię upiekłam według tych wskazówek, ale drugą, z lenistwa, już tylko w 180 stopniach i raczej im to nie zaszkodziło.

niedziela, 19 lipca 2009

Nareszcie bułka z masłem. Weekendowa Piekarnia #40






Miałam napisać, że pada. I że jest zimno. Ale w końcu można napić się z przyjemnością herbaty. Albo... rozmrozić wreszcie lodówkę. Albo coś upiec, nie czując się w kuchni, jak w łaźni parowej. Na szczeście się przejaśniło. Z pieczenia jednak nie zrezygnowałam.

Tadam! Z dumą i radością prezentuję Wam moje pierwsze bułki. A właściwie podkarpackie proziaki. Byłoby przekłamaniem, że są to pierwsze bułki, jakie w ogóle kiedykolwiek upiekłam. Na pewno jednak pierwsze od bardzo dawna, które nadają się nie tylko do jedzenia, ale i do prezentacji.
W związku z tym, chyba mogę uznać, że "Bułka z masłem" została oficjalnie otwarta.

Przepis na proziaki podała Muffingirl, która jest w tym tygodniu gospodynią Weekendowej Piekarni. Na jej blogu możecie też przeczytać, o co właściwie z tymi proziakami chodzi. Bułeczki są naprawdę śliczne, wyjątkowo łatwe i szybkie do zrobienia, a podczas pieczenia robi im się w połowie apetyczne pęknięcie. Bardzo polecam, nie sposób tutaj niczego zepsuć.

PS W piątek rano, zaraz przed wyjściem do pracy, siedziałam sobie i dumałam (hmm, tak, zwykle zostaje mi kilka wolnych minut na dumanie) i nagle mnie olśniło. Proziak to nic innego, jak swojski z nazwy, jak wtedy myślałam, prosiak, który przywiozła mi z podkarpackiej wycieczki koleżanka, nie dalej jak dwa tygodnie temu. Dzięki Aniu :) Przygotuj się jutro na degustację mojego "prosiaka".



Podkarpackie proziaki

przepis z Kuchni Doliny Strugu
proporcje na 40 sztuk (ja zrobiłam z połowy i wyszło mi 15 proziaków, więc może były większe niż przepis przewiduje)

Składniki:

1 kg mąki
pół litra zsiadłego mleka (dałam kefir)
1,5 łyżeczki sody
1 łyżeczka soli
2-3 jajka


Wykonanie:

Do miski wlać kefir, dodać pozostałe składniki, długo wyrabiać (ja robiłam to już na stolnicy). Rozwałkować ciasto na 1,5-2 cm i szklanką wykrawać proziaki. Piec na blasze (korzystając z rady Muffingirl, upiekłam na papierze do pieczenia) w 170 stopniach C, 15-20 min., z obu stron, aż będą rumiane. Nie wiem, czy o to właśnie chodziło, ale po prostu jak bułeczki były już od dołu przyrumienione, to odwróciłam je na drugą stronę.

bułka z masłem

bułka z masłem

środa, 15 lipca 2009

Blueberry pie




Niby można by napisać „ciasto jagodowe”, ale to jednak zupełnie nie to samo. Tak jak „apple pie” nie jest szarlotką. Blueberry pie to staroświeckie, okrągłe ciasto z jagodowym nadzieniem schowanym między dwoma kruchymi warstwami. Kojarzy mi się z filmami, na przykład adaptacjami książek Lucy Maud Montgomery, gdzie dziecięcy bohaterowie spędzają wakacje biegając po lasach i łąkach. A w porze podwieczorku czeka na nich mama lub babcia z domowym ciastem, które ukoi ich wszystkie smutki. Na przykład z blueberry pie.

Przepis, który proponuję, jest bardzo prosty, ciekawostka to dodatek do nadzienia cynamonu oraz... gałki muszkatałowej. Ich lekko ostry smak jest wyraźnie wyczuwalny, spróbujcie jednak zapytać, nawet kulinarnie uświadomioną osobę, co konkretnie czuje, a raczej nie otrzymacie dobrej odpowiedzi. Największą jednak zaletą blueberry pie jest cudowny, jagodowy zapach, wypełniający kuchnię podczas pieczenia. I jeszcze jedno – nie trzeba czekać, aż całkiem wystygnie, bo najpyszniejsze jest jeszcze lekko ciepłe, najlepiej z dodatkiem lodów waniliowych.




