sobota, 17 lipca 2010

Kartka z wakacji



Miało nie być żadnych wspomnień z wakacji. Zmuszania Was do oglądania moich zdjęć, chaotycznych wyjaśnień, dlaczego zdjęcie prześwietlone i nieostre jest właśnie tym najważniejszym, przy innym mój cichy chichot, którego nie możecie podzielać, a przy kolejnych konieczność tłumaczenia, dlaczego dziesięć identycznych ujęć sopockiego (albo orłowskiego) mola było mi koniecznie niezbędne.

Na wizytę nad Bałtykiem czekałam już od dawna. Bo Bałtyk, to dla mnie synonim słowa "morze". Inne morza (i plaże), które dotychczas zdarzyło mi się widzieć, pozbawione są tego czegoś, czego w morzu szukam. Czego? Nie wiem. Absurdalne byłoby się upierać, że bałtycki horyzont różni się od adriatyckiego czy śródziemnomorskiego. Chociaż może nawet się różni, w końcu my wzdychamy do lazurowej wody, co oznacza, że gdzieś jest, a u nas nie ma. Moje morze zdecydowanie nie jest lazurowe – ma kolor morskiej (oczywiście!) zieleni albo granatowy. Plaża odgrodzona jest od miasta klifem lub przynajmniej laskiem, a nie rządkiem willi albo hałaśliwymi barami, które za pomocą drinka z palemką próbują przekonać przypiekających się plażowiczów, że ta śródziemnomorska dziura to Wyspy Bahama (pewnie oferujące zupełnie te same rozrywki, ale z nazwy o wiele bardziej szpanerskie).

A nad Bałtykiem było naprawdę fajnie, nawet woda miała temperaturę zdatną do kąpieli. Jeśli czegoś mi brakowało, to pamiętanej z dzieciństwa jarmarczności i małych smażalni z plastikowymi naczyniami. Zamiast tego, swoją porcję flądry, obowiązkowo z frytkami, musiałam spożyć w naprawdę eleganckim przybytku.



W karcie Tawerny Orłowskiej znalazł się także Shirley Temple, bezalkoholowy drink stworzony na część małoletniej gwiazdy kina. Zawsze chciałam tego spróbować. Podana nam wersja podobno (ale to już wiedza z tej strony) jest współczesną przeróbką. Dla dorosłych stworzono drinka z wódką, która ma swoją osobną, dość pomysłową, nazwę.



Shirley Temple
1 porcja

200 ml sprite'a
1 łyżka grenadyny (albo do smaku)
wisienki koktajlowe do dekoracji

Składniki przelać do szklanki, wymieszać i dorzucić wisienki. Podawać.

Po powrocie postanowiłam sobie osłodzić codzienność zakupem miesięcznika "Kuchnia", a tam znalazłam lodowy deser w patriotycznych barwach, który coś kazało mi natychmiast wypróbować i powrót do domu przeszedł prawie gładko.



Podwójny deser lodowy
(źródło: Kuchnia 7/2010)

Składniki:

sorbet z arbuza:
1 kilogram miąższu z arbuza
1/2 szklanki cukru
1 łyżka tequili (nie dałam)
2 łyżki soku z limonk
i

lody limonkowe:
500 ml słodzonego mleka skondensowanego
1/2 szklanki soku z limonki
1/2 szklanki śmietany 36%
1 łyżeczka skórki z limonki


Wykonanie:
  1. Sorbet arbuzowy: arbuza pokroić, zmiksować z cukrem, tequilą i sokiem, przełożyć do metalowej miski i włożyć do zamrażarki. Mrozić przez godzinę, co 15 minut miksując. Następnie przełożyć do kwadratowego naczynia o boku 25 cm, wyłożonego przezroczystą folią (kawałki folii powinny zwisać po bokach, co ułatwi wyjęcie deseru) i mrozić jeszcze przez godzinę.
  2. Lody limonkowe: Mleko skondensowane zmiksować z sokiem i skórką z limonki. Śmietanę ubić na sztywno i wymieszać z mlekiem. Masę wyłożyć na sorbet arbuzowy i zamrażać kilka godzin.
  3. Deser wyjąć z formy trzymając za zwisające kawałki folii i kroić na kwadraty lub prostokąty.
Uwagi: Moja zamrażarka jest zdecydowanie starego typu i nie mrozi zbyt szybko, masa arbuzowa po podanym czasie nie była w ogóle zmrożona, a godzina stawała się odpowiednia raczej do spania, niż kulinarnych ekscesó. Wzięłam więc jednorazową aluminiową blaszkę do ciasta (ok. 20x7 cm, obydwie warstwy robiłam mniej więcej z 2/3 porcji), wyłożyłam rozerwanym woreczkiem śniadaniowym (z braku folii), przełożyłam lody limonkowe i delikatnie przelałam na to całkiem płynny sorbet arbuzowy. Włożyłam do zamrażarki i poszłam spać. Metoda okazała się skuteczna, chociaż niemiksowany sorbet trochę trudno było dziabać łyżeczką.

