środa, 20 lipca 2011

Co ma księżyc do miodu. Wpis edukacyjny



Nie jestem w gronie tych osób, które z każdym napotkanym pierwszy raz człowiekiem potrafią rozmawiać tak, jakby się z nim znały od urodzenia. Nie. Staram się w ogóle unikać takich niespodziewanych rozmów w cztery oczy. A jeśli już mnie to spotka, cały czas towarzyszy mi obawa, że jak temat się skończy, zapadnie pełna zażenowania cisza.

Tym razem jednak, niezwykle interesujące rzeczy wynikły z przypadkowej rozmowy z zupełnie mi nieznanym starszym panem, z którym pewnie nigdy bym nie porozmawiała, gdyby nie, zbyt skomplikowane, by je tu wyjaśniać, zbiegi okoliczności. Dla wtajemniczonych mogę tylko napisać, że zbiegi dotyczyły koszyków z sosny, które pan Władysław robi. O tym wiedziałam. W trakcie rozmowy okazało się, że jest także pszczelarzem i większość rzeczy, o których Wy się dzisiaj dowiecie, usłyszałam gawędząc z nim jednej niezwykle i pechowo deszczowej niedzieli.

Pewnie wszyscy z Was wiedzą, jak trudno jest kupić dobry miód w zwykłym sklepie (o czym kiedyś chyba pisałam). Dominują „mieszanki miodów z unii europejskiej i spoza unii”- czyli, chińskich, do których mam stosunek taki, jak do chińskiego czosnku, znaczy, negatywny. Nie dajcie się zwieść firmowej nalepce na opakowaniu, nie zawsze oznacza dobrą jakość, tylko wnikliwa lektura etykiety prawdę (a przynajmniej jej część), Wam powie, a jeśli nie powie, to tym bardziej nie kupujcie. Dalsze zasady kupowania miodów są takie: miód skrystalizowany to miód dobry. Może i trochę w sklepie poleżał, ale przynajmniej wiadomo, że do nie dodano do niego cukrowego syropu, który się nigdy nie krystalizuje.

A teraz część najbardziej fascynująca. Skąd wiadomo, że miód jest lipowy, wrzosowy czy mniszkowy? Nasuwająca się odpowiedź: bo w pobliżu rośnie lipa, wrzos, mniszek, jest tylko w połowie prawdziwa. Przede wszystkim, do takiego miodu trzeba się przygotować. Wybrać z ula to, co pszczoły zdołały zrobić dotychczas i czekać, aż lipa albo inny mniszek zaczną nektarować. Miodzić, powiedział mój rozmówca. Nie wiem, co to oznacza w praktyce, ale potrafiłabym ten fakt stwierdzić: wokoło jest dużo pszczół. Jeśli ich nie ma, to z miodu lipowego wychodzi lipa. A dlaczego coś nektaruje albo nie? Kolejne pytanie bez odpowiedzi, nagłówki wyszukiwania w google zdradzają, że ma na to wpływ, na przykład, księżyc.

Czy to nie jest fascynujące? Niestety, oznacza również, że o ile nie mamy sprawdzonego źródła, pozostaje nam wiara w to, że zawartość słoika jest zgodna z opisem na etykiecie. Nawet tak nieskomplikowana rzecz jak miód wielokwiatowy może być oszukana. Zdaniem pana Władysława, taki miód ma lepszy, bogatszy smak niż taki z monokultury (czyli jednej rośliny). Tymczasem, mój starannie wybrany miód wyłącznie z polskich miodów i, jak głosi słoik, wielokwiatowy, chociaż pięknie się krystalizuje, w smaku jest płaski jak deska.

Konkluzji nie będzie, ale ta rozmowa przekonała mnie, że warto włożyć trochę wysiłku w poszukiwanie zaufanego miodu. Pan Władysław nie miał ze sobą własnego, poznałam za to innego pana (łyżkarza!), który miał, i pewnie przy następnym spotkaniu od niego zakupię.