Składniki:
przepis pochodzi ze strony blueberry-recipe.com
(ilości bardzo nieznacznie zmodyfikowane w porównaniu do oryginału)


Ciasto:
2 szklanki mąki
2/3 szklanki masła*
4-5 łyżek bardzo zimnej wody
szczypta soli


Nadzienie:
2/3 szklanki cukru
2 łyżki mąki
¼ łyżeczki cynamonu
1/2 łyżeczki gałki muszkatałowej
500g jagód (a tak naprawdę między 400 a 450, odejmując to, co wyjadłam w międzyczasie)

*u mnie to było 3/4 kostki. Jeżeli jednak chcecie, żeby Wasze pie miało jeszcze więcej staroświeckiego uroku, należy to zrobić tak: nalać do szklanki zimną wodę, odlać 2/3 i małymi kawałeczkami wrzucać masło, aż woda z powrotem wróci do brzegu szklanki. Wypróbowałam, ale radzę wziąć większe naczynie z podziałką i z niego odlać ilość odpowiadającą 2/3 szklanki, ponieważ przy tym stosunku masła do wody będziecie je musieli do tej szklanki wpychać, a to dość kłopotliwe.

Przygotowanie:
  1. W mąkę z dodatkiem soli wgnieść widelcem lub wsiekać nożem tyle masła, ile się da. Do mikstury wlać 3-4 łyżki wody i szybko zagnieść ciasto, jeśli to konieczne, dolać jeszcze wody.
  2. Ciasto podzielić na dwie nierówne połowy. Większą rozwałkować na koło o średnicy mniej więcej 30 cm (oczywiście zależy od wielkości formy, u mnie miała jakieś 23 czy 24 cm) i przełożyć do wysmarowanej masłem formy. Mniejszą połowę rozwałkować na wielkość formy i obydwie części włożyć do lodówki na co najmniej pół godziny. Mniejszy okrąg położyłam na desce do krojenia, inna opcja to większy talerz. Oczywiście można ciasto najpierw schłodzić, a potem wałkować, ale idea jest taka, żeby do piekarnika szło tak zimne, jak to możliwe, więc moim zdaniem lepiej się sprawdza pierwsza metoda.
  3. Wszystkie składniki nadzienia wymieszać i wyłożyć na schłodzone ciasto. Przykryć drugim okręgiem, zagiąć na niego boki pierwszego i dokładnie docisnąć np. widelcem, w cieście nie powinno być żadnych dziur ani pęknięć, bo to co nimi wypłynie, prawdopodobnie się przypali. Nie stresujcie się jednak za bardzo, u mnie dziury były, co jest dobrze widoczne na zdjęciach, a przypalone kawałki można od reszty odłupać. Żeby było całkiem jak na amerykańskim filmie, pośrodku ciasta zrobiłam cztery podłużne nacięcia (ma to swoje uzasadnienie – daje miejsce do ujścia parze, czyli inaczej rzecz ujmując, wodzie z owoców).
  4. Piec w 180 st. C. przez około 50 minut (Ja piekłam godzinę).


niedziela, 12 lipca 2009

Zielono mi i w groszki




Zielony groszek to jedna z najbardziej kuszących wczesnoletnich pyszności. Kupić go jednak można w nielicznych miejscach i rzadko, a sezon na niego trwa na tyle krótko, że zwykle udaje mi się go przegapić. Tak naprawdę, moje ostatnie wspomnienia dotyczące świeżego groszku sięgają dzieciństwa, kiedy to wyjadałam go prosto ze strączków w ogródku babci.

