Należę do osób, które mają coś, co nazwałabym syndromem "gazety telewizyjnej". Nie lubię oglądać ani czytać niczego, o czym wcześniej nie słyszałam. Bez chociaż szczątkowej znajomości fabuły czuję się nieswojo i mam problem z oceną, czy coś mi się właściwie podoba, czy nie. Dlatego do powieści Wtajemniczenia, której ani tytuł, ani autor nic mi nie mówił, podeszłam z nieufnością, tym bardziej, że książka jakoby miała wpisywać się w popularny obecnie nurt, w którym fabuła gdzieniegdzie upstrzona jest przepisami, a na dodatek główny bohater jest kucharzem. Już wyobraziłam sobie pogodną opowiastkę, gdzie wszyscy są dla siebie mili i sympatyczni, a świat to miejsce, gdzie ludzkość koncentruje się na tym, by pomiędzy wyprawami do okolicznych winnic przyrządzać sobie bruschetty posmarowane czosnkiem i polane oliwą, która na pewno jest extra virgin. Otóż, nic z tych rzeczy. Oczywiście nie mam nic przeciwko pogodnym opowiastkom, ale tym razem nie miałam na to ochoty.
To było satysfakcjonujące rozczarowanie. Jakby przeczuwając ciążące na nim piętno gatunku Michał Komar postarał się, by szybko udowodnić, jak bardzo nie miałam racji. Fascynująco przewrotna i straszno-śmieszna puenta pierwszego rozdziału pozwoliła mi sądzić, że dalsza lektura to już będzie czysta przyjemność. Jeśli miałabym wymienić jakąś konkretną korzyść, którą odniosłam z przeczytania Wtajemniczeń, to jest to świadomość, że Antygona warta jest umieszczenia na liście lektur szkolnych (ich dobór nadal mnie zastanawia). Szkoda, że nie potrafiła mi tego powiedzieć moja pani profesor od polskiego.
Największej radości, połączonej z irytacją, dostarczyło mi zakończenie. Niezwykle rzadko się zdarza, żeby moja rozproszona uwaga, skutkująca ubytkami w wiedzy o fabule, nie mówiąc już o pamiętaniu imion bohaterów, miała jakieś konsekwencje. A jednak miała. Zarówno rozwlekłe dysputy filozoficzne, jak i wspomnienia z młodości pani E. (pracodawczyni naszego kucharza) ułożyły się w jeden sens, który nie do końca był dla mnie zrozumiały i w zasadzie natychmiast po kontakcie z ostatnią, 271 stroną, powinnam powrócić do pierwszej, czyli piątej. I chyba nawet to wreszcie to zrobię.
Kiedy pewnego razu A. przyniosła mi (to jej słowa) "najoryginalniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam", czyli jajka od kury, które, jak wiadomo, stanowią przeciwieństwo jajek ze sklepu, poleciła mi zrobić, występującą w rozdziale pierwszym, jajecznicę z ostrygami (właściwie był to omlet). Otworzyłam więc książkę Michela Roux Jajka w okolicach przepisów na jajecznice i najbliższa temu wydała mi się jajecznica z krabem. Najdziwniejsza – jajecznica z rabarbarem. Najbardziej kusząca – jajecznica masala. I to właśnie ją usmażyłam.
To było satysfakcjonujące rozczarowanie. Jakby przeczuwając ciążące na nim piętno gatunku Michał Komar postarał się, by szybko udowodnić, jak bardzo nie miałam racji. Fascynująco przewrotna i straszno-śmieszna puenta pierwszego rozdziału pozwoliła mi sądzić, że dalsza lektura to już będzie czysta przyjemność. Jeśli miałabym wymienić jakąś konkretną korzyść, którą odniosłam z przeczytania Wtajemniczeń, to jest to świadomość, że Antygona warta jest umieszczenia na liście lektur szkolnych (ich dobór nadal mnie zastanawia). Szkoda, że nie potrafiła mi tego powiedzieć moja pani profesor od polskiego.
Największej radości, połączonej z irytacją, dostarczyło mi zakończenie. Niezwykle rzadko się zdarza, żeby moja rozproszona uwaga, skutkująca ubytkami w wiedzy o fabule, nie mówiąc już o pamiętaniu imion bohaterów, miała jakieś konsekwencje. A jednak miała. Zarówno rozwlekłe dysputy filozoficzne, jak i wspomnienia z młodości pani E. (pracodawczyni naszego kucharza) ułożyły się w jeden sens, który nie do końca był dla mnie zrozumiały i w zasadzie natychmiast po kontakcie z ostatnią, 271 stroną, powinnam powrócić do pierwszej, czyli piątej. I chyba nawet to wreszcie to zrobię.
