Chciałam Wam dzisiaj napisać o szczęściu, które mnie spotkało: w Krakowie otworzyli Starbucksa.
Starbucks to ikona amerykańskiej popkultury: zarówno gwiazdy, jak i bohaterowie różnych przyjemnych filmów widywani są często z charakterystycznym papierowym kubkiem z zielonym logo. Starbucks to coś więcej niż kawa, to... No właśnie, co? Styl życia? Tylko właściwie jaki? Meg Ryan z „Masz wiadomość” (pewnie, tak bym chciała), zabieganego nowojorczyka (ujdzie), Madonny (nie moja bajka)? Kilkakrotnie spotkałam się z mniej lub bardziej naukowymi analizami tego fenomenu, ale nic do mnie nie przekonało. Jeden z argumentów brzmiał na przykład tak (w mojej swobodnej interpretacji): Obsługa rusza się niezbyt szybko, żebyś miał czas poczuć, jak fajnie jest w Starbucksie. Bo przecież jest fajnie. A jeśli miał to być powiew zachodniego luksusu, to mit szybko został rozwiany przez mój pierwszy nieciekawy Starbucks na równie nieciekawym, jak one wszystkie, dworcu we Frankfurcie. Ale kiedy kawiarnię otworzyli w Warszawie, przy pierwszej mojej bytności tamże poleciałam sobie kupić kawę (co zresztą zostało uwiecznione). Oczywiście.
Zazwyczaj w centrum handlowym na nowo powstającym sklepie, na białych płytach z dykty wisi tabliczka: tu powstaje dla Państwa nowy sklep. Tym razem przez dobre kilka miesięcy zza półprzezroczystych płacht dobrze było widać, że: tu powstaje dla Państwa nowy Starbucks. I tak się dowiedziałam, że przedmiot mojej fascynacji powstaje, jak to się mówi na osiedlach, wprost pod moim blokiem (bo odległość jest porównywalna). Potem nastąpiło otwarcie, obsługa w koszulkach Opening team i kultowe logo gdzie tylko się da, na miejscu i na wynos, ale... jakoś mi tam nie po drodze. Atrakcyjność, która tkwiła w niedostępności, już nie istnieje. A kawa jest droższa niż w innych miejscach. Więc w poszukiwaniu kawy, nie wrażeń, lepiej pójść gdzie indziej. Albo nawet zostać w domu.
Będzie warto. Ten napój ma jakiś milion kalorii, więc kto jest na diecie, niech lepiej nie czyta dalej. Jeśli jednak podejmiecie ryzyko, zapewniam, że kiedy poczujecie pierwszy łyk czekoladowo-kawowego, krzepiąco słodkiego mleka, którego smak łączy się z rozpływającą się, kremową pianką śmietany, kalorie szybko przestaną być ważne. Trudno znaleźć argument, żeby tego szaleństwa nie powtórzyć.
Starbucks to ikona amerykańskiej popkultury: zarówno gwiazdy, jak i bohaterowie różnych przyjemnych filmów widywani są często z charakterystycznym papierowym kubkiem z zielonym logo. Starbucks to coś więcej niż kawa, to... No właśnie, co? Styl życia? Tylko właściwie jaki? Meg Ryan z „Masz wiadomość” (pewnie, tak bym chciała), zabieganego nowojorczyka (ujdzie), Madonny (nie moja bajka)? Kilkakrotnie spotkałam się z mniej lub bardziej naukowymi analizami tego fenomenu, ale nic do mnie nie przekonało. Jeden z argumentów brzmiał na przykład tak (w mojej swobodnej interpretacji): Obsługa rusza się niezbyt szybko, żebyś miał czas poczuć, jak fajnie jest w Starbucksie. Bo przecież jest fajnie. A jeśli miał to być powiew zachodniego luksusu, to mit szybko został rozwiany przez mój pierwszy nieciekawy Starbucks na równie nieciekawym, jak one wszystkie, dworcu we Frankfurcie. Ale kiedy kawiarnię otworzyli w Warszawie, przy pierwszej mojej bytności tamże poleciałam sobie kupić kawę (co zresztą zostało uwiecznione). Oczywiście.
Zazwyczaj w centrum handlowym na nowo powstającym sklepie, na białych płytach z dykty wisi tabliczka: tu powstaje dla Państwa nowy sklep. Tym razem przez dobre kilka miesięcy zza półprzezroczystych płacht dobrze było widać, że: tu powstaje dla Państwa nowy Starbucks. I tak się dowiedziałam, że przedmiot mojej fascynacji powstaje, jak to się mówi na osiedlach, wprost pod moim blokiem (bo odległość jest porównywalna). Potem nastąpiło otwarcie, obsługa w koszulkach Opening team i kultowe logo gdzie tylko się da, na miejscu i na wynos, ale... jakoś mi tam nie po drodze. Atrakcyjność, która tkwiła w niedostępności, już nie istnieje. A kawa jest droższa niż w innych miejscach. Więc w poszukiwaniu kawy, nie wrażeń, lepiej pójść gdzie indziej. Albo nawet zostać w domu.