14 komentarzy:

Bea pisze...

I ja przegladalam dzis ten nr Kuchni (byl rano w skrzynce :) ) i kolory deseru tez mi sie spodobaly :) Tyle tylko, ze ja sie trzymam z daleka od arbuza ;)
Baltyk widzialam ostatnio 3 lata temu, ale od Dunskiej strony ;) Od polskiej nie widzialam go... (az wstyd sie przyznac...) chyba od 20 :/ Troche mi go brakuje, to fakt, choc gdybym musiala wybierac, to zdecydowanie wole nieco cieplejsze wody ;)

Bardzo sympatyczne zdjecia dla nas wybralas Karolino :)

Pozdrawiam!

asieja pisze...

lubię te nadmorskie obrazki, mam je na co dzień, o każdej porze roku. ale latem jakoś chętniej chodzę na spacery. jest inaczej niż kiedyś, ale równie przyjemnie.

bardzo mi się podoba ten deser. zimno lodowy.

viridianka pisze...

lubię morze, ale nie tak bardzo jak góry, je ubóstwiam wręcz. Nad Bałtykiem byłam ostatnio chyba z 3 lata temu, i wolę zagraniczne cieplejsze morza, nie tylko za temperaturę ale i to że nie muszę się gnieździć ze swoim ręcznikiem między dużą pupą jednej pani, a wielkim brzuchem jakiegoś pana ;P
co lubię w polskim morzu: fale (:

drink niezwykle zachęcający, podoba mi się grenadyna, widziałam ją kiedyś w Almie, wczoraj nawet tez patrzyłam bo do letnich drinków jest idealna, no ale nie było już :]

pozdrowienia.

miss_coco pisze...

Viridianko, nie zgodze sie z toba, nad Baltykiem mozna znalezc plaze, gdzie nie ma scisku, sa wrecz puste. Znam kilka takich miejsc ;)) a nad zagranicznymi morzami rowniez tlok, oczywiscie nie wszedzie, wiec nie sprzekreslalabym naszego Baltyku. Baltyk ma piekne plaze.
Co do koloru morza to sie zgodze, w Belgii mamy Morze Polnocne, ktore jest po prostu szare.
Piekna fotorelacja.
My jednak w tym roku w gory ;))

Kasia Fiołek pisze...

Ja też kocham Bałtyk. Chodzi chyba w nim..o zapach! Jak babcie kocham żadne morze tak nie pachnie morzem jak Bałtyk właśnie! :-)

buruuberii pisze...

Wiesz Karolina, nie czuje sie zmuszona do ogladania Twych wakacyjnych wspomnien, z checia zerkne jak w tym roku wyglada "nasze" morze, nad to morze w tym roku nie zawitam... A piasek widze ze ma sie dobrze :-)

Limonkowa czesc lodow z checia bym skosztowala, tak uzo soku z limonki to podstawa!

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

A czemu wybrałas Trójmiasto na wakacje? pytam, bo ja postawiłabym na cichą i jednak spokojniejszą nadmorską miejscowość na otwartym morzu, nie na Trójsmiasto. Zawsze mnie ciekawią motywy trójsmiejskich plazowiczów - zwiedzanie, większe możliwości kulturalno-impezowo-gastronomiczne?

Pozdrowienia ślę :)

PS ja się kąpałam w morzu już 3 razy w tym roku :D

Anonimowy pisze...