Kiedy pewnego razu A. przyniosła mi (to jej słowa) "najoryginalniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam", czyli jajka od kury, które, jak wiadomo, stanowią przeciwieństwo jajek ze sklepu, poleciła mi zrobić, występującą w rozdziale pierwszym, jajecznicę z ostrygami (właściwie był to omlet). Otworzyłam więc książkę Michela Roux Jajka w okolicach przepisów na jajecznice i najbliższa temu wydała mi się jajecznica z krabem. Najdziwniejsza – jajecznica z rabarbarem. Najbardziej kusząca – jajecznica masala. I to właśnie ją usmażyłam.
A jeśli nie boicie się wyzwań intelektualnych i chcecie wiedzieć, o czym naprawdę (a może: o czym jeszcze) są Wtajemniczenia, polecam tę recenzję.
Jajecznica masala(źródło: Michel Roux, Jajka)
Składniki:
2 porcje
4 jajka
30 ml mleka
1 łyżka drobno posiekanej kolendry
sól
30 g masła
30 ml oleju arachidowego (nie dałam i nie pamiętam, czy w ogóle dałam jakiś olej)
1 czerwona cebula, drobno posiekana (dałam białą)
1 mała zielona papryczka chili
szczypta słodkiej papryki (dałam ostrą)
150 g pomidorów, obranych ze skórki, wydrążonych, pokrojonych w kostkę
Wykonanie:
- Jajka wbijamy do miseczki, bełtamy z mlekiem, posiekaną kolendrą, doprawiamy solą.
- Masło z olejem rozgrzewamy na patelni. Wrzucamy cebulę, smażymy, aż nabierze różowego koloru. W międzyczasie przekrawamy na pół papryczkę chili, usuwamy białą błonę i pestki, kroimy w drobną kostkę. Papryczkę, pomidory i słodką paprykę dorzucamy na patelnię i dusimy 3-4 minuty.
- Dodajemy roztrzepane jajka i mieszając smażymy na wolnym ogniu, aż do osiągnięcia pożądanej konsystencji.
- Jajecznicę podajemy na ciepłych talerzach razem z podgrzanym rogalikiem francuskim lub plackiem paratha.
- Nigella z prawie tych samych składników robi omlet (o ile pamiętam jest tam chyba jeszcze kumin i kolendra), również warto spróbować.
14 komentarzy:
brzmi pysznie! i przepis i recenzja książki:) jedno i drugie wypróbuję niezwłocznie.
Wiesz Karola, ja tez mam chyba syndrom "gazety telewizyjnej" ale tylko odnosnie ksiazek. Co do filmow, to wole nie wiedziec wczesniej o czym beda bo wtedy nie mam juz najmniejszej ochoty na ogladanie (dlatego tez nie czytam nigdy streszczen).
Jajka od kury sa faktycznie dosc oryginalnym prezentem :) Musze przyznac, ze bym nim nie pogardzila :)) I taka pyszna jajecznica rowniez.
A wiesz, ze ja jeszcze nie robilam nic z tej ksiazki Rouxa? Zaczynam sie zastanawiac, po co ja ja wlasciwie kupilam :)
a dlaczego masala?
Ja też to mam, ja też! Jeśli wcześniej nie usłyszałam o czymś, choćby przelotnie czy migawkowo, zabieram się do tego jak pies do jeża. Błąd? Na pewno. A jako że o 'Wtajemniczeniach' już słyszałam, to może się zabiorę? W ramach wakacyjnej lektury. ;))
'Jajka' mam. I wciąż nie mogę się napatrzeć i nazachwycać. Cudowne obrazki. Przepisy zresztą chyba też... ;))
Lubię jajecznicę. Bardzo.
I mam to szczęście, że zazwyczaj wiejskie jajka mam na wyciągnięcie ręki.
