Jednym z ulubionych dań mojego Taty jest chleb z pomidorem, cebulką, solą i pieprzem. Kiedy więc kilka lat temu wpadliśmy na pomysł, że idealnym prezentem dla niego będzie elektryczny młynek do pieprzu, a wymyślenie odpowiedniego prezentu nie jest wcale takie proste, nie mogliśmy tak łatwo odpuścić. „Kilka lat temu” brzmi niby całkiem jeszcze nowożytnie, ale dostanie odpowiedniego młynka okazało się wcale skomplikowane (teraz i owszem, jest to łatwe i to za rozsądną cenę), na szczęście w końcu natrafiliśmy na coś w miarę sensownego. Pewne wątpliwości wzbudził tylko fakt, że sprzęt był marki Peugeot. Zaryzykowaliśmy jednak i młynek służy nam do dzisiaj.
Teraz wykonujemy małą wycieczkę w czasie i lądujemy w okolicach lutego tego roku, kiedy na urodziny J. sprawiła mi pasjonującą książkę Bryana Bruce’a „Historia smaku”. Jest równie wciągająca jak kryminał, a do tego, ma nad nim pewną przewagę. Swojego czasu do moich nałogów należało czytanie zakończeń książek praktycznie na początku lektury, jak tylko zdołałam się zorientować, o co właściwie chodzi. Udało mi się z tego wyleczyć, ale jak wiadomo, nałogowcem pozostaje się przez całe życie, można najwyżej odstawić swoją używkę. Czytając „Historię smaku” mogłam nie tracąc nic z napięcia budowanego przez autora bezkarnie wybiegać kartki i rozdziały na przód, chcąc szybciej się dowiedzieć, co będzie dalej, co sprawiło mi dużą dodatkową przyjemność.
A jaki to ma związek z elektrycznym młynkiem? Otóż, na stronie 57, prawdziwie podekscytowana wyczytałam: Młynek do pieprzu został wynaleziony w 1842 roku przez Jeana-Fédérica i Jeana-Pierre’a Peugeot – braci, którzy później stali się sławni dzięki produkcji samochodów. Produkowali jeszcze różne inne rzeczy, piłę do drewna i sprężyny do zegarków, ale pierwszym sukcesem był młynek do kawy, na którego podstawie wyprodukowano potem młynek do pieprzu. Muszę powiedzieć, że naprawdę mnie uspokoiło, że młynek, który kiedyś zakupiłam, nie jest odrzutem produkcyjnym, ale dumą firmy Peugeot.
Dzisiejsze ciasteczka będą więc oczywiście z pieprzem, i nie lekceważcie tego, że należy dać go naprawdę dużo, bo mnie zadrżała ręka i przez to wypiek okazał się nieco mdły. Przepis pochodzi z książki Małgorzaty Musierowicz „Całuski pani Darling”, ale dlaczego nosi nazwę „Ciasteczka Ksantypy” zachowam dla siebie, jak ktoś jest ciekawy, to niech sam poszpera, czego nie piszę przez złośliwość, bardziej już może z tego powodu, że wpis jest wystarczająco długi, ale przede wszystkim dlatego, że takie samodzielne odkrycia dostarczają wiele radości.
Ciasteczka Ksantypy
Teraz wykonujemy małą wycieczkę w czasie i lądujemy w okolicach lutego tego roku, kiedy na urodziny J. sprawiła mi pasjonującą książkę Bryana Bruce’a „Historia smaku”. Jest równie wciągająca jak kryminał, a do tego, ma nad nim pewną przewagę. Swojego czasu do moich nałogów należało czytanie zakończeń książek praktycznie na początku lektury, jak tylko zdołałam się zorientować, o co właściwie chodzi. Udało mi się z tego wyleczyć, ale jak wiadomo, nałogowcem pozostaje się przez całe życie, można najwyżej odstawić swoją używkę. Czytając „Historię smaku” mogłam nie tracąc nic z napięcia budowanego przez autora bezkarnie wybiegać kartki i rozdziały na przód, chcąc szybciej się dowiedzieć, co będzie dalej, co sprawiło mi dużą dodatkową przyjemność.
A jaki to ma związek z elektrycznym młynkiem? Otóż, na stronie 57, prawdziwie podekscytowana wyczytałam: Młynek do pieprzu został wynaleziony w 1842 roku przez Jeana-Fédérica i Jeana-Pierre’a Peugeot – braci, którzy później stali się sławni dzięki produkcji samochodów. Produkowali jeszcze różne inne rzeczy, piłę do drewna i sprężyny do zegarków, ale pierwszym sukcesem był młynek do kawy, na którego podstawie wyprodukowano potem młynek do pieprzu. Muszę powiedzieć, że naprawdę mnie uspokoiło, że młynek, który kiedyś zakupiłam, nie jest odrzutem produkcyjnym, ale dumą firmy Peugeot.