Będzie warto. Ten napój ma jakiś milion kalorii, więc kto jest na diecie, niech lepiej nie czyta dalej. Jeśli jednak podejmiecie ryzyko, zapewniam, że kiedy poczujecie pierwszy łyk czekoladowo-kawowego, krzepiąco słodkiego mleka, którego smak łączy się z rozpływającą się, kremową pianką śmietany, kalorie szybko przestaną być ważne. Trudno znaleźć argument, żeby tego szaleństwa nie powtórzyć.
To moja odrobinę spóźniona propozycja do Kawowego tygodnia Majki.
Gorące czekoladowe mleko z karmelem, bitą śmietaną i „kopem”
źródło: Caramel Trish Deseine
Składniki:
(2 porcje)
1 szklanka (250 ml) najlepiej pełnotłustego, mleka
200 ml śmietany 30%
50 g czekolady mlecznej
syrop karmelowy, do smaku (dałam miód)
podwójne espresso
Wykonanie:
Mleko i 150 ml śmietany doprowadzić do wrzenia. Dodać czekoladę (można zdjąć już garnek z ognia) i mieszać, aż się rozpuści. Wlać kawę i syrop karmelowy. Resztę śmietany ubić, napój rozlać do kubków i przybrać bitą śmietaną.
PS W książce całość stanowi jedną porcję, ale to już straszna rozpusta.
22 komentarze:
dla mnie starbucks jest nadal niedostępny, ale pamiętam, że podczas pierwszej wizyty wypiłam tylko łyczek wielkiej waniliowej latte i powiedziałam, że jest wstrętna :) później smaki mi się zmieniły i teraz mogłabym litrami pić ich słodką kawę :)
Twoja propozycja zachwyca. pięknie podana i na pewno przepyszna
pozdrawiam
Oj, zdecydowanie wole twoj boski napoj, niz lurowata, rozcienczona kawe ze Starbucksa.
Starbucks,mamy ich kilka w W-wie.Nie powiem,że to moje ulubione miejsce do picia kawy. Albo jest za słodka, albo lurowata.Przerost treści nad formą.
Natomiast Twoje mleko jak najbardziej by mi smakowało.Brzmi pysznie!
starb. należy się plus za wifi, które działa nawet przed wejściem, w porównaniu z limitowanym polgodzinnym blueconnectem z coffee hea. za rogiem postarali się ;)
za to kolejki odstraszają no i to za trendy za trendy :D
kasztany wyszly, choc kazdy byl innej miękkości, preferuję te miękkości rozgotowanego bobu, klasa!
pozdr
Ja na temat Starbucksa sie nie wypowiadam bo nie znam ani tego miejsca ani ich kawy (ja kawe zawsze pijam u Wlocha:)) Ale chyba widzialam ostanio ten "lokal" na lotnisku w Kolonii. Przy okazji, jak bede leciec do Polski, sprobuje tej ich slawnej kawy :)) Twoje czekoladowe mleko z kawa szalenie mi sie podoba. Przydalby mi sie teraz taki kubeczek na mily poczatek dnia, koniecznie cala porcja :)) Jak szalec, to szalec :)
Przyznam, ze kawa ktora kilka razy pilam w Starbucksie mi smakowala, nie moge zaprzeczyc. Tylko ich ceny niestety odstraszaja (jeden z moich niedawnych uczniow, pewien mlody adwokat z Nowego Jorku, na kazdej przerwie chadzal tam po kawe ;)).
Twoja 'domowa' propozycja bardzo do mnie przamawia Karolino! Chetnie bym sie przysiadla do Ciebie na kawowa pogawedke ;)
Pozdrawiam serdecznie!
I milego dnia zycze :)
To powinno być zabronione kusić tak kalorycznymi pysznościami. A czy wszystkie te kalorie się liczą?
Ostatnio jestem zmęczona sieciówkami, w Starbuksie nie byłam z powodu wiecznego oblężenia- ja normalnie wtedy nie wiem jak się nazywam nie mówiąc już o tym jakiej kawy bym się napiła...
A ja za Starbucksem nie przepadam niestety ;) Zapach kawy jedynie mnie tam zadowala - reszta jest już mniej ciekawa. Ale Twoje wydanie kawy będzie na pewno o niebo lepsze :)
to jest blog kuchenny czy blog wydajacy negatywne opinie o roznych kafejkach ...o gustach sie nie dyskutuje .. jeden lubi mydlo drugi powidlo...zniechecilo mnie to do zagladania tutaj .
