czwartek, 1 lipca 2010

Ciasteczko na lipiec



cynamon
goździki
gałka muszkatołowa
anyżek
mahlab (o tym za chwilę)

Czy to już myśl o Bożym Narodzeniu? Nie, raczej tęsknota za daleką podróżą, która pewnie i Was dopadnie, kiedy zaczniecie robić te ciasteczka rodem z Izraela. Wystarczy zamknąć oczy i za chwilę, na chwilę, magiczny zapach przeniesie Was na bliskowschodnie targowisko.

Lipcowe ciasteczka zawdzięczacie Basi, która na wieść o tym, że chciałabym je zrobić, błyskawicznie przesłała mi tajemniczy mahlab, czyli pestki wiśni wonnej, Prunus mahaleb L. Dziękuję :) Oczywiście, można je pominąć, ale wtedy aromaty i magia wschodniego targowiska stają się jakby trochę bardziej odległe. Jeśli ktoś miałby ochotę, mogę trochę mahlabu odstąpić, bo w takiej sytuacji wstyd byłoby cały zatrzymać dla siebie.

A tymczasem... Kiedy sobie to wszystko czytacie, ja wygrzewam się na prawdziwym bałtyckim piasku, z widokiem na prawdziwe Bałtyckie morze. No, prawda jest taka, że nie przepadam za tą akurat czynnością, w każdym razie, w każdej chwili mogłabym to potencjalnie zrobić, gdybym chciała, a w rzeczywistości raczej znowu zwiedzam Dar Pomorza.

Zostało mi jeszcze trochę pakowania, więc przepis na makroud (bo tak się nazywają te ciasteczka) dołączę, jak wrócę, póki co, zobaczcie na Makagigach.





A oto i przepis:

Makroud – izraelskie ciasteczka daktylowe

(oryginalny przepis pochodzi z The Book of New Israeli Food: A Culinary Journey Janny Gur)

Ciasto:
500 g mąki
15 g drożdży
240 ml oleju kukurydzianego
120 ml oliwy z oliwek
1/2 łyżeczki anyżku
1/2 łyżeczki mahlabu
240 ml letniej wody


Nadzienie:
500 g wypestkowanych zmielonych daktyli (lub gotowej masy daktylowej ajwa)
60 ml oleju kukurydzianego
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
szczypta goździków


Do obtoczenia:
450g sezamu (ale powinna wystarczyć i połowa)

Wykonanie:
  1. Ciasto: drożdże pokruszyć i wymieszać z mąką i przyprawami, dodać oba rodzaje oleju i wymieszać. Dodawać stopniowo letnia wodę i wyrobić ręką przez około 2-3 minuty, do uzyskania luźnego i gładkiego ciasta. Odstawić.
  2. Nadzienie: daktyle wymieszać z przyprawami i olejem tak, by powstała miękka i łatwa do formowania masa.
  3. Podzielić zarówno ciasto jak i nadzienie na 4 części.
  4. Piekarnik nagrzać do 220 st.C
  5. Blat wysypać szczodra ilością sezamu, umieścić nań porcje ciasta i rozpłaszczyć dłonią, tak by uzyskać prostokąt wielkości pity (około 15cm średnicy). Na wierzchu ciasta położyć kulę daktylowej masy, posypać sezamem. Odwrócić do góry nogami i wałkować tak, by zarówno daktyle jak i ciasto rozpłaszczało się równomiernie (do grubości około 4-5 mm, wygodniej jest chyba osobno wałkować daktyle, a osobno ciasto – pisze Basia, ja potwierdzam). Z powrotem odwrócić i zwinąć w rulon (jak cienka i długą roladę, tak by ciasto było na zewnątrz), następnie spłaszczyć wałki ciasta do wysokości 1.5 cm (mniej więcej tak jak przy pieczeniu cantucci).
  6. Z ciasta odcinać 2cm kawałki, obtaczać w sezamie i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
  7. Piec 10 minut aż ciasteczka będą złote. Ostudzić i zajadać, można przechowywać do miesiąca w szczelnym pojemniku. Wychodzi 80-100 sztuk – tak też mówi Basia, bo ja, jak zwykle, zapomniałam policzyć.

12 komentarzy:

Nette7 pisze...

Idea ciasteczek na każdy miesiąc jest fantastyczna i usiłuje ją wprowadzić w swoim domu już od jakiegoś czasu, dlatego zazdrośnie patrzę na każdą notkę z serii "miesięcznych ciasteczek" ;)... Muszą obłędnie pachnieć!

akka pisze...

lubię to ;)

pikantnych nadmorskich wrażen!