Pozdrawiam! :)
Tez tak mam. Zawsze sprawdzę film przed pójsciem, przeczytam recenzję książki przed kupnem. No, chyba ze kupuję ksiązki NIgelli czy innych sprawdzonych autorów :)likei
O, ja lubię takie prezenty. Bo dobre jajka to teraz wszędzie chyba jakiś skarb. Bez podtekstów :P
A książki...często sugeruję się opisem na okładce. Choć często też przekonuję się, że jednak nie warto...
Szkoda, że moje dzisiejsze śniadanie tak nie wyglądało :)
to ja już wiem co chcę na śniadanie :)
Ja ten syndrom nazywam "syndromem inżyniera Mamonia", bo podoba mi się to, co już znam (szczególnie jeśli chodzi o muzykę;-)).
Książka brzmi frapująco.
Kiedyś też popełniłam post pod tytułem Ab Ovo:-)
Masala - w kuchni indyjskiej zioła suszone i ich mieszanki nazywane są masalami, np. najbardziej znana garam masala.
przepyszne sniadanie:)
Ja tam fanką jajecznicy nie jestem. Za to ogarnia mnie sentyment wielki na widok tego kraciastego obrusu... A że mamy sezon na borówki (tudzież jagody)to bardzo tęsknię za Twoim blueberry pie. Czas kupić formy i foremki!
Karolina a ja sama nie wiem, czy ten syndrom mam czy nie :) Czasem lubię przeczytać książkę, o której nigdy w życiu nie słyszałam, czasem lubię czytać to co polecają inni :) A czasem uparcie czytam kolejny raz to, co mną poruszyło do bólu. Dziwny jest ten świat :)
Jajek od kury zazdroszczę ogromnie, bo ja o takich mogę sobie jedynie pomarzyć :/
Udanej niedzieli która już dobiega końca...
Aniulo, cieszę się:)
Majko, ja nawet nie wiedziałam, że jajko może tak smakować. To, że nie wypróbowałaś nic z książki Roux nie przekreśla wcale sensu jej istnienia, ja mam już dobre kilka lat np. książeczkę o focacciach, nic z niej nie zrobiłam i nadal jestem bardzo, baardzo zadowolona, że ją mam, w końcu to potencjalnie tyle pysznych możliwośći. Ale w przypadku Roux chyba warto spróbować, bo wszyscy sobie bardzo jego przepisy chwalą.
Akka, wytłumaczone ładnie przez Annę-Marię powyżej :))
Zay, mi się tęż bardzo ta książka podoba i za każdym razem jak ją przeglądam mam ochotę spróbować prawie wszystkiego (w rzeczywistość ten przepis był drugim, który spróbowałam, a książkę mam prawie rok).
Aniu, to prawda, sprawdzonych autorów można kupować w ciemno i jak się nie wie co jest w środku to nawet jest przyjemniej.
Arven, kupiłam parę razy niby ekologiczne jajka w sklepie i nawet się nie umywały. Nie ufam raczej opisom na okładkach, bo mają mało wspólnego z treścią i niestety zazwyczaj, niezależnie o jaki gatunek literatury chodzi, brzmią jak streszczenie harlequina. Szkoda,bo to zniechęca osoby, które naprawdę by z tej książki mogły odnieść jakąś korzyść.
Kasiu, niestety, moje też nie co dziennie tak wygląda.
Ago-aa, :))
Anno Mario, jeśli chodzi o muzykę, to ja to mam jeszcze bardziej. Zazwyczaj do znudzenia i na okrągło słucham jednej płyty, chociaż z wyjątkiem nielicznych wyjątków, kiedy zostanie zastąpiona przez nową, to z tą starą jestem już tak osłuchana, że nawet nie wracam. A z tym Ab ovo to ciekawe, miałam podejrzenia, że sama zamieściłam już taki post, przeszukiwanie nic nie wykazało, ale może widziałam to u Ciebie.
Wegetarianizm, dzięki :)
Hazel, ja tam lubię jajecznicę, chociaż najbardziej taką na maśle i bez żadnych dodatków. A tarta jagodowa też za mną chodzi, a do tego MAM parę nowych foremek. A teraz możesz tylko żałować, ha.
Polko, to chyba jednak tego nie masz... Jeszcze parę lat temu ja na okrągło czytałam te same ulubione książki, z rzadka dorzucając coś nowego. Teraz już raczej czytam nowe i rzadko kiedy coś wydaje mi się warte powtórki. A co do jajek od kury, to jeszcze dostałam zakaz wrzucania ich do ciasta :))
Prześlij komentarz