A Wam tymczasem proponuję słodkie marcepanowe pszczoły. Przypomniałam sobie o nich podczas oglądania jakiegoś programu Nigelli, ale pomysł znany mi jest od lat, dzięki książce „Kuchnia Kubusia Puchatka” (dostałam ją w stosownym do takiej pozycji wieku, więc sami możecie sobie dopowiedzieć, jak było to dawno). Dzięki kawałkowi pozostałego jeszcze od Bożego Narodzenia marcepanu (na miodzie! jeśli wierzyć producentowi), oraz już gotowemu murzynkowi, czekającemu tylko na wykazanie się odrobiną fantazji, mogłam te fascynujące mnie od zawsze (w swym słodkim wydaniu, oczywiście) owady wreszcie stworzyć. Wymagają one odrobiny zręczności (jeśli mają być ładne, a nie po prostu być), ale wyglądają uroczo.

Ten przepis jest podwójnie awaryjny, zdjęcia zrobiłam już w lutym, jakoś nie było okazji ich pokazać, a ponieważ nie mam czasu ani gotować, ani fotografować, a do tematu pasuje jak ulał, to możecie je zobaczyć dziś. Murzynek. Chyba wszyscy to znają? Robi się go u mnie w domu od zawsze i często: kiedy trzeba upiec coś na szybko, albo coś niekłopotliwego, albo nie przemyśleliśmy wcześniej, bo będziemy piec, a na murzynka składniki zawsze się znajdą.

Właściwie nie wiem, czy miałam okazję jeść murzynki z innych przepisów, ale gwarantuję Wam, że ten jest dobry. Dość wilgotny i czekoladowy. Pozwala na wiele wariacji. A najlepsza z wszystkiego oczywiście jest polewa. Jak dla mnie powinna być odrobinę przegotowana, bo wtedy robi się chrupiąca.



Ten przepis można chyba dołączyć do nieco zapomnianego cyklu moich ulubionych rzeczy do zdjedzenia.

Murzynek

Składniki:

4 jajka (rozdzielone)
2 szklanki cukru
2 szklanki mąki
3 czubate łyżki kakao (albo więcej, zależy, jakie jest ciemne)
2 łyżeczki proszku do pieczenia
250 g margaryny


Wykonanie:
  1. Margarynę, kakao, pół szklanki wody i cukier wrzucić do garnka, gotować na wolnym ogniu, aż wszystkie składniki się połączą, a masa zacznie bulkać. Odstawić do ostudzenia.
  2. Odlać 2/3 szklanki masy, do reszty dodać żółtka i wymieszać. Białka ubić na pianę. Masę czekoladową wymieszać z mąką i proszkiem, a potem delikatnie z pianą z białek.
  3. Podłużną formę wysmarować tłuszczem lub wyłożyć papierem do pieczenia i przelać do niej ciasto. Piec ok. 50-60 minut w 180 stopniach. Patyczkiem sprawdzić, czy ciasto jest upieczone (ma wychodzić suchy, oczywiście)
  4. Wystudzone ciasto wyjąć z formy (albo i nie, ale wtedy polewa nie pokryje go dokładnie). Polewę zagotować i podgrzewać, aż zgęstnieje. Oblać nią ciasto. Jeśli chcemy robić pszczoły, trzeba zostawić jej trochę do malowania im oczek i paseczków. Moje ciasto dodatkowo jest jeszcze przełożone marcepanem.
Pszczoły

Z masy marcepanowej lepić nieduże, nieco spłaszczone kulki. W każdą wpić dwa płatki migdałowe, tak, by utworzyły skrzydełka. Marcepanowy korpus wbić na wykałaczkę, a drugą wykałaczką namalować oczy i paseczki. Pszczółkę na wykałaczce bić w ciasto. Patyczek można później wyciągnąć, kiedy polewa zastygnie powinna już utrzymać pszczółkę na cieście.

17 komentarzy:

Unknown pisze...

Piękne te pszczoły, zdolna jesteś:-)
Temat pszelarstwa i miodów wszelakich jest mi bliski - dodam jeszcze, że w UK popularny jest miód manuka z Nowej Zelandii, który jest nawet stosowany w szpitalach, przyspiesza bowiem gojenie i ma właściwości antyseptyczne.
Muszę dodać, i broń Boże nie bierz tego osobiście, nie mam zamiaru nikomu nic narzucać, ale przyznam, że nie cierpię nazwy "murzynek" i uważam, że powinno się znaleźć nową nazwę na to ciasto. Wiem, czepiam się, ale nie sądzę, by nam się podobało, gdyby np. w Ghanie tambylcy piekli jasne ciasto i zwali je "białaskiem'...

arek pisze...

