czwartek, 18 sierpnia 2011

Witajcie ponownie w nocnym Krakowie: fast food po polsku




Jesteśmy w dużym mieście wojewódzkim. Prawie w samym centrum, kwadrans piechotą od rynku. Przechodzimy przez ulicę, skręcamy w prawo, a potem (w drugą?) w lewo. I prosto.

Chwila ciszy i zdziwienia. To jest właśnie to miejsce, które chcieliśmy tak bardzo zobaczyć?

A przed nami plac. Na nim liczne stragany, w większości opuszczone o tej porze i zmyślnie poskładane. Na jakimś można kupić jeszcze różnego rodzaju wytwory rękodzieła, a nieco dalej wytrwale czekają na klientów pojedynczy sprzedawcy owoców i kwiatów. Pośrodku palcu tzw. „okrąglak”, w którego wnętrzu znajdują się głównie sklepy mięsne (przynajmniej tak mi się wydaje), zaś po zewnętrznej stronie budki z zapiekankami. Pod nogami nierówny beton, upstrzony tajemniczymi cyframi. Uważny przechodzień, spacerując sobie dookoła, dostrzeże zejście do szaletu. Taki nieco czepialski może zauważyć szpecące krajobraz kubły na śmieci.



To obskurne miejsce to Plac Nowy, w dzień targowisko (jak wynika z lektury internetu, bo nigdy tego nie widziałam na własne oczy), a w późniejszych godzinach – centrum życia nocnego Krakowa. Dookoła rozsiane są knajpki, często równie obskurne, co kultowe.

A mnie i Monię, Wasze dzielne recenzentki kulinarne, zaprowadziła w te absurdalne rejony kultowa zapiekanka. Dlaczego zapiekanka jest kultowa? Tego oczywiście (mnie) nie wiadomo. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest, a będąc w tym miejscu należy ją zjeść, ale nie byle gdzie, tylko u Endziora. Trafić łatwo, wystarczy kierować się długością kolejki.





Popatrzyłyśmy na tę kolejkę i miałyśmy ochotę wypróbować jakąś inną zapiekankę, bo w końcu, o ile tylko nie będą to produkty głębokomrożone przywrócone do życia w mikrofalówce (a przy takiej konkurencji raczej nikt by nie zaryzykował), nie powinno być większych niespodzianek. I (chociaż DLA WAS odstałyśmy jednak swoje w tej kolejce) nie było. Trzeba jednak przyznać, że zapiekanka z Endziora jest bardzo uczciwą wersją tego nieskomplikowanego dania. Buła nie jest supermarketową dmuchaną podróbą, tylko przyzwoitym kawałkiem pieczywa, w którym da się nawet odnaleźć jakieś cząstki pełnoziarniste. Warstwa pieczarek gruba (chociaż dla Moniki to akurat była wada). Ser w porządku. Dodatki do wyboru. Cena przyzwoita. Wielkość obfita. Czyli, w kategorii „zapiekanka”, możemy polecić. Nieco problematyczne w tej recenzji pozostaje to, że nie wiem, jak smakują inne zapiekanki na Placu Nowym, więc nie jestem w stanie potwierdzić (lub nie), czy te z Endziora rzeczywiście są najlepsze. (Czekam w tej kwestii na Wasze opinie).



Jeśli zjedzenie 30 centymetrów bezwartościowego zapychajstwa Was nie pociąga, to mam inną wersję zapiekanki. To coś w rodzaju zupy botwinki w wersji stałej. Botwinka jak botwinka, ale ten sosik, który się do niej robi, jest rewelacyjny i chociaż byłam w pełni świadoma, ile masła do niego dałam, wylizałam wszystko dokładnie i to tak bez niczego, bo nie miałam nawet chleba, jeśli jednak Wy będziecie mieć, to z pewnością ten dodatek spowoduje, że danie stanie się kompletne.

PS Kolejki do Endziora nie widać na zdjęciach, bo w dniu, kiedy poszłam fotografować, był zamknięty.