Hmmm... Bałtyk. Nie czuję sentymentu, choć wielokrotnie i od wielu osób słyszę, że jest jedyny w swoim rodzaju. Może za mało razy byłam? Może nie wtedy i nie z tymi, co trzeba? Zobaczymy. Przyszłość rozwija szerokie możliwości. A Twoje 'pocztówki' zachęcają pięknymi widokami. ;))

Na ów dwukolorowy deser patrzyłam się jak sroka w gnat w najnowszej 'Kuchni', ale w końcu i tak z niego nic nie wyszło. Za to w przyszłości...

Pozdrawiam! :)

Beata pisze...

piękne zdjęcia! bardzo fajny drink!
pzodrawiam

karoLina pisze...

Beo, ostatecznie to się we wpisie nie znalazło, ale ja też wcale arbuza nie lubię. Dlatego tym bardziej mnie zdziwiło, że natychmiast chciałam ten przepis wypróbować, ale warstwa limonkowa była tego warta, chociaż, jeśli chciałoby się przyrządzić deser tylko z niej złożony, to zdecydowanie zalecana znacznie mniejsza ilość soku.

Asiejo, widziałam morskie widoki u Ciebie i pozazdrościłam. Fajnie jest mieć morze na co dzień. Uspokaja.

Viri, ja chyba jestem fanką raczej morza niż gór, co prawda, jak się już na jakąś wejdzie, to widok zwykle oszałamia i to uczucie wynagradza wcześniejsze trudy, ale, przynajmniej mnie, jednak nie na tyle, by o nich nie pamiętać ;) A na szczęście, na mojej plaży było całkiem luźno. Grenadynę jest stosunkowo łatwo dostać, ale myk jest chyba w tym, że prawdziwa, czyli z granatu, jest raczej droga, a nieprawdziwa, czyli z malin i z czegoś tam tania (a przynajmniej w moim markecie sprzedawana bezkompleksowo pod nazwą grenadyny, chociaż może i ma napisane dość wyraźnie, że to grenadyna z malin). Czy jest to wystarczająco dobre zastępstwo, nie wiem.

Miss_coco, moja plaża była właśnie z tych niezatłoczonych, a nad zagranicznymi morzami na ścisk trafić raczej łatwo, tym bardziej, że w większości przypadków trafia się do popularnego kurortu i jest jak jest.

Dragonfly, oczywiście! To chyba ten zdrowy zapach jodu.

Buruubierii, piasek ma się dobrze i owszem, a nawet o dziwo plaża była dość czysta, chociaż oczywiście nie wszystka ludzkość korzystała z gęsto rozstawionych koszy na śmieci. Ja też wybieram warstwę limonkową :)

Aniu, ja też wybrałabym, może nie cichą, ale ponieważ to jest część bałtyckiego rytuału, typowo wakacyjną miejscowość, a w Gdyni znalazłam się z powodu Openera. A poza tym w zasadzie wolę zwiedzać, niż leżeć na plaży. Ja weszłam do morza tylko raz, ostatniego dnia i to, że nie wyskoczyłam z niego natychmiast i z krzykiem naprawdę mnie zaskoczyło.

Zay, Bałtyk to moje wspomnienia z dzieciństwa, więc pewnie stąd sentyment. A do deseru zachęcam.

karoLina pisze...

Beato, dzięki :) Drink naprawdę fajnie smakuje, mogłabym go nawet zamienić z niektórymi alkoholowymi ;)

Szarlotek pisze...

Powrót z wakacji w iście filmowym stylu.FOTOrelacja i pyszny deser :) Uwielbiam wpadac do ciebie, bo zawsze jest coś niebanalnego, co i mnie zachwyca:) Bałtyk i jego niektóre kamienne plaże uwielbiam, ale tak póżnym latem, kiedy jest pusto i tylko wiatr jest moim towarzyszem nadmorskich spacerów :)

karoLina pisze...

Dzięki Szarlotku :) Tym bardziej, że to Ciebie uważam za mistrzynię innowacji. Bałtyckie plaże miałam okazje oglądać tylko w szycie sezonu – ale mam nadzieję, że kiedyś uda się też jesienią albo zimą, takie morze musi być zupełnie inne.

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Aaaa, Opener wszystko tłumaczy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...