No tak, miod i pszczelarstwo to znacznie szerszy temat niz sie nam przecietnym zjadaczom zdaje. Ja sie zetknalem z miodem spadziowym np. i cokolwiek to oznacza (spadziowy) byl pycha. Twoj murzynek z pszczolami zrobilby w UK karierre jako torcik urodzinowy dla dzieciakow! Pomysl, moze fortuna puka do drzwi? :)

asieja pisze...

bardzo przyjemnie mi się czyta.. wiesz, mój Tata jest pszczelarzem, ma pasiekę.. i ja w zasadzie nie znam smaku innego miodu,jak ten nasz.. najpyszniejszy na świecie:-)
Twoje pszczółki są niezwykle urokliwe.

Unknown pisze...

Przypomniałaś mi moje dzieciństwo tym wpisem. Także miałam "Książkę kucharską Kubusia Puchatka".
Pozdrawiam
Ania

karoLina pisze...

Anno Mario, robiąc murzynka od lat nigdy nie myślałam o jego politycznej poprawności, ale muszę przyznać, że pisząc o nim jednak ręka mi zadrżała. Pesymistycznie sądzę, że niedługo każde ciasto tego rodzaju zacznie nazywać się "brownie". Pesymistycznie, bo takich bezmyślnych zapożyczeń nie cierpię, ale może ktoś wymyśli jakąś kompromisową nazwę.

Arku, słyszałam, że spadziowy pycha, ale sama się nigdy nie odważyłam, bo taki miód (obok na przykład tatara) jest na liście mojej mamy rzeczy niejadalnych, a jak się to słyszy od wczesnego dzieciństwa, trudno się przemóc. Nad karierą cukierniczą pomyślę, chociaż na razie wolałabym przekonać do marcepanowych pszczółek dzieci w Polsce.

Asiejo, nie wiedziałam, szczęściaro. Ja się muszę bardziej starać, ale chyba warto, bo ten mój sklepowy miód naprawdę jest bez smaku.

Aniu, bardzo ją lubiłam :) To z niej nauczyłam się robić "grzanki Kubusia Puchatka" reszcie światu znane jako "grzanki francuskie" (chyba?).

Ewelina Majdak pisze...

Właśnie rozwiałaś moje wątpliwości skąd się biorą różne rodzaje miodów!
W pracy kolega na szczęście sprzedaje pyszne miody z pasieki swojego Taty. Ostatnio kupiłam miód spadziowy (pyszny!), a teraz czekam na lejący wielokwiatowy.
Uwielbiam kanapki z miodem.
A Murzynka piekłam baaardzo dawno.
Ostatnio nic nie piekę. Gości nie ma nie ma kto jeść.

Uściski!

PS
Wiesz ostatnio stwierdziłam, że lubię swoje byciem odludkiem :)

Monika pisze...

O, jakby znam tego Pana :) A wiesz Karolina że zastaliśmy go tuż po powrocie z pasieki? Opowiadał trochę o pszczołach ale chyba więcej o wojsku :)

Z ciekawostek miodowych, dowiedziałam się jakiś czas temu, że pszczoły widzą tylko kilka kolorów, na pewno żółty i niebieski - i dlatego maluje się ich ule na takie kolory, no i zbierają nektar tylko z kwiatków które są całe lub mają środek zółty lub niebieski :)
I że ule się przenosi, to w miejsce gdzie są lipy, to w miejsce z rzepakiem itd.. Ciekawe to bardzo :)

A miody od kilku lat kupuję tylko na miodobraniu w jednej z okolicznych wsi, mam pewność że "nieoszukane" :)

Serdeczności, pszółki cudne! :)

karoLina pisze...

Polko, Ty odludkiem? Nie wierzę i nie potwierdzam!

A bułka z miodem, taka jak na zdjęciu, to moje wspomnienie z dzieciństwa - babcia robiła mi zawsze takie po przyjściu ze szkoły. Bardzo, bardzo dawno temu.

Monia, mnie na szczęście o wojsku nie opowiadał, o miodzie bardziej praktyczne. O przenoszeniu uli nie wiedziałam, to rzeczywiście dopiero ciekawe. Kto by pomyślał, że ten temat ma taki potencjał ;)

Anonimowy pisze...

Swego czasu pszczelarza miałam w rodzinie. Ale kontakt chyba się urwał... Szkoda. 'Fajny' był ten jego miód.

A murzynek w połączeniu z pszczółkami to coś nadzwyczaj uroczego. Szkoda, że prędzej bym zwariowała, niż przygotowała takie śliczne owady...