Piszesz o tym Starbucksie w Galerii Krakowskiej? Czy otworzyli jeszcze jakiś inny? Bo do owego w Galerii, to w życiu się nie można dostać. Wszystkie miejsca zajęte, a kolejki przeogromne. Nie dla mnie więc. Choć nie przeczę, że kawę stamtąd lubię, a przynajmniej: eggnog, której miałam przyjemność skosztować jakiś czas temu.
Twoja kawowa propozycja podoba mi się przeogromnie. Zdecydowanie moje smaki. Może jeszcze dolałabym nieco miodu? ;)
Pozdrawiam!
Starbucks budzi u mnie mieszane uczucia, ale co do Twojego mleka jestem absolutnie pewna - GENIALNE!
Gdzieś ostatnio czytałam że nowym trendem wśród gimnazjalistów/licealistów w dużych miastach jest chodzenie po ulicach z papierowym kubkiem sieciówkowej kawy - tak mi się skojarzyło przy Twojej notce :)
No a odnośnie starbucksa samego - na jednorazowe naczynia w warunkach innych niż biwakowe mam uczulenie, na wstrętną kawę też. I chyba tyle w temacie :-)
A to mleko z kopem - to chyba rzeczywiście warto :)
Pozdrawiam Karolina :)
Twoje mleko z kopem kojarzy mi sie ze spacerem po przedswiatecznym rynku. Zmarzniete rece i cieply kubek "z kopem". Musze przyznac ze akurat Stabucks omijam. Mam wrazenie ze tam glowna role graja dodatki a nie kawa. Ale rozumiem ze kazdy ma swoja ulubiona sieciowke - ja jestem maniakiem w tym wzgledzie i mam takie bez ktorych sobie nie wyobrazam ..... :)
Taka kawe z czekolada i mleka duza iloscia to chetne, na zime, nawet na letnie sniadanie :)
We Sturbacks moze fajnie posiedziec, fotele maja wygodne, ale to nie moja bajka, kawe tam maja niedobra, albo ja w niej nie potrafie rozsmakowac :D
Pozdrawiam Karolina!
Starbucks - nie lubię, choć mam dobre wspomnienia. Kilka razy uratowały mi życie - dosłownie. Są nielicznymi miejscami, w których w Chinach można zjeść na śniadanie coś innego niż ryż lub kluska na parze. A że ja akurat cierpiałem na swoje wrzody - zaglądaliśmy tam z H i moim kuzynem dość często. No i najważniejsze - było okropnie gorąco, a wnętrza były klimatyzowane. Na temat kawy się nie wypowiem, bo nie pijam. Za to twoja czekolada, Karolino, wygląda na tyle zachęcająco, że aż zacząłem rozważać, czy w przyszłym tygodniu cię przypadkiem w Krakowie nie odwiedzić:). Pozdrawiam,
BS
Dziś zrobiłam. Najpierw słyszałam marudzenie na trwonienie czekolady, ale jak już było po pierwszej degustacji to marudzenie ucichło ;). Dla mnie Starbucks jedyny słuszny jest w Edynburgu na Royal Mile - cudowna lokalizacja :).
a ja byłam po raz pierwsze w Starbucksie z... mamą, w galeryji krakowskiej, o której piszesz. Bo mama stłukła kubek mojej siostry (oryginalny z Hameryki) i myślała, że odkupi. Nie było oczywiście takiego samego (po 3 latach od zakupu, cóż w tym dziwnego), ale zapach kawy podobał mi się. Natomiast kawie w papierowych kubkach mówię stanowcze i zdecydowane NIE, wolę moje espresso domowe i Twoje mleko!
Kaś, ja od lat piłam w domu niesłodką kawę i dziwiło mnie, czemu ta w lokalach typu Starbucks bardziej mi smakuje. Niestety, okazało się, ku mojej rozpaczy, że magiczny brakujący składnik to właśnie cukier... Od czasu do czasu pozwalam sobie na tę ekstrawagancję.
Maggie, napój jest prawdziwie boski, moje szczęście, że nie zawsze mam w domu wszystkie składniki.
Amber, dla mnie może kawa ze Starbucksa nie jest lurowata, ale za słodka (mimo tego, co napisałam powyżej Kaś), to i owszem.
Akka, z wi-fi nie korzystam, więc nie wiem, a bycie trendy w starannie wyselekcjonowanych obszarach mi nie przeszkadza (a wręcz przeciwnie ;) W moim Carrefourze ciągle nie ma kasztanów, ale pojawiają się zwykle z początkiem stycznie i wtedy będę szaleć.
