Panzanella brzmi bardzo... romantycznie. I bajkowo. Jak imię jakieś księżniczki, która po wielu perypetiach znajdzie się w ramionach księcia, aby odjechać z nim na białym koniu w kierunku tęczy. Obowiązkowo przy akompaniamencie muzyczki znanej z czołówek produkcji Disneya.
Nieszczęśliwa Panzanella, przystojny i szlachetny książę Vignole, dobry, lecz jak to w bajce, pod pantoflem, król Inzimino i zła macocha Frittedda, to całkiem dobry pierwszy krok w kierunku stworzenia świetnej historii.
Ale chwilowo pora porzucić bajkopisarstwo, bo te interesujące słowa to w rzeczywistości nazwy dań, które odnalazłam w mojej niedawno odkurzonej książeczce o warzywach. A chociaż żadnego z nich, z wyjątkiem panzanelli, nie próbowałam, i nawet już nie pamiętam, jakie są ich składniki, to jednak to właśnie nazwa jest tym, co wyróżnia je spośród tak bezlitośnie bezpośredniego "bobu z szałwią duszonego w mleku", na przykład, do którego zresztą specjalnie kupione ziółko już jakiś czas spokojnie rośnie sobie na parapecie. Fakt, że jakieś danie zyskało nazwę jest szczególnie znaczący, bo mówi, że jest to danie z tradycją, warte wielokrotnego powtórzenia i zapamiętania, zasługujące na to, by po jednym słowie każdy zorientował się, o co chodzi i nawet trochę się rozmarzył. Mając w świadomości to wszystko, nie mogłam się księżniczce Panzanelli oprzeć, chociaż wymagała trochę zachodu (nieszczęsne obieranie papryki*) i zdobycia kilku składników. Czy ktoś zazdrości mieszkańcom Wielkiego Miasta, że na każdym rogu można znaleźć dowolny egzotyczny produkt krzyczący: wybierz właśnie mnie? Spróbujcie kupić anchois. Wszystkie te, niewielkie przecież, przeszkody zostały jednak w końcu pokonane, bo było to jednak nic, w porównaniu z ogromem nieszczęść, który mógłby spotkać prawdziwą Panzanellę.
Nieszczęśliwa Panzanella, przystojny i szlachetny książę Vignole, dobry, lecz jak to w bajce, pod pantoflem, król Inzimino i zła macocha Frittedda, to całkiem dobry pierwszy krok w kierunku stworzenia świetnej historii.
Ale chwilowo pora porzucić bajkopisarstwo, bo te interesujące słowa to w rzeczywistości nazwy dań, które odnalazłam w mojej niedawno odkurzonej książeczce o warzywach. A chociaż żadnego z nich, z wyjątkiem panzanelli, nie próbowałam, i nawet już nie pamiętam, jakie są ich składniki, to jednak to właśnie nazwa jest tym, co wyróżnia je spośród tak bezlitośnie bezpośredniego "bobu z szałwią duszonego w mleku", na przykład, do którego zresztą specjalnie kupione ziółko już jakiś czas spokojnie rośnie sobie na parapecie. Fakt, że jakieś danie zyskało nazwę jest szczególnie znaczący, bo mówi, że jest to danie z tradycją, warte wielokrotnego powtórzenia i zapamiętania, zasługujące na to, by po jednym słowie każdy zorientował się, o co chodzi i nawet trochę się rozmarzył. Mając w świadomości to wszystko, nie mogłam się księżniczce Panzanelli oprzeć, chociaż wymagała trochę zachodu (nieszczęsne obieranie papryki*) i zdobycia kilku składników. Czy ktoś zazdrości mieszkańcom Wielkiego Miasta, że na każdym rogu można znaleźć dowolny egzotyczny produkt krzyczący: wybierz właśnie mnie? Spróbujcie kupić anchois. Wszystkie te, niewielkie przecież, przeszkody zostały jednak w końcu pokonane, bo było to jednak nic, w porównaniu z ogromem nieszczęść, który mógłby spotkać prawdziwą Panzanellę.
