środa, 19 sierpnia 2009

Proste jak panna cotta


panna cotta z sosem malinowym

Panna cottę odkryłam tego samego popołudnia, co mojito. Było to kilka lat temu, w mojej mitycznej krainie szczęścia, na południu Francji, gdzie spędziłam rok na stypendium.

Oczywiście nie pamiętam wszystkich popołudni tam spędzonych, ale tamto właśnie tak, chociaż tak naprawdę niewiele różniło się od wielu innych, równie leniwych i beztroskich, pozbawionych obowiązków i wypełnionych przyjemną świadomością, że zanim ten rok się skończy, będzie takich jeszcze wiele.

Musiała być już późna jesień, bo pogoda była taka sobie. Wybrałam się z koleżanką na spacer do miasta. Kupiłam sobie brązowy sweter z dekoltem w serek. I upatrzyłam inny, niebieski, który kupiłam kilka dni później. A potem poszłyśmy do kolegi na herbatkę i wylałam ją na papierową torebkę, w którą sweter był zapakowany. Ten moment jednak już Was nie dotyczy, bo pamiętna chwila, w uroczej knajpce na rogu placyku, którego imienia już nie pamiętam, miała miejsce wcześniej.

Nie udało mi się nigdy później wypić tak dobrego mojito. Uściślając, nie udało mi się nigdy później wypić mojito, które zawierałoby równie uczciwą ilość alkoholu. Na szczęście, przynajmniej dobrą panna cottę mogę jeść tak często, jak mi się tylko zamarzy.

Kiedy jadłam ją po raz pierwszy, sądziłam, że ten wyrafinowany i delikatny mus musi mieć jakąś skomplikowaną i trudną do odtworzenia recepturę. Kiedy przeczytałam, że całe magiczne działanie, to właściwie zagotowanie śmietany z cukrem i dorzucenie żelatyny, trudno było mi w to uwierzyć. Ta biała, leciutka chmurka, kremowa i delikatna, to po prostu śmietana, cukier i żelatyna, którą mam zwykle w pogardzie? Tak bardzo nie mogłam się z tym pogodzić, że długo się wahałam, czy przepis wypróbować, na szczęście, w końcu się odważyłam i okazał się to całkowity sukces. Tajemnica polega na tym, żeby użyć tłustej śmietany i dodać tylko tyle żelatyny, by deser miał w miarę stałą, ale nie sztywną, konsystencję. Panna cotta jedzona we Francji była podana z sosem pomarańczowym, który stanowi świetny kontrapunkt dla słodkiego deseru. Dzisiaj prezentuję wersję z sosem malinowym. To słodsze, ale, moim zdaniem równie udane, połączenie.

panna cotta z sosem malinowym

Panna cotta z sosem karmelowo-malinowym
6 porcji

Składniki:

Panna cotta:
(zmodyfikowany przepis Agnieszki Kręglickiej)

500 ml śmietanki 30 lub 36%
2 łyżeczki żelatyny
40 g cukru
2 łyżeczki cukru waniliowego lub ziarnka wanilii


Sos karmelowo-malinowy:

1,5 szklanki malin
5 łyżek cukru
trochę soku z cytryny (niekoniecznie)
ewentualnie: maliny do przybrania


Wykonanie:
  1. Śmietankę zagotować z cukrem i cukrem wanilinowym (lub ziarnkami wanilii). Żelatynę rozpuścić w 1/2 szklanki gorącej wody, połączyć ze śmietanką. Przez gęste sitko przelać do małych naczyniek lub jednego dużego. Wystudzić, odstawić na kilka godzin do lodówki, do stężenia.
  2. Cukier skarmelizować na złoto. Jeżeli chcecie wykonać również karmelowe ozdoby, przygotujcie kawałek pergaminu do pieczenia lub folii aluminiowej, posmarowanej olejem. Zdejmijcie garnek z ognia, nabierzcie na łyżkę trochę karmelu i kreślcie nad pergaminem kółka. Jeżeli karmel za bardzo zgęstnieje, chwilę go podgrzejcie. Z folii karmel odklei się bez problemu, pergamin trzeba delikatnie zmoczyć i wtedy też z odklejeniem nie będzie kłopotu.
  3. Karmel z powrotem postawić na kuchence, natychmiast dorzucić maliny. Wszystko zacznie syczeć i się zestalać, ale spokojnie należy czekać, aż cukier znowu się rozpuści, maliny rozgotują i powstanie sos. Chwilę pogotować, aż trochę zgęstnieje. Można wcisnąć odrobinę cytryny albo, na etapie dorzucania malin, dodać startą z niej skórkę. Sos podawać zimny, gorący zacznie rozpuszczać deser.
  4. Panna cottę można podawać w naczyńkach lub na talerzykach. Wtedy naczyńka wkładamy na chwilę (naprawdę krótką) do gorącej wody, przykrywamy talerzykiem, obracamy, a deser powinien znaleźć się na talerzu.

panna cotta z sosem malinowym

10 komentarzy:

Gosia pisze...

pieknie wyglada!!!!!!!!!

szarlotek pisze...