Przepis w przerażający sposób precyzuje, ile dokładnie minut trzeba coś smażyć czy gotować, ale przyjęłabym te liczby jedynie za orientacyjny czas, a nie utrudnienie, które mogłoby Was powstrzymać przed przygotowaniem tego dania. Zarówno wizyta u Endziora, jak i przygotowanie tej zapiekanki miały miejsce już dość dawno, więc właściwie nie wiem, czy nadal jest sezon na botwinę?

Zapiekanka z botwinki

źródło: River Cafe Pocket Books Salads & Vegetables

Składniki:

1 kg botwinki
2 gałązki tymianku (dałam suszony)
2 listki laurowe
3 łyżki octu z czerwonego wina
100 g masła
1 czerwona cebula, pokrojona w plasterki
2 posiekane ząbki czosnku
10 filetów anchois
1 pokruszona, suszona ostra papryczka
1 łyżka mąki
1/2 startej gałki muszkatołowej
75 g startego parmezanu
50 g czarnych oliwek bez pestek


Wykonanie:
  1. Piekarnik nagrzać do 200 stopni.
  2. Buraczki obrać i razem z łodygami (bez liści) pokroić w 1 cm kawałki. Liście gotować w solonej wodzie przez 5 minut, następnie odsączyć za pomocą łyżki i odstawić do ostygnięcia. Do gotującej się wody dodać tymianek, liście laurowe i ocet. Włożyć łodygi i buraczki, gotować przez 6 minut, odsączyć (wodę zachować). Wyłowić liście laurowe i tymianek.
  3. 2/3 masła roztopić na patelni, dodać cebulę i smażyć, aż będzie miękka i zacznie nabierać koloru. Dodać czosnek i smażyć jeszcze dwie minuty. Dołożyć filety anchois i nadal smażyć, mieszając, aż rozpuszczą się w maśle. Przyprawić pieprzem i papryczką chili. Dodać mąkę, dokładnie rozmieszać i gotować na małym ogniu przez 8 minut.
  4. Po chochli wlewać wodę z gotowania botwiny, aż sos osiągnie konsystencję gęstej śmietany. Przyprawić pieprzem i gałką, wrzucić buraczki i łodygi, jeśli trzeba, dosolić.
  5. Naczynie do zapiekania wysmarować masłem, rozłożyć w nim warstwę sosu z łodygami i przykryć ugotowanymi liśćmi. Rozłożyć na tym trochę wiórków masła i posypać połową parmezanu. Nałożyć drugą warstwę sosu, łodyg i liści, trochę masła, rozłożyć oliwki i polać resztą sosu. Posypać pozostałym parmezanem i piec 20 minut, aż zapiekanka lekko się zarumieni.

11 komentarzy:

Monika pisze...

Karolu, to pierwsze zdjęcie - rewelacja! To jakieś lampki? Balony?

Widzę że obie napisałyśmy o "zdrowszej" wersji zapiekanki :))) Wiesz, w niezłej zapiekance to i te nieszczęsne pieczarki czasem przejdą ;)

W kolejnym "odcinku" może pomyślimy o jakichś bardziej subtelnych smakach niż buła lub kiełbasa? :)

Dzięki Karolina raz jeszcze i za wycieczkę na Kazimierz i za 21:24 :)))

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

Huah. Nareszcie się mogę wypowiedzieć. To znaczy mam na myśli fakt, że sama niedawno miałam okazję zjeść słynną zapiekankę z Placu Nowego i w ogóle zapoznać się ze stronami (włącznie z punktem zawartym na ostatnim zdjęciu ;)), które przez najbliższe cztery lata będą mi codziennością. ;))

A że ja lubię od czasu do czasu, a czasem częściej, takie zapchajstwa, to zapiekanka bardzo mi posmakowała, nie zaprzeczę. ;)

Choć chyba ta "zdrowsza" wersja pociąga mnie równie mocno...

Pozdrawiam!

PS Targowisko działa! Sama na własne oczy widziałam!

ewelajna Korniowska pisze...