Kiedy przypadkiem zobaczyłam go na straganie, chociaż już z tych strączków wyłuskany, nie mogłam mu się oprzeć. Niestety, groszek świeżutki, pachnący i słodki nadal będzie mi się kojarzyć z dawnymi czasami. Odarcie go naturalnej strączkowej osłony i gorący dzień pozbawiły go tych zalet i z jedzenia na surowo musiałam zrezygnować. W groszkowych placuszkach sprawdził się jednak świetnie.



Groszkowe placuszki
(na 4 osoby)

Składniki:
2 szklanki groszku, może być mrożony
4 jajka
2 łyżki mąki
sól, pieprz


Dodatkowo:
śmietana lub jogurt
podsmażony boczek w plastrach, łosoś wędzony

Wykonanie:
  1. Groszek ugotować w osolonej wodzie (10-15 minut, oczywiście od momentu zagotowania wody). Wystudzić. Można to zrobić poprzedniego dnia.
  2. Połowę groszku zmiksować (w ostateczności dobrze rozgnieść widelcem), wymieszać z żółtkami, mąką, solą i pieprzem. Białka ubić, razem z zachowanym groszkiem wmieszać do masy.
  3. Na patelni rozgrzać olej, smażyć na rumiano małe placuszki. Olej powinien cienką warstewką pokrywać powierzchnię patelni przez cały czas smażenia.
  4. Gotowe placuszki odsączyć na ręczniku papierowym. Podawać, do wyboru, z jogurtem lub śmietaną oraz usmażonym boczkiem lub łososiem.

środa, 8 lipca 2009

Pierogi z jagodami (dla początkujących)



Nie wiem, skąd wzięła się pogłoska, że pierogi są trudne do zrobienia. Jeżeli tak jak ja, będziecie mieć fanaberię robić je tylko dla siebie, to nie można nawet powiedzieć, żeby zajmowały dużo czasu, tyle mniej więcej, co przeciętny obiad, choć może z tych półgodzinnych, a nie 15 minutowych. Jeżeli zaś nie robicie ich tylko dla siebie, to znaczy, że w pobliżu jest przynajmniej jedna osoba do pomocy, więc wszystko ma szansę pójść (stosunkowo) szybko.

Biorąc pod uwagę, że jest to przepis dla początkujących, będzie w nim straszna ilość niedomówień. Nie przerywajcie czytania, mimo wszystko, a ja się wytłumaczę. Jak przy większości dań kuchni domowej, tutaj nie ma ścisłych proporcji, czasów i nieprzekraczalnych reguł. Trzeba po prostu wiedzieć JAK i nie przejmować się ważeniem i mierzeniem. A efekt nawet trudno porównywać do większości produktów z mrożonek.

Więc do dzieła.

Potrzebne będą: mąka, żółtko, olej, jagody, cukier, masło lub śmietana do polania

oraz

stolnica, nóż, miska lub ściereczka do przykrycia ciasta, wałek, mąka do podsypywania, talerz/deska posypana mąką do odkładania gotowych pierogów, ewentualnie widelec do mieszania

bliskie zamienniki:
stolnicy - miska do zagniatania ciasta i deska do krojenia do lepienia pierogów (potrzebne jest jedno i drugie);
wałka - butelka po winie z długą tą częścią, która ma wałkować.