Niezwykle urodziwa ta Panna w o otuleniu malinowego szala:) Opowieść i Panna pobudzają zmysły , oj pobudzają... :) Pozdrawiam !

majka pisze...

Wstyd sie przyznac ale ja panne cotte odkrylam dopiero niedawno, kiedy sama ja przygotowalam :) Oczywiscie mialam okazje sprobowac panna cotte bedac rok temu na Sycylii (w koncu jest to tam jeden z najslynniejszych deserow) ale wygladala tak niepozornie wsrod innych deserow, ze przekladalam degustacje z dnia na dzien. W koncu wyjechalismy a ja jej nie sprobowalam :)

Twoja panna cotta musi smakowac oblednie z sosem malinowym :))

Kredka pisze...

Piękna! Długo już zamierzam sie do zrobienia panny, może właśnie przyszła jej kolej?:) Pozdrawiam

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Rok na stypednium we Francji? JEJ...

Świetnie się czyta Twoje opowieści, Karolino! Z przyjemnością witam kolejną notkę.

Koniec słodzenia :)

PS a ja panny nigdy nie robiłam, ale jadłam kilkakrotnie. DObra!

viridianka pisze...

bardzo lubie i mojito i pannę :) apetyczne zdjęcia:)

asieja pisze...

jak ja lubię te Twoje literki
i zdjęcia
i pyszne przepisy..

nigdy nie jadłam panna cotty
pora spróbowac..

Dziwnograj pisze...

Tak jak i Ty mam obawy przed zrobieniem tego deseru. Jedyną styczność jaką z nim miałam to wtedy gdy mój tata postanowił "zrobić deser dla rodziny". Padło na panna cottę, która może i wyglądała całkiem ładnie (połowa sukcesu), ale w smaku...no cóż smaku wogóle nie miała.
Od tej pory jakoś się waham i wzbraniam przed tym deserem.

Najlepsze są potrawy albo napoje, które przypominają nam jakieś miejsca albo zdarzenia ;) W tym roku wróciłam z Kuby. Mohito jest tam drinkiem narodowym, a że rum jest tam niezwykle popularny mohito jest tam najlepsze ;))

karoLina pisze...

Dzięki Gosiu :)

Szarlotku, a ja mam przed oczami jeszcze Twoją zeszłotygodniową (?) kawową pannę i może będzie następna w kolejce, bo jestem bardzo ciekawa jak smakuje.

Majko, Twoja panna cotta też wyglądała pysznie, aż szkoda, że truskawki się skończyły. Ja wybierając pannę z menu (chociaż tego akurat już tak dobrze nie pamiętam) chyba nie bardzo wiedziałam, z czym będę mieć do czynienia, a zaintrygowała mnie nazwa (no i, co pominęłam w notce, dodatkowo zachęcił dodatek białej czekolady).

Kredko, zachęcam, bo wysiłek zupełnie nieadekwatny do efektów, ale wyjątkowo, w odwrotnym znaczeniu, niż zwykle się tego wyrażenia używa ;)

Aniu, dzięki, poczułam się jakbym zjadła przed chwilą co najmniej dwie panny z podwójną porcją sosu :)

Viridianko, dziękuję, mam nadzieję, że wreszcie uda mi się (byle nie drogą kupna) zdobyć rum i przypomnieć także smak dobrego mojito.

Asiejo, bardzo dziękuję :) Tyle dzisiaj komplementów, że się aż nieswojo poczułam. Bardzo się cieszę, że podoba Ci się to co robię. Panna cottę polecam, bo robi się błyskawicznie, tylko to czekanie, aż zastygnie...

Dziwnograju, jak ja tej Kuby zazdroszczę! Mogłabym nawet obiecać, że jak będę mogła pojechać, to nie wypiję ani jednego mojito ;) I może zamiast marudzić, uznam, że może to lepiej, że mój tata jednak nie gotuje. A Twój pewnie nie dodał wanilii czy innego dodatku, który nadaję aromat, bo faktycznie bez tego, to jest to tylko śmietana z cukrem.

Pozdrawiam wszystkich gorąco! (chociaż jakie to szczęście, że już po upałach)

Waniliowa Chmurka pisze...

Eeej dobre!:D
Przez chwilę myślałam,że to truskawki-nawet zaczęłam już Ci zazdrościć,ale nie.. jednak to malinki ,a malinki posidam,więc moja zazdrość już się ulotniła;)
Pozdrawiam.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...