Karolinko, przeczytałam z przyjemnością:).
W czerwcu miałam okazję być w tych stronach pierwszy raz - niedziela - Endzior nie działał, ale Alchemia jak najbardziej:). Klimat czarujący - a ta kuchnia w Alchemii....
W Poznaniu miałam takie miejsce gdzie ustawiała się kolejka po zapiekanki i mnóstwo było takich, którzy prosili aby zapakować. Ja czasami też...:)

Jswm pisze...

skrzętnie notuję takie informacje, wykorzystam przy najbliższym pobycie w Krakowie!

broszki pisze...

Ilekroć jestem w Krakowie, szczególnie letnią porą, staram się zawsze znaleźć czas na odwiedziny Kazimierza. W Alchemii podają super kawę i ciasto, a zapiekanki też nie jestem w stanie sobie odmówić :-)
A że estetyka tego placu jest jaka jest? Też trochę nad tym ubolewam, ale widocznie ten "nieład artystyczny" jest jego cechą charakterystyczną ;-)

Hazel pisze...

Ech... ile pięknych wspomnień... Ale cały cymes tego miejsca to jest sam Endzior we własnej osobie. Za dobrych czasów to nawet imię keczupem napisał na zapiekance jak miał przypływ weny.

karoLina pisze...

Monia, myślę, że to zwykłe lampki papierowe z Ikea albo z Duki.

I wiesz co, ja, prawdę mówiąc, na mieście to nawet wolę fast foody, zdrowo (czasem) jadam raczej w domu ;)

Zaytoon, jak napisałam powyżej, ja zapychajstwa (chociaż nie wszystkie) też lubię. A zawsze jak próbuję się odżywiać zdrowo, to zbyt szybko jestem głodna, no i muszę się czymś... zapchać.

Ewelajno, dobrze, że mimo zamkniętego Endziora udało Wam się znaleźć godne zastępstwo ;)

Jswm, mam nadzieję, że wkrótce pojawią się dalsze recenzje.

broszki, ja mam słabość do takich podejrzanych miejsc. Ostatnio jednak byłam na Placu Nowym z bratem, który spojrzał na mnie trochę jak na nienormalną, kiedy go zaprowadziłam w to "kultowe" miejsce i faktycznie, jak się na to spojrzy z boku, jest trochę... dziwnie.

Hazel, ha, może i nadal pisze, chociaż nas to tym razem nie spotkało.

majka pisze...

Ta zapiekanka z botwinki strasznie mi sie podoba. Botwinke uwielbiam wiec juz sobie zanotowalam przepis :)

Co do zapiekanek..kiedys namietnie je "wcinalam" :) Prawie kazda wizyta w miescie konczyla sie przy budce z zapiekankami. Mam jednak wrazenie, ze czasy swietnosci zapiekanek dawno juz sa za nami... Chyba ze znajdziemy jakas fajna budke wlasnie :) Te wszystkie, w ktorych ja kiedys kupowalam zapiekanki dawno juz nie istnieja...

Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Zgadzam sie:)Zapiekanki sa super, szczegolnie po zwiedzaniu barow, kiedy to czlowiek nieco glodnieje;)Najlepsza jest zapiekanka ze szczypiorkiem:)Tak po prostu:)Sos pomidorowy, ser i szczypiorek:)Pycha.A Alchemie uwielbiam i milo zobaczyc te znajome katy na Twoich zdjeciach)Pozdrawiam:)

buruuberii pisze...

Tez nei mam porownania, kiedys byly takie czasy ze w srodku nocy smakowalo niemal wszystko... A gdy zapiekanke a la Endzior jadlam z w srodku dnia to niestety smakowo nie byla to zapiekanka "wspomnienie smaku dziecinstwa", ale smaki dziecinstwa eweoluuja, to wmie. Dobrze z Toba Karolina, z wami chodzicz czasem po Krk... usciski :)

PS. Zrobcie dziewczyny "pod Aniolami" bo ja wiem? :) Ale Loch Camelot mi zostawcie prosze!!!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...