Majko, mimo tylu negatywnych komentarzy, dla mnie sama kawa jest ok (byle bez słodkiego syropu), ale oczywiście moja czekoladowa kawa bije na głowę każdą inną ;)
Beo, to musiał być rzeczywiście bardzo dobrze zarabiający młody adwokat, bo do kawy nie mam zastrzeżeń, ale ceny z kosmosu. Prawdę mówiąc, nie pamiętam jak w Polsce, ale w wiedeńskim Starbucksie (na zdjęciu ;) - 4,5 euro za kubek. Szybko można by się doprowadzić w ten sposób do ruiny.
Wielgasiu, pewnie, że te kalorie się nie liczą. Za to efekt psychoterapeutyczny gwarantowany.
Fiolunko, nieskromnie powiem, że moja kawa rzeczywiście jest przepyszna i można ją wypić bez tłoku.
Anonimowy, krytykowanie gustów jest może oznaką złego wychowania, ale prawo do swobodnego wyrażania opinii na różne tematy (które z krytyką gustów nie ma nic wspólnego) uważane jest w naszym kręgu kulturowym za największe osiągnięcie cywilizacji.
Zaytoon, tak, mówię o tym w GK. Ja tam bywam o różnych porach (bo mieszkam blisko) i fakt, miejsca zwykle są zajęte, ale kolejka nie zawsze taka straszna.
Anno-Mario, :)
Moniko, o trendzie wśród gimnazjalistów nie słyszałam, ciekawe. Ja czasami lubię papierowe naczynia - i chyba ma to związek z tym co piszesz, chociaż moje odczucia są odwrotne niż Twoje, bo moim zdaniem fajnie czasami poczuć trochę tego biwakowego nastroju, nawet z dala od biwaku.
Arku, na moim przedświątecznym rynku sprzedają głównie grzańca. Ale taki kubek to byłby rzeczywiście fajny pomysł. A co do sieciówek, to fakt, ja bardzo wybiórczo (i nieracjonalnie) niektóre lubię, a do innych wstydziłabym się zajrzeć.
Buruuberii, na letnie śniadanie (albo podwieczorek) można by podać na zimno, też byłoby super. Z kruszonym lodem (albo jeszcze lepiej lodami).
BS, czekolady nie mogę obiecać, ale jeśli Cię to nie zniechęca, to zawsze jesteś mile widziany :) A uwaga o ratowaniu życia bardzo trafna, bo ja przeżyłam coś takiego z McDonald'sem (do którego normalnie chodzę najwyżej na lody) i to w Paryżu, gdzie dobrego jedzenie powinno być pod dostatkiem (i pewnie było, ale nie miałam jeszcze wprawy w podróżach, a pieniądze wolałam wydawać na muzea).
Hazel, o trwonieniu czekolady nie ma mowy. To nawet wygodny sposób na "pozbycie" się jej, bo nie widać ile się już zjadło.
Joasiu, rzeczywiście bym się nie spodziewała, że w takie miejsce trafisz z mamą. Ja mimo obfitości ekspresów do kawy zwykle pijałam... rozpuszczalną. Ostatnio jednak się skończyła i mimo całego zawracania głowy (tak, tak) robiłam z kafetiery i chyba tak łatwo już jej nie porzucę.
Karolino, my na szczescie mamy malo przerw (1-2), wiec moze to tylko na te kilka tygodni kursu? Nie dopytywalam ;))
Pff, ja byłam w Starbucksie dwa razy i próbowałam razem z 3kaw (swoich plus upitych od mojego Pana) i jednej czekolady. Dwie kawy były nawet, jedna (smakowa: taka sobie) a gorąca "czekolada" smakowała jak wodniste kakao z mnóstwem curku. Tak więc, nad Starbucksem nie podzielam zachwytów.. Ale Twoja kawa wydaje się byc wersją de luxe:)
Pozdrawiam!
ach ten Starbucks :) miałam dokładnie tak, jak Ty! Jak tylko natrafiałam na niego w jakimś mieście nie mogło się obyć bez kawy. Ba! Trzeba się było nawet specjalnie zatrzymać, na przekór wszystkiemu i wszystkim. A kiedy teraz mam Starbucksa na każdym rogu (dosłownie), to jakoś tak wolę kawę, gdzie indziej :) już nie kojarzy mi się z niedostępnością - prysło, no ale to pewnie nawet lepiej dla mojej talii!
pozdrawiam!
Lubię Starbucksa, ale jednak mimo wszystko wolę zdecydowanie bardziej kawiarnię Etno Cafe we Wrocławiu, która oferuje masę świetnych kaw oraz deserów. Moim zdaniem kawa potrzebuje czasu, żeby nabrać odpowiedniego smaku i aromatu, dlatego też kawiarnie szybkiej obsługi nigdy nie będą miały tak dobrej kawy jak te, które robią wszystko powoli, ale rzetelnie i z dbałością o detale.
Prześlij komentarz