Dzisiejsze ciasteczka będą więc oczywiście z pieprzem, i nie lekceważcie tego, że należy dać go naprawdę dużo, bo mnie zadrżała ręka i przez to wypiek okazał się nieco mdły. Przepis pochodzi z książki Małgorzaty Musierowicz „Całuski pani Darling”, ale dlaczego nosi nazwę „Ciasteczka Ksantypy” zachowam dla siebie, jak ktoś jest ciekawy, to niech sam poszpera, czego nie piszę przez złośliwość, bardziej już może z tego powodu, że wpis jest wystarczająco długi, ale przede wszystkim dlatego, że takie samodzielne odkrycia dostarczają wiele radości.
Ciasteczka Ksantypy
Składniki:
½ kostki smalcu (dałam masło)
czubata szklanka mąki
czubata szklanka maku
2 cebule (obrane, drobno starte, troszkę odciśnięte – przepuściłam przez malakser, ale i tak nie udało mi się uniknąć łez)
2 jajka + jedno do smarowania ciastek
2 dkg drożdży, roztarte z 2 łyżkami letniej wody
sól, pieprz, kminek
Wykonanie:
- Wszystkie składniki (oprócz kminku) zagnieść. Z ciasta utoczyć wałeczki grube na dwa palce i pokroić ukośnie jak kopytka. Położyć na wyłożoną pergaminem blachę, posmarować jajkiem (porządnie, bo nie będą rumiane), posypać pieprzem i kminkiem (ja nie przepadam za kminkiem, więc dodatkowo posypałam makiem).
- Piec na rumiany kolor w 180 stopniach.
20 komentarzy:
a ja na początku pomyślałam, że to ciasteczka na słodko, ale pikantnie z pieprzem, a tu proszę, miłe zaskoczenie, naprawdę (:
idem poszperać co za Ksantypa, i wiesz dla mnie to możesz pisać i pisać, lubię Cię czytać barrrdzo.
pozdrawiam, i miłego weekendu (:
A ja nie wiem dlaczego spodziewałam się ciasteczek z malinami...to pierwsze co mi na myśl przyszło...A tutaj proszę ..nawet nie byłam blisko :))
Ksantypę darzę dużą sympatią, bo pewnie po prostu chciała od męża trochę uwagi, a zrobiono z niej jędzę (jak z wielu niewinnych kobiet w patriarchalnej naszej historii):-)
Co do czytania zakończeń - wiesz, jak się można odzwyczaić od nałogu? Wyrabiając sobie inny - jest taka szkoła czytelnicza, która powiada, że jeśli przeczytamy co jest napisane na stronie nr 69, i to nas zachęci do kupna/wypożyczenia książki, to książka na pewno nam się spodoba. Przetestowałam i mogę potwierdzić, że to się sprawdza:-)
A ja wiem czemu się tak nazywają (nie chcialabym byc zoną filozofa:)). I chyba w koncu się zmobilizuje i upiekę te ciasteczka. I koniecznie sobie kupie "Historię smaku" , bo mnie zafrapowała. I też mam ten nałóg co Ty a że kocham kryminały bywa to irytujące. I na pewni jeszcze tu zajrzę bo bardzo fajny blog a jakoś mi umknąl dotychczas. Pozdrawiam
Super wpis.
Na prawdę. Zaskakujący i z ciekawostką.
Ciasteczka także robią wrażenie.
Idę spać bogatsze o nową informację :)
pozdrawiam
M.
Karolciu, czy te ciasteczka sa w ogole zjadliwe? :)) To chyba taka kara za te nadprogramowe muffinki z poprzedniego postu :))
A tak powaznie to intrygujacy przepis. Takich u Ciebie dostatek :))
Co do mlynka formy Peugot...Bylam kiedys na targu staroci w jednym z holenderskich miasteczek. Na ogromnej hali, podzielonej na sektory, mozna znalezc i kupic co tylko dusza zapragnie (jesli ktos oczywiscie lubi starocie). Ja szukalam wtedy takiego zwyklego, drewnianego mlynka do mielenia kawy. Jakiez bylo moje zdziwienie, kiedy zobaczylam wlasnie mlynek tej firmy. Byl swietny. Nie kupilam go jednak z powodu tej etykiety z napisem. Do tej pory tego zaluje :(
I jeszcze jedno. Ja tez mam taki nawk czytania ostatniej strony w ksiazce, zanim wezme sie za czytanie od poczatku. Pozniej z przyjemnoscia sledze cala historie, ktora doprowadzila do takiego a nie innego konca :)) I wcale nie mam ochoty tego zmieniac :))
Mialo byc oczywiscie: nawyk :)
Aha, ksiazki Malgorzaty Musierowicz kiedys uwielbialam :) Przeczytalam chyba wszystkie, ale tej, o ktorej piszesz niestety nie pamietam...
Majka bo ta książka Musierowicz jest stosunokowo nowa poswięcona przepisom wplecionym w apetyczne opowieści o róznych książkach które warto przeczytać:)
naprawdę robili młynki? kolejna ciekawostka do kolekcji. kolejna znaleziona w Twoich słowach :-)
fajne te ciasteczka. nazwa rzeczywiście wzbudzająca ciekawośc.. poszukam.