Większość przepisów, na które natrafiłam, sugeruje 2 szklanki mąki, co ma pewnie być porcją dla 4 osób, ja zwykle biorę z pół kilo, czym ma się najeść 5-6. Ciasto można zagniatać na stolnicy lub w misce. Jeżeli ciasta ma być dużo, lepiej to zrobić na stolnicy, chyba, że macie rzeczywiście dużą miskę. Niezależnie od tego, na co się zdecydujecie, z mąki sypiemy kopczyk, w środek którego wbijamy żółtko, lejemy 2 łyżki oleju (ale może też być „chlup” oleju, chyba nie przypuszczacie, że to mierzę). Następnie mieszamy (widelcem w misce, nożem na stolnicy) w środku tego kopczyka, by płyn połączył się z mąką i powoli dolewamy ciepłą wodę (niekoniecznie przegotowaną, bo i tak to się będzie gotować), cały czas wszystko mieszając. Jeżeli robimy ciasto na stolnicy, to mąkę należy z boków zgarniać nożem do środka, również nożem wszystko siekać. Oczywiście cały czas lejąc w środek wodę. Nie wiem, ile wody, musicie tu polegać na własnym rozsądku, jeżeli nalejecie za dużo, trzeba tylko dosypać mąki. Kiedy w obu wersjach uznamy, że łyżka czy widelec nic już tu nie poradzą, zagniatamy ciasto rękami. Ma być gładkie, nieklejące, niezbyt twarde, ale też nie za miękkie. W zasadzie za twarde nie przeszkadza (to znaczy trochę gorzej smakuje), ale za miękkie się rozłazi i trudno w nim zamykać nadzienie. Po rozwałkowaniu pierwszej partii i próbie lepienia, z pewnością się zorientujecie, że jest za miękkie. Wtedy (lepiej) wgnieść w nie jeszcze trochę mąki, ale ostatecznie można też męczyć się z takim miękkim. Zagniatanie ciasta jest tą częścią, którą ja uważam za najbardziej męczącą. Można ją łatwo ominąć, miksując pół kilo mąki z dużym kubkiem kefiru. Wtedy z grubsza wyrobioną masę trzeba tylko wyjąć z robota i wykonać końcowe gniecenie. Ponieważ kefiry są rzadsze i gęstsze, może się zdarzyć, że będzie potrzeba trochę więcej mąki lub kefiru. Tak zrobione ciasto jest może mniej tradycyjne, ale też bardzo dobre.

Przechodzimy teraz do tego etapu, który, podejrzewam, dla większości jest najbardziej przerażający. Techniki robienia pierogów, którą Wam polecam, nauczyłam się od babci i moim zdaniem jest szybsza i mniej męcząca niż wałkowanie ciasta na płaty i wykrawanie w nich kółek.

No dobrze, to wreszcie zaczynamy.












Z ciasta odkrawamy kawałek, trochę większy niż zaciśnięta dłoń, resztę ciasta przykrywamy miską lub ścierką, żeby nie schło. Z ciasta toczymy wałeczek, średnicy mniej więcej 3-4 cm. Kroimy go na kopytka szerokości 1,5-2 cm. Uściślając, na zdjęciu wygląda to jak kopytka, przekrój ma być jednak mniej więcej okrągły.


Następnie każde kopytko spłaszczamy w dłoniach i obtaczamy w mące.


Każde spłaszczone kopytko rozwałkowujemy na placek średnicy ok. 7cm. Nie za gruby, nie za cienki. I znowu – za gruby, trudno, pierogi będą mniej delikatne, za cienki – nadzienie będzie przebijać, więc szybko zorientujecie się, że jest za cienko.


Placki obtaczać w mące, ale bez przesady, bo nie będą się lepić, i odłożyć na bok, może być jeden na drugi, jeżeli są wystarczająco umączone, kontynuować aż do czasu rozwałkowania wszystkich kopytek.


Na środku każdego placka położyć nadzienie – w tym wypadku jagody, ilość zależy od wielkości placka, dobra to taka, żeby nie trzeba było strasznie naciągać ciasta zamykając nadzienie w środku pieroga.


Kółko składamy na pół, przykrywając nadzienie, dociskamy tworząc pierogową falbankę.


Następnie bierzemy pieroga do rąk i jeszcze raz dociskamy.


Śliczny gotowy pierożek.


Gotowe pierogi układamy obok siebie na umączonym talerzu lub desce do krojenia.


Wrzucamy do gotującej się, osolonej wody. Ilość soli zależy oczywiście od wielkości garnka, ale raczej trudno przesolić. Delikatnie mieszamy (raz czy dwa, nie cały czas), tak, by porozklejać te, którym się to przydarzyło. Pierogi muszą swobodnie pływać, przy większej liczbie trzeba je gotować partiami.


Gotujemy ok. 3 minut od momentu ponownego zawrzenia wody. Wyjmujemy z garnka i przekładamy na durszlak. To ważne, żeby nie wykładać pierogów od razu na talerz, bo wtedy, mimo waszych najlepszych chęci i przekonania, że są dobrze odsączone, NA PEWNO będą pływać w wodzie, a lepsze są jednak z masłem czy śmietaną.