Popełniłam jednak mały błąd – z braku octu z czerwonego wina dodałam balsamiczny, który uwielbiam, ale tutaj zdecydowanie nie pasuje, więc w tej kwestii trzymajcie się raczej przepisu. Poza tym, jak dzisiaj usłyszałam i co mogłabym przyjąć za swoje motto – gotowanie to nie apteka, składniki można więc trochę nagiąć do swoich potrzeb i smaków, ja tak właśnie zrobiłam, ale przepis podaję w oryginale. A księżniczka, nie dość, że smaczna, jest naprawdę piękna.
PS W przepisie na czarnolasową tartę podałam złe proporcje składników na ciasto – to znaczy, proporcje są dobre, czyli jeśli ktoś by się zdecydował na robienie, to wyszłoby w porządku, tylko robiłam z większej ilości, co już zostało poprawione.
Panzanella
źródło: River Cafe pocket books: Salads & Vegetables
Składniki:
500 g dojrzałych pomidorów, pozbawionych skórki
1 ząbek czosnku, obrany i zmiażdżony z łyżeczką soli morskiej
2 łyżki octu z czerwonego wina
1 papryczka chili, pozbawiona nasion i drobno posiekana (ja dałam suszone chili w płatkach)
1 ciabatta, bez skórki
1 czerwona i 1 żółta papryka, grillowane i pozbawione skóry, pokrojone na ćwiartki
50 g kaparów
10 filecików anchois
2 łyżki bazylii
oliwa z oliwek
Wykonanie:
źródło: River Cafe pocket books: Salads & Vegetables
Składniki:
500 g dojrzałych pomidorów, pozbawionych skórki
1 ząbek czosnku, obrany i zmiażdżony z łyżeczką soli morskiej
2 łyżki octu z czerwonego wina
1 papryczka chili, pozbawiona nasion i drobno posiekana (ja dałam suszone chili w płatkach)
1 ciabatta, bez skórki
1 czerwona i 1 żółta papryka, grillowane i pozbawione skóry, pokrojone na ćwiartki
50 g kaparów
10 filecików anchois
2 łyżki bazylii
oliwa z oliwek
Wykonanie:
- Pomidory pokroić na połówki, nad sitkiem (i miską) pozbawić nasion i mokrego środka. Do pomidorowego soku dodać czosnek, ocet, chili i 4 łyżki oliwy. Pomidory przyprawić solą i pieprzem.
- Chleb porwać na 3-4 centymetrowe kawałki, przełożyć do miski i polać sokiem z pomidorów. Chleb powinien być mokry, jeśli płynu jest za mało, należy dolać trochę wody.
- W naczyniu, w którym chcemy podawać sałatkę, rozłożyć warstwę chleba, na to część pomidorów, papryki, anchois i kaparów, skropić oliwą i ułożyć drugą warstwę z pozostałych składników. Na wierzchu rozrzucić bazylię i skropić oliwą. Sałatka najlepsza jest w temperaturze pokojowej, więc dobrze pamiętać o wcześniejszym wyjęciu produktów z lodówki.
9 komentarzy:
Uwielbiam panzanellę. Genialna wychodzi z przepisu Jamiego, z dressingiem na bazie soku ściekającego z pomidorów, balsamico i oliwy oczywiscie!
Narobiłaś mi smaka, Karolina! :)
Karolino to może Ty mi przybliżysz smak anchois? bo i ja się ich kiedyś oszukałam i koniec końców nie znalazłam... zawsze słyszałam że po podgrzaniu 'znikają' i zostaje rybi posmak, ale u Ciebie widzę są surowe.
szczerze powiedziawszy Panzanellę poznałam dopiero nie dawno, więc nie zastanawiałam się od czego nazwa pochodzi, ale to z księżniczką to ciekawe spostrzeżenie i podoba mi się (:
ciepło pozdrawiam (:
ps. zdjęcie pomidora jest super!