Unknown pisze...

Bardzo lubię to Twoje odkrywcze zacięcie. Miłych wrażeń!

asieja pisze...

lubię te cynamonowo goździkowe aromaty. lubię ciasteczka.. wiesz. pieczenie, cieszenie innych. cudny musi byc ten aromat. zatrzymany dla siebie :-)

Paula pisze...

to ja poproszę o jedno ;)

Ewelina Majdak pisze...

Basia to jest taki dobry duszek prawda?
Karolina ja chyba coś przeoczyłam (moje zaległości w czytaniu niedługo wejdą mi na głowę i nie wiem gdzie jeszcze), więc wybacz że spytam - gdzie jedziesz? :)
Ty wiesz że mi jeszcze mahlabu trochę zostało i może się skuszę, zwłaszcza że one tak ładnie w sezam są ubrane!
Uściski :)

Arvén pisze...

Wyobrażam sobie zapach tych wszystkich przypraw rozcieranych w moździerzu...ajj ;)

majka pisze...

A ja bym chetnie na tej plazy polezala :) A pozniej moge sobie tez troche pozwiedzac. Ciasteczko kuszace i te aromaty.... Chyba jestem odrobine zazdrosna :))

buruuberii pisze...

Karolina, ciasteczka obledne, wiesz jak zerkam na ten sezam i przyprawy, to mam ochote nagrzac piekarnik :-)

Cieszesie, ze sie przydalam, ciekaw jestem czy zaskoczyl Cie smak, aromat mahlabu, czy moze to nic specjalnego?

Udanego wypoczynku Ci zycze!!

Waniliowa Chmurka pisze...

;)
Jakie fajne korzenne połączenie.
Cudne pierwsze zdjęcie;)

Ps: A jeśli miałabyś chwilę czasu i ochotę zapraszam do Mojego konkursu-

http://waniliowachmurka.blogspot.com/2010/07/wskrzeszone-wielkie-chrupanie-czyli.html


Olcik

Anonimowy pisze...

Szkoda, że nie mam mahlabu... Chętnie przeniosłabym się myślami na takie dalekie targowisko; pomimo tego nawet, że dopiero co wróciłam z ciepła (choć bez wątpienia nie wschodniego ;)).

Wypoczywaj! ;)

karoLina pisze...

Nette7, rzeczywiście, zapach jest obłędny. A jeśli chodzi o ciasteczka, to dla mnie też wcale nie jest to takie proste, bo zupełnie nie wiadomo, gdzie i kiedy te miesiące uciekają.

Akka, pikantne nie były (z wyjątkiem wypadku do hinduskiej restauracji). Ale i tak dobrze się bawiłam :)

Anno Mario, ja sama nie mogę się zwykle doczekać, co to będzie. Ale na przyszły miesiąc chyba już wybrałam.

Asiejo, a ja właśnie odkrywam, że nie tak trudno jest wykorzystać te "ciasteczkowe" przyprawy i cieszę się, że może wreszcie nie będą leżały smutne i przeterminowane w mojej szafce.

Paulo, oczywiście częstuję :)

Polko, Basia wykazała się podziwu godną determinacją by te ciasteczka mogły ujrzeć światło dzienne w lipcu i naprawdę było mi ogromnie miło. Nie wiem, czy jakoś się specjalnie chwaliłam, gdzie jadę, więc może nic nie przegapiłaś, byłam w Gdyni, najpierw na Opene'rze, a potem jeszcze parę dni odpoczywać po imprezie :) Szkoda, że tak krótko.

Arven, nie było aż tak miło, bo to jest dość zabawkowy moździerzyk i trzeba się było nieźle natrudzić, żeby to ładnie rozetrzeć. Zapach jednak niczego sobie.

Majko, wyszło na to, że ja, wbrew przewidywaniom, właściwie niespodziewanie dużo na tej plaży leżałam. Ale zwiedzanie też było.

Buruuberii, zanim sobie o mahlabie poczytałam, to myślałam, że ma bardzo orientalny zapach. Chociaż... ostatecznie ten zapach chyba też nazwałabym orientalnym, tylko w inny sposób, a ponieważ jest nieznany, to dość dominuje, chętnie jednak wypróbuję pozostały mahlab w innych Twoich przepisach, bo eksperyment zdecydowanie był udany.

Olcik, dzięki, niestety nie udało mi się wziąć udziału w Konkursie, ale zaraz dodaję przepis do jagodowej akcji.

Zay, trochę mahlabu naprawdę chętnie przekaże dalej, więc jeśli masz ochotę, to pisz :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...