Z durszlaka przekładamy pierogi na półmisek, tak, by nie stykały się ze sobą (oczywiście bez przesady), bo nadal lubią się sklejać. Jeżeli nie planujecie jeść natychmiast, chociaż to raczej pierogów z owocami nie dotyczy, można ułożyć warstwami w jakimś naczyniu, każdą warstwę polewając roztopionym masłem.

Podajemy ze śmietaną lub masłem, posypane cukrem. Proste, prawda?





A ponieważ zdjęć w komentarzach zamieszczać się nie da, to komentarz obrazkowy umieszczam tu:



Dzięki Joasiu, są naprawdę śliczne!

niedziela, 5 lipca 2009

Sernik z ricottą i czekoladą




Banalny w wykonaniu, ale nie w smaku, deser dla entuzjastów serków straciatella i, co było dla mnie miłym zaskoczeniem, delicji. Tak, tych biszkopcików z galaretką, oblanych czekoladą. Prawdę mówiąc, nie oczekiwałam zbyt wiele, w końcu to miał być tylko serek wymieszany z czekoladą. Okazało się jednak, że kruchy czekoladowy spód, czekoladowe kawałeczki zatopione w serku, a do tego wyraźny akcent cytrusowy, tworzą nową, pyszną jakość. Mimo tego, nazywanie tego deseru sernikiem ciągle jest pewnym nadużyciem, ale naprawdę, jak na ilość włożonej pracy, rezultat jest na tyle dobry, że gdy Wasi goście już się pozachwycają, możecie w stylu Nigelli Lawson, z czarującym uśmiechem, zapytać: „Jak myślicie, ile czasu spędziłam/spędziłem w kuchni?”.

Przygotowanie wymaga właściwie tylko wymieszania składników, nieprzewidziany problem pojawił się wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, że czekolada, którą mam zgodnie z przepisem zetrzeć, może zacząć się rozpuszczać i uzyskam czekoladowe fondue, zamiast wiórków. Poszła więc poleżakować w lodówce, a potem bardzo ładnie i drobno dała się posiekać.


Sernik z ricottą i czekoladą
(przepis z Cheesecakes, pavlovas & trifles, wyd. Marabout)

Na spód:
185g (!) herbatników w czekoladzie
90g masła

Na górę:
650g ricotty
160g cukru pudru
1/2 opakowania cukru wanilinowego
2 łyżki likieru kakaowego (ja nie miałam, więc nie dodałam)
skórka starta z cytryny i pomarańczy
60g drobno posiekanej czeko
lady

Wykonanie:
  1. Herbatniki zmiksować bardzo drobno. Jeżeli nie macie blendera, wykonanie tego deseru jest możliwe i nadal nietrudne, chociaż wtedy napracujecie się trochę bardziej. Herbatniki należy włożyć do plastikowej torebki, raczej porządnej, po inaczej ciastka mogą ją przebijać i wysypywać się, a następnie zmiażdżyć np. wałkiem do ciasta czy butelką po winie. I nie próbujcie odważać dokładnie 185g. 200 też jest dobrze. I 180 też.
  2. Roztopić masło i wymieszać z herbatnikami, wyłożyć na okrągłą formę (ok. 24 cm), dać do lodówki na pół godziny, żeby stężało. Jeżeli bardzo Wam się nie chce czekać, to możecie od razu wyłożyć masę, ale ponieważ czekolada z herbatników rozpuszcza się pod wpływem masła, całość jest półpłynna, więc wyłożenie serka tak, by nie wymieszał się z herbatnikami, może być kłopotliwe.
  3. Ricottę – można częściowo lub całą zastąpić zwykłym twarożkiem na sernik, ważne, żeby był dość ścisły, wymieszać z resztą składników, przełożyć na czekoladowy spód.
  4. Schłodzić co najmniej 6 godzin. Podawać przybrane czekoladą i ewentualnie bitą śmietaną.