Kaczucha, tak myslalam wlasnie :))
Intrygujace te ciastka!
podobają mi się te ciasteczka :)
Viri, fajnie, że poczułaś się zaskoczona, o to chodziło :) I jeszcze fajniej, że lubisz mnie czytać, bo ja mam czasem prawie wyrzuty sumienia, że się tak rozpisuję i właśnie sobie myślę, a kto to właściwie będzie czytał? więc bardzo się cieszę, że tacy są.
Gosiu, na maliny jeszcze trochę za wcześnie, chociaż, nie byłaś aż tak daleko jak myślisz, bo mi chodzą po głowie, widziałam ostatnio takie suszone i na razie tylko się zastanawiam, czy będą odpowiednie do celu, do którego chciałabym je przeznaczyć.
Anno Mario, ja też mam dla Ksantypy wiele współczucia, to raczej Sokrates wydaje mi się wyjątkowo antypatyczny. A regułę "69 strony" wypróbuję i dam znać jak poszło :)
Kaczucho, w takim razie witaj u mnie, cieszę się, że Ci się tu podoba. "Historia smaku" jest świetna, bardzo polecam, a poza tym o ile znam się na filozofii (czyli raczej niewiele, mniej więcej tyle ile daje semestr zajęć, z tym, że dobrze prowadzonych), to ja chyba nie chciałabym być żoną żadnego filozofa.
Moniko, dzięki :) Cykl ciasteczkowy jest już na tyle długi, że pewnie wszyscy poczuli się już bezpiecznie i pewni tego co nastąpi, dlatego postanowiłam wyrwać Was z rutyny ;)
Majko, są, są zjadliwe (pod warunkiem dodania dużej ilości pieprzu), chociaż przyznaję się, że to nie moje smaki, ale dla tych co nie mogą się oprzeć paluszkom, chipsom i innym takim, które dla mnie mogłyby nie istnieć, powinny posmakować (no i jeszcze tym, co lubią piwo i przegryzki do niego, a ja piwa też nie lubię). Chociaż rozważyłabym nadanie im bardziej klasycznych kształtów. Starocie za to bardzo lubię, ale bywam na targach rzadko, bo ten, o którym wiem jest w niedzielę rano, co chyba wszystko tłumaczy. Tak jak napisała Kaczucha, ta książka Musierowicz jest stosunkowo świeża (z naciskiem na stosunkowo) i kulinarna właśnie, jest jeszcze druga, "Łasuch literacki", w którą, jako wierna czytelniczka pani M. również się kiedyś zaopatrzyłam.
Asiejo, młynek jest do tego naprawdę porządny, ja z kolei jestem ciekawa, czy są jeszcze inne tego typu urządzenia, które z powodu tradycji i sentymentu produkuje firma Peugeot, bo o tym w książce już nie było.
Ewo, trochę się obawiałam robiąc je, czy coś z tego w ogóle wyjdzie, bo tego maku strasznie dużo... ale od czasu do czasu fajnie wypróbować coś, z czego właściwie nie wiadomo, co powstanie.
Paulo :))
Pozdrawiam i miłego weekendowania!
Czesc Karolino :)
Pomyslalam ze najwyzszy czas nadrobic zaleglosci i o maly wlos nie przegapilam tego wpisu!
Powiedz mi jak one smakuja? Strasznie mnie ciekawi polaczenie maku z cebula, bo na cebularzach to pychota przeciez!
A tak slawny mlynek miec to fiu fiu prawdziwy zaszczyt :)))
A ulubiona kanapka Twojego Taty to rowniez i moja ulubiona :D
Mnie tam mimo wszystko "ciasteczko" kojarzy się ze słodyczą.
Co nie zmienia faktu, że takie też byłyby bardzo ciekawe.
I ci bracia Peugeot... nie spodziewałabym się!
Polko, ja też mam duże zaległości niestety. Same ciasteczka chyba bym jednak trochę zmodyfikowała, przede wszystkim dużo, dużo pieprzu, byłam nierozsądnie ostrożna, co raczej smak zepsuło. Cebula nie jest bardzo wyczuwalna, raczej w zapachu. I chyba kształt zmieniłabym na zwyczajne krążki, bo byłoby bardziej chrupko. I po tym wszystkim powinno być naprawdę nieźle ;) Ale podstawa to pieprz!
Zay, obiecuję, następnym razem wracamy do słodkości, bo ja też tak wolę :)
Oj Ty! Ubiegłaś mnie normalnie! Na ciasteczka Ksantypy już się łaszę od dawna, wiesz? :) Fajnie je zobaczyć u CIebie, może to pomoże mi się zebrać i w końcu je upiec.
Hi, hi, no to mogę tylko z satysfakcją powiedzieć: PIERWSZA!
Mam tę książkę:)
Mogłabym ją czytać codziennie do snu.
Pozdrawiam Cię serdecznie;*
Niecodzienne ciasteczka :) I ich smak mnie wyjątkowo intryguje. Koniecznie muszę spróbować!
Prześlij komentarz