Pozdrawiam, Karolino!

broszki pisze...

Ja też poluję tylko na miody z "domowych" pasiek. Sklepowe mogą się schować. A pomysł z pszczołami na cieście - rewelacja!
W ogóle bardzo ciekawy blog, widzę, że mam dużo do nadrobienia w Twoim archiwum :-) Pozdrawiam.

karolka pisze...

zapraszam do mnie po wyroznienie i szczegoly zabawy http://przysmakikarolki.blogspot.com/2011/07/wyroznienie.html

Gosia pisze...

i ja zawsze z checia kupuje miod ,jak mi ktos zaproponuje "od znajomego pszczelarza",teraz tez na taki czekam,mial byc wielokwiatowy,ale bedzie lipowy prawdopodobnie....
Murzynek jest rzeczywiscie klasycznym klasykiem,a te pszczolki sa przeslodkie na nim :)

Pozdrawiam cieplutko :)

karoLina pisze...

Zaytoon, cały sekret tkwi w tym, żeby ten żmudny proceder traktować jak zabawę ;) Stara prawda, ale działa.

Broszki, witaj na Bułce z masłem! Oczywiście zachęcam do częstej lektury :)

Karolko, bardzo Ci dziękuję!

Gosiu, lubię próbować nowe przepisy, ale czasem coś wypróbowanego, z czym wiążą się także jakieś wspomnienia bardziej pomaga niż najlepsza nowość.

Anonimowy pisze...

Ja miałam to szczęście że moi dziadkowie mieli pasiekę (teraz ma ja mój tata) i mieszkali na przeciwko mojej szkoły. Nigdy nie robiłam sobie kanapek do szkoły. Po prostu na przerwie leciałam do dziadków i dostawałam kanapkę z miodem. Miodu sklepowego nigdy nie jadłam ale znajomy po wizycie u mnie w domu i spróbowaniu naszego prawdziwego miodu powiedział, że w sklepie już nie kupi tylko będzie się zaopatrzał u nas. To chyba najlepsza rekomendacja dla naszego miodu.

buruuberii pisze...

Karolina, lat temu kilka po rozmowie z p. Rojkiem z Bobowej zdecydowalam ze nie kupie miodu w sklepie, masz racje, szkoda czasu i atlasu.

Wogole, to jak Ty sie moglas obawiac ze z p. Wladyslawem nie bedziesz miala o czym gadac, on moze zabawiac rozmowa chyba 24/7 :) Wiec jak sie domyslasz bylismy tam, zobaczylismy surowe korzenie i uslyszelismy kilka opowiesci nt. koszy, miodu, zycia i wogole :D
Choc ja nei mam problemu z zagadaniem kogos na smierc, to jednak pan Wladyslaw to jak to mowi moj kolega "zupelnie inna liga"! Dzieki ze mnei namowilas na wycieczke do Niego, usciski, B.


PS. A pszczoly tez znam z owej Puchtkowej ksiazki ;-)

Polly pisze...

Nabrałam potężnej ochoty na zwyczajną bułkę z miodem, skoro tak wszyscy o nich wspominają! :-) Karolino, czytanie twojego bloga jest jednym z moich ulubionych zajęć relaksacyjnych. Pięknie pisesz. Moje umiejętności kulinarne nie wychodzą poza poziom właśnie tego najprostszego murzynka, ale czytając twoje wpisy mam niemal synestezyjne wrażenie, że czuję smak i aromat tych wszystkich pyszności.

karoLina pisze...

Anonimowy, eh, mój dziadek miał tylko ul w ogrodzie, ale pszczół nigdy nie hodował (przynajmniej ja tego nie pamiętam). Pozostaje mi ciągle poszukiwanie zaufanego źródła.

Basiu, Monika mi trochę opowiadała o tej Waszej wizycie, ja dostałam jeszcze szarlotkę, co było pewną rekompensatą za tę okropną pogodę, którą mieliśmy. Ale zdobyta wiedza bezcenna.

Polly, dziękuję! Bardzo się cieszę, że mój blog daje Ci tyle przyjemności. A gotowanie... nie jest trudne, pod warunkiem, że masz na to ochotę, bo (nawet ja jestem gotowa to przyznać) jeśli ktoś musi się zmuszać, to niech już lepiej kupi ciastko w cukierni i zajmie się tym, co lubi.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...