Kiedy, przygotowując te ciasteczka, w przyjemnym nastroju oczekiwania, mieszałam ananasa, wbrew logice oczekując, że w ten sposób przyspieszę jego karmelizowanie się, nagle z okrutną ostrością dotarło do mnie, że ekscytujący przepis, które wybrałam dla Was na sierpień, to receptura na zwykłe kokosanki.
A kokosanki kojarzą mi się jednoznacznie: z dniem Wszystkich Świętych. Skojarzenia te są raczej miłe: dnia bez szkoły, rodzinnej wycieczki, opowieści o nigdy niepoznanych i wspominanych tylko tego dnia wujkach i dziadkach, chociaż to, z biegiem lat, oczywiście i niestety, się zmieniało, zapachu butwiejących liści i złotych promieni niskiego, późnojesiennego słońca. Gdzieś mniej więcej w połowie dorocznego tour po cmentarzach, wypada zawsze przerwa na 20 deko kokosanek, a czasami jeszcze kostki piernikowej, czy czegoś innego, ale to już opcja, nie należy do rytuału. Te podejrzane słodkości kupowane są na przycmentarnych straganach (tych, które kiedy indziej stoją na odpustach), dla śląskiego pejzażu tego dnia równie charakterystycznych, jak doniczki z chryzantemami.
Jednak, ananas w garnku, więc ani mi się śniło zmieniać koncepcję, która początkowo nie miała nic wspólnego z listopadowymi klimatami, a dużo z wakacyjnym drinkiem piña colada. Przepis, który tak zawiódł moje nadzieje (na tym etapie przynajmniej), zaczerpnęłam ze strony Davida Leboviza, którą postanowiłam wreszