Właściwie wcale nie lubię robić ciasta drożdżowego.
Nie, nie. To jednak nie tak.
Lubię łamać drożdże i robić rozczyn. Patrzeć jak rośnie i zastanawiać się po raz kolejny, czy dobry jest dopiero kiedy opadnie, czy wtedy właśnie już do niczego się nie nadaje. Mój rozczyn nigdy nie opada, brak mi cierpliwości, by tyle czekać. No i nie chcę ryzykować.
Lubię podjadać kogel-mogel. Wdychać zapach wanilii, nawet sztucznej, skórki cytrynowej i topiącego się masła. Przesypywać wszystkie składniki do dużej miski i wykonywać pierwsze zamieszanie drewnianą łyżką.
Nie lubię: ciasta za paznokciami. Długiego wyrabiania, kiedy miska nie chce trzymać się blatu. Pobrudzonej bluzki, kiedy jak zwykle zapomnę włożyć fartuszka. Dalszego wyrabiania w coraz gorętszej kuchni (ogrzewanej za pomocą zapalonego kuchenkowego palnika), bo przecież ciasto musi mieć ciepło, żeby ładnie wyrosło. Zastanawiania się, czy już wystarczy tego wyrabiania i odpowiadania sobie, że jeszcze nie.
Lubię: rozdrabniać palcami kruszonkę i podjadać ją na surowo. Czuć zapach pracujących drożdży i obserwować, jak ciasto puchnie. Wkładać je do piekarnika, bo wtedy zaczyna pachnieć jeszcze piękniej i patrzeć jak jest go jeszcze więcej. No i jeść, tylko tyle wystudzone, by się nie poparzyć.
Jakiś czas temu moja mama kupiła magiczną miskę do robienia ciasta drożdżowego. Jest to zwykła plastikowa miska ze szczelną przykrywką, którą wkłada się do ciepłej wody, żeby ciasto szybciej rosło. Jej magia polega na tym, że pozwala ominąć tę część, której najbardziej nie lubię: wyrabianie. Wystarczy zamieszać łyżką wszystkie składniki, a potem tylko ciastem w misce trząść, od czasu do czasu szpatułką odklejając je od ścianek. Nie będę Was oszukiwać: to ciasto nie jest tak samo dobre jak to, wyrabiane tradycyjnie, ale jest wystarczająco dobre, by warto go było robić. I nie trzeba zagniatać.
Nie tak dawno Liska zaprezentowała mini pains aux raisins, które bardzo lubię i na które pewnego niedzielnego poranka nabrałam nagłej ochoty. Miałam jednak tylko dwie godziny do dyspozycji i niechęć do trzymania się instrukcji, więc stworzyłam własną, leniwą, miskową wersję, zresztą inspirowaną innym przepisem z White Plate, znacznie mniej wymagającą, która z pierwowzorem ma tyle wspólnego, że nadzienie stanowią budyń i rodzynki. Tu jest zawarty drugi element lenistwa, bo budyń zrobiłam z paczki. Wstyd powiedzieć, ale problemem nie było nawet samodzielnie zrobienie go, ale przekartkowanie zeszytu, w poszukiwaniu dobrego budyniowego przepisu. Mimo tych drobnych szwindli, bułeczki wyszły naprawdę pyszne, a o tym, że nie było to tylko moje zdanie, świadczyła szybko opróżniająca się blacha.
Nie, nie. To jednak nie tak.
Lubię łamać drożdże i robić rozczyn. Patrzeć jak rośnie i zastanawiać się po raz kolejny, czy dobry jest dopiero kiedy opadnie, czy wtedy właśnie już do niczego się nie nadaje. Mój rozczyn nigdy nie opada, brak mi cierpliwości, by tyle czekać. No i nie chcę ryzykować.
Lubię podjadać kogel-mogel. Wdychać zapach wanilii, nawet sztucznej, skórki cytrynowej i topiącego się masła. Przesypywać wszystkie składniki do dużej miski i wykonywać pierwsze zamieszanie drewnianą łyżką.
Nie lubię: ciasta za paznokciami. Długiego wyrabiania, kiedy miska nie chce trzymać się blatu. Pobrudzonej bluzki, kiedy jak zwykle zapomnę włożyć fartuszka. Dalszego wyrabiania w coraz gorętszej kuchni (ogrzewanej za pomocą zapalonego kuchenkowego palnika), bo przecież ciasto musi mieć ciepło, żeby ładnie wyrosło. Zastanawiania się, czy już wystarczy tego wyrabiania i odpowiadania sobie, że jeszcze nie.
Lubię: rozdrabniać palcami kruszonkę i podjadać ją na surowo. Czuć zapach pracujących drożdży i obserwować, jak ciasto puchnie. Wkładać je do piekarnika, bo wtedy zaczyna pachnieć jeszcze piękniej i patrzeć jak jest go jeszcze więcej. No i jeść, tylko tyle wystudzone, by się nie poparzyć.
Jakiś czas temu moja mama kupiła magiczną miskę do robienia ciasta drożdżowego. Jest to zwykła plastikowa miska ze szczelną przykrywką, którą wkłada się do ciepłej wody, żeby ciasto szybciej rosło. Jej magia polega na tym, że pozwala ominąć tę część, której najbardziej nie lubię: wyrabianie. Wystarczy zamieszać łyżką wszystkie składniki, a potem tylko ciastem w misce trząść, od czasu do czasu szpatułką odklejając je od ścianek. Nie będę Was oszukiwać: to ciasto nie jest tak samo dobre jak to, wyrabiane tradycyjnie, ale jest wystarczająco dobre, by warto go było robić. I nie trzeba zagniatać.
Nie tak dawno Liska zaprezentowała mini pains aux raisins, które bardzo lubię i na które pewnego niedzielnego poranka nabrałam nagłej ochoty. Miałam jednak tylko dwie godziny do dyspozycji i niechęć do trzymania się instrukcji, więc stworzyłam własną, leniwą, miskową wersję, zresztą inspirowaną innym przepisem z White Plate, znacznie mniej wymagającą, która z pierwowzorem ma tyle wspólnego, że nadzienie stanowią budyń i rodzynki. Tu jest zawarty drugi element lenistwa, bo budyń zrobiłam z paczki. Wstyd powiedzieć, ale problemem nie było nawet samodzielnie zrobienie go, ale przekartkowanie zeszytu, w poszukiwaniu dobrego budyniowego przepisu. Mimo tych drobnych szwindli, bułeczki wyszły naprawdę pyszne, a o tym, że nie było to tylko moje zdanie, świadczyła szybko opróżniająca się blacha.
Leniwe niby-bułeczki z budyniem i rodzynkami
Składniki:
Ciasto:
3 szklanki mąki
50 g drożdży
1 jajko i 1 żółtko
4 łyżki cukru
łyżeczka cukru waniliowego
4 łyżki oleju lub rozpuszczonego masła
250 ml ciepłego mleka
Nadzienie:
1 budyń waniliowy w proszku (i trochę mniejsza, niż w przepisie na opakowaniu, ilość mleka)
opcjonalnie: 2 żółtka, kawałek masła
mała paczka rodzynek (albo więcej, w zależności od Waszej dla nich sympatii)
Polewa:
50 g cukru pudru
60 ml wody
Wykonanie:
Podaję przepis, jak zrobić ciasto bez miski, ale jak najmniejszym wysiłkiem.
Składniki:
Ciasto:
3 szklanki mąki
50 g drożdży
1 jajko i 1 żółtko
4 łyżki cukru
łyżeczka cukru waniliowego
4 łyżki oleju lub rozpuszczonego masła
250 ml ciepłego mleka
Nadzienie:
1 budyń waniliowy w proszku (i trochę mniejsza, niż w przepisie na opakowaniu, ilość mleka)
opcjonalnie: 2 żółtka, kawałek masła
mała paczka rodzynek (albo więcej, w zależności od Waszej dla nich sympatii)
Polewa:
50 g cukru pudru
60 ml wody
Wykonanie:
Podaję przepis, jak zrobić ciasto bez miski, ale jak najmniejszym wysiłkiem.
- Przygotować ciasto: wszystkie składniki, oprócz mąki wymieszać trzepaczką, dolać do mąki i wymieszać łyżką, a następnie zagniatać, aż ciasto przestanie się kleić i zacznie odstawać od ścianek miski. Ciasto jest dość luźne, więc konieczne może być dodanie większej ilości mąki. Jeżeli chcecie, możecie zrobić z drożdży rozczyn, ale wtedy będzie to wersja bardziej pracowita (drożdże rozetrzeć z połową mleka, łyżeczką cukru i taką ilością mąki, żeby masa miała konsystencję gęstej śmietany. Przykryć ściereczką, odstawić, poczekać 15-20 min. aż urośnie. Dodać do mąki razem z resztą składników i postępować zgodnie z przepisem). Ciasto posypać mąką, przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia, powinno podwoić swoją objętość.
- Ugotować budyń według wskazówek na opakowaniu, ale dodając trochę mniej mleka. Po zdjęciu z ognia wmieszać masło, a potem żółtka. Ja użyłam dużego budyniu, na 3 szklanki mleka, ale i tak jak na moje potrzeby było go trochę za mało. Niewątpliwie przyczynił się do tego fakt, że sporo z siostrą, w tak zwanym międzyczasie, wyjadłyśmy, ale tak czy inaczej, następnym razem wezmę dwa. Z wykorzystaniem ewentualnej nadwyżki nie powinno być problemu.
- Ciasto zagnieść, żeby wypuścić z niego powietrze i ponownie zostawić do wyrośnięcia. Jeżeli chcecie mieć bułeczki bardzo leniwe, ewentualnie można opuścić drugie wyrastanie, ale ma to wpływ na smak. Następnie podzielić ciasto na dwie części, jedną rozwałkować na prostokąt mniej więcej 25x40 cm. Na prostokącie rozłożyć połowę budyniu, dokładnie do wszystkich krawędzi (z wyjątkiem tej, która będzie dołem bułeczki), bo inaczej zewnętrzne bułeczki będą bez masy. Posypać rodzynkami na tyle hojnie, na ile kto lubi i zawinąć. Z rulonika powinno wyjść 12 bułeczek. Najlepiej osiągnąć dokładnie taką ilość dzieląc rulon nożem na dwa, znowu na dwa, a potem każdą małą cześć na trzy. Każdą bułeczkę ułożyć nadzieniem pionowo na blasze, wysmarowanej masłem lub wyłożonej papierem do pieczenia. Tak samo postąpić z drugim kawałkiem ciasta. 24 kawałki to powierzchnia dużej, prostokątnej blachy, więc żeby nie pomylić się w układaniu najlepiej na początek zrobić dwa rządki 4x6 bułeczek, a potem do każdego rządku dokładać bułek.
- Odstawić do wyrośnięcia na ok. 1/2 godziny.
- Piec ok. 30 min. w 180 stopniach Celcjusza albo do momentu, kiedy patyczek wbity w ciasto wychodzi suchy.
- Z cukru i wody ugotować syrop (czyli po prostu chwilę je razem pogotować), troszkę ostudzić. Polać również lekko przestudzone bułeczki. Nie chciało mi się sprawdzić w odpowiednim czasie z przepisem, kiedy należy tym syropem polać i polałam bułeczki przed upieczeniem, więc efekt nie był ten, którego oczekiwałam (czyli lepkość), ale przynajmniej nie trzeba było czekać, aż wszystko poprzestyga i pozastyga :)
11 komentarzy:
Mnie jakoś robienie ciasta drożdżowego szybko idzie. Wyrabiam zawsze drewniana łyżką, miskę mam od starego robota kuchennego i wyrasta bez problemów. Dla mnie ciasto drożdżowe jest zawsze "dla leniwych"...A bułeczki pyszne, muszę sobie takie zrobić :)
hah a wiesz ze i ja mam taka miskę:P z Tupperware czy tak? biala z granatowa przkrywką :)
ale ja uwielbiam wyrabiac ciasto drodzowe recznie, czasem korzystam z takiej straej maszyny ale to niezwykle rzadko ;)
a buleczki wygladaja bardzo zachecająco:)
ps. mam nadzieje ze juz niedlugo bedzie 2 czesc zbytecznika :)))
apetycznie te leniwe buleczki wygladaja :))
O! fajną masz tą miskę:)
Aa.. co do twoich "leniwych " buleczek to każdy ma czasem lenia,wiec i tak super,ze ci sie dobre udały:D
Ps: Ja też nie lubię pobrudzonej bluzki,ciasta za paznokciami i lepiącego się do blatu nalesnika zamiast ciasta.
