niedziela, 29 stycznia 2012

Kuchenne rękodzieło



Lubicie robótki ręczne? W odległych czasach dzieciństwa pewnie każdy z nas uszczęśliwiał członków rodziny wyrafinowanymi prezentami produkcji własnej. Kiedy byłam już trochę starsza, mama i babcia dostawały naprawdę ładne serwetki, często w banalne krzyżyki, ale czasem był to wysublimowany haft richelieu czy, mój ulubiony, nie tak trudny, lecz bardzo efektowny, hardanger. Przy tego typu działalności niezbędna jest cierpliwość, a wiadomo, że tej zawsze mam deficyt. (Charakter należy jednak ciągle uszlachetniać i podjęłam pewne, wyjątkowo wymagające = nudne i pracochłonne, rękodzielnicze wyzwanie, prawie mi się płakać od tego chce, ale obiecałam sobie, że to zrobię. Jak skończę, to się pochwalę ).

Czy kuchenne rękodzieło również wymaga cierpliwości? Wydaje mi się, że można pokusić się o taką teorię: jeśli przy czymś trzeba się dużo napracować (np. przetwory), to efekty są w miarę szybkie. Jeśli zaś coś składa się zaledwie z paru ruchów, tam przesypać, tu zamieszać, to zwykle czas oczekiwania na rezultaty jest długi. Nie jest to szczególnie przemyślana teoria, bo wymyśliłam ją w tej chwili, ale przykłady, o których zaraz będzie mowa, ją potwierdzają. Takie pieczenie chleba. Na zakwasie nawet. W pewnym uproszczeniu, wymaga odmierzenia i wymieszania składników, a główna trudność polega na czekaniu, aż ciasto wyrośnie. A potem się upiecze. Chyba, ale za to nie ponoszę odpowiedzialności, że ktoś uprze się wybrać przepis, w którym chleb się wyrabia. Tak, wtedy jest ciężko, długo i męcząco.

Jednak, że potrafię upiec chleb, chociaż za każdym razem sprawia mi to taką samą radość, wiem od dawna, chciałam spróbować czegoś nowego. Stary numer dodatku kulinarnego do GW natchnął mnie, jak można wykorzystać zapomniane odkrycie mleka od krowy (klik!): takie mleko można postawić na zsiadłe. A ze zsiadłego można zrobić ser. Cała praca do wykonania to trzykrotne przelanie mleka i tego, co z niego powstaje, z jednego naczynia do drugiego. Czekania jest mnóstwo (u mnie chyba 5 dni), ale w tym czasie można pomalować paznokcie albo zająć się czymś innym, równie pożytecznym. A za wykazanie się tak wspaniałą siłą charakteru na pewno spotka nas nagroda w postaci własnego, pysznego serka.



Domowy biały ser

Składniki:

dowolna ilość niepasteryzowanego mleka (z 1l wyszedł mi malutki, najwyżej 150 g serek)
gaza


Wykonanie:
  1. Świeże (nieprzegotowane!) mleko wlać do dowolnego naczynia, postawić w ciepłym miejscu i czekać, aż mleko się zsiądzie – czyli na górze oddzieli się śmietana, a na dole zostanie serwatka. U mnie trwało to pięć dni.
  2. Zsiadłe mleko przelać do garnka i delikatnie podgrzać – z mojego dotychczasowego doświadczenia wynika, że im krócej, tym lepiej. W żadnym wypadku mleka nie należy gotować! Chodzi tylko o to, żeby ponownie coś tam oddzieliło się od czegoś tam.
  3. Sitko wyłożyć gazą i przelać tam mleko. Kiedy większość serwatki oddzieli się od sera, zawiązać gazę w supeł i podwiesić np. na kranie. Znowu czekać. Ile? Aż ser będzie tak zwarty, jak lubicie, ja trzymałam go w ten sposób najwyżej godzinę.
  4. Jeśli nie możecie dostać niepasteryzowanego mleka, to należy zrobić tak (aczkolwiek tylko przepisuję, bo nie próbowałam): dowolne mleko (np. UHT) zagotować i studzić, aż będzie letnie. Wymieszać z kwaśną śmietaną (2-3 łyżki na każdy na litr mleka) i postawić na zsiadłe. Dalej postępować zgodnie z przepisem.

8 komentarzy:

Kasia Fiołek pisze...

Moja Babcia robiła taki serek! :-) Marzenie z marmoladą i świeżym chlebem, dzięki za przepis.

Anonimowy pisze...

dzieki za przepis :)

majka pisze...

Az mam ochote porwac ten ostatni talerzyk :)) Kochana, jestes wielka :)

Pozdrowienia.

Unknown pisze...

mniam, mniam. Właśnie ostatnio się zastanawiałam nad białym serem i jego domowej wersji, a tu proszę! :)

KUCHARNIA, Anna-Maria pisze...

Karolina! Przepiękne zdjęcia!
Jutro mam dostawę świeżego, krowiego mleka od Przyjaciół i będzie twarożek. Bo lubię takie ręczne roboty - w zamian za inspirację, namawiam Cię na domowy makaron;)
Uściski:)

Monika pisze...

Karolina, jeśli o uszlachetnianiu charakteru piszesz na poważnie to coraz bardziej Cię podziwiam, serio! Ja kiedyś postanowiłam że nauczę się szydełkować. Nauczyłam sie, owszem, szybko i dobrze. Cierpliwości wystarczyło mi na zrobienie, słownie - dwóch rzeczy a i to "ostatkiem nerw" :D Oj, nie mam do robótek "sentymentu", do kuchni zdecydowanie wiecej :)

Serdeczności i czekam z niecierpliwością na efekt tego wyzwania, jeśli rękodzielnicze to pewnie nie to o czym myślę? :)

karoLina pisze...

dragonfly, pewnie nie będzie smakował tak jak ten w dzieciństwie, ale mam nadzieję, że i tak będzie pyszny.

Joasiu, :)

Majko, na talerzyku nic już nie zostało, ale następnym razem na pewno dla Ciebie odłożę ;)

Ewelino, trzeba robić, a nie się zastanawiać, bo warto.

Aniu, dzięki! Widziałam Twój makaron, ale jego wałkowanie ciągle mnie przeraża. Jednak... na pewno KIEDYŚ spróbuję.

Monia, szydełkowanie nie jest złe, widać szybko przyrost pracy. Nie wiem, czy mówiłam Ci o moim „wyzwaniu”, ale jest stricte rękodzielnicze i to raczej katowanie się niż praca nad charakterem. Jak to skończę, to chyba dam sobie radę ze wszystkim.

karoLina pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...