A ja właśnie najbardziej lubię panzanellę z octem balsamicznym :)
Ciekawe przemyślenia o nazwach dań, coś w tym jest, w końcu - co nie nazwane, nie istnieje :)
Urocza ta ksiezniczka :) Chyba czytasz w moich myslach bo ja juz od dawna mialam ochote na te wlasnie salatke. Z przepisu Jamiego oczywiscie :) Zanim jednak zrobie poczestuje sie Twoja :) A pozniej sobie porownam :))
Och super ! Jak wiesz, ostatnio mam tendencje sałatkowe, więc ta księżniczka mi się elegancko wpisuje :) Wielkie Miasto zaś, rzeczywiście, dostarcza dowolnej ilości anchois i innych frykasów... :)
Pozdrawiam !
Same smaczne składniki :)Musi być dobre. Ja rozważam zrobienie tarty z kukułką. Trochę z przepisu z White Plate, trochę z przepisu na likier kukułka, dążąc do doskonałości kukułkowego nadzienia z Cukierni koło mostu Piłsudskiego (co nasuwa mi myśl, ze mogę po prostu spróbować poprosić o przepis na to nadzienie osobę z kręgów blisko związanych z owym przybytkiem rozkoszy)
Rzeczywiście włoskie nazwy brzmią jakoś tak... magicznie, niezwykle, melodyjnie. Ładnie po prostu. Lubię Twoje spostrzeżenia i opisy! I taka historia o księżniczce - mogłaby być hitem!
Sama sałatka bardzo, ale to bardzo ładna faktycznie. Tylko owo "nieszczęsne anchois", jak to sama napisałaś. Ciężko go dostać...
Pozdrawiam! :)
karolina, alez Ty doskonale ta panne rozszyfrowalas, panzanella musiala byc ksiezniczka, to wyjatkowa salatka!
A wiesz, ze sa 3 frakcje "kwasowe" jesli chodzi o panzazanelle: ci ktorzy lubia w panzanelli ocet, ci co lubia w niej balsamico i ci ktorzy lubia sok z cytryny? :)))
Aniu, a niedługo pomidory będą znacznie lepsze, więc można robić powtórkę za powtórką :)
Viri, mnie anchois na surowo smakują, są rybie i słone, chociaż, ponieważ miałam do czynienia z gorszym (w teorii) rodzajem, czyli z oliwy, a nie z soli (te trzeba przed użyciem odmoczyć) to da się je bez problemu zjeść. Ale rzeczywiście, po dodaniu do czegoś na ciepło, jako takie znikają i czuć tylko posmak.
Moniko, chyba muszę trochę zweryfikować, to, co napisałam, być może ocet balsamiczny będzie tu ok, ale pewne jest, że chlapnęło mi się go zbyt dużo.
Majko, wszyscy piszą o tej wersji Jamiego, że ja chyba też muszę sobie zrobić i porównać. Ale póki co, zapraszam na moją.
Wielorybniku, ja w sałatkach zwykle lubię ich najmniej zdrowe części, grzanki i bekon, czy coś w tym rodzaju, ale korzystając z tego, że jednak później warzywa nie będą już takie dobre postanowiłam się jednak trochę postarać.
Hazel, coś mi się zdaje, że ja w ogóle nie znam tej Cukierni, kurczę, kolejne miejsce, do którego trzeba wreszcie pójść. A tartę z kukułką na White Plate pamiętam i może też kiedyś popełnię. Daj znać, czy warto.
Zay, z anchois można ostatecznie zrezygnować, chyba nawet w nie wszystkich przepisach wstępuje. Chociaż ja pozbyłabym się raczej kaparów. A nad historią Panzanelli będę musiała w takim razie poważnie pomyśleć.
Buruuberii, o tych różnych kwaśnych możliwościach dowiedziałam się już post factum, ale o ile mogę rozważyć, czy może moja balsamiczna diagnoza okazała się błędna (nie niedobrze, tylko za dużo), to cytrynę w tym przepisie odrzucam zdecydowanie.
Prześlij komentarz