Pozdrawiam.
Jak na leniwe buleczki to swietnie sie prezentuja :)
Ja swoja przygode z ciastem drozdzowym dopiero zaczelam. Na razie przygotowywanie go sprawia mi duza przyjemnosc chociaz tak, jak Ty nie lubie ciasta za paznokciami i goraca panujacego podczas zagniatania w kuchni :))
ależ Ty pięknie piszesz Karolino!
lubię tutaj sobie przyjśc, posiedziec, poczytac.
taką niby-bułeczkę bym zjadła na dzisiejsze śniadanie. nie została chocby jedna..?
Grażyno, wydaje mi się, że to, czy coś jest dla leniwych czy pracowite zależy od nastawienia. Przecież większość osób woli zjeść obiad z paczki niż ugotować, a przecież zrobienie prostego (i o ile lepszego) makaronu zajmuje dokładnie tyle samo czasu.
Tak, Tupperware, Viridianko :) Ale moja jest pomarańczowa z kremową przykrywką. Granatową widziałam u kogoś, jest o niebo ładniejsza, bo ta pomarańczowa przypomina miskę do prania bielizny. Ale działa.
Zbytecznik będzie, mam już kilka pomysłów, tylko ostatnio czasu mniej :(
Gosiu, dziękuję :)
Olciaky, ta leniwa miska, mimo wszystko, ma tę zaletę, że teraz o wiele częściej jemy ciasto drożdżowe, bo nie tylko ja uwierzyłam, że przygotowanie go nie jest takie trudne.
Majko, życzę dużo udanych wypieków :) To pocieszające, że nie tylko ja widzę ciemne strony wypieku ciasta drożdżowego, ale blogi i tak są pełne ciast, od których ślinka cieknie. Dla takich efektów czasami warto się poświęcić ;)
Dziękuję Asiejo :) To gwarantuje dobry dzień (a w każdym razie dobry humor), jak sobie można od rana dobrze o sobie poczytać ;) Bułeczek już nie ma, ale zrobiłam sobie dobrą kawę, więc możesz pędzić do kuchni i chociaż ją wirtualnie razem wypijemy.
Pierwsze słyszę o tej misce, brzmi fajnie :)
A wiesz, że lubimy podobne czynności w procesie powstawania drożdzowego? Kruszenie drożdży to strasznie przyjemna rzecz, zawsze mam ochotę je zjeść, bo ich konsystencja jest taka kusząca... Ostatnio nawet spróbowałam kawałek. Średnie ;)
Ja w podczas przygotowania ciasta podjadam prawie wszystko, może tylko mąki nie, ale masło czy jajka, jeśli znajdzie się w nich cukier już tak. I nikt mi nie wmówi, że od surowego (nie mówiąc o ciepłym) ciasta boli brzuch ;)
U mnie w domu tez podjada się surowe ciasto :) Na kłopoty z ciastem pod paznokciami, niezastąpione są rękawiczki :)
Piekne te buleczki! Ja wyrabianie drozdzowego polubilam, odkad robi to za mnie robot ;) Vhov drozdzowcow pieke malo, gdyz najlepsze sa jednak pierwszego dnia i to co zostaje nam 'na pozniej' nie jest juz niestety tak dobre :/
A buleczka chetnie bym sie poczestowala :)
Pozdrawiam!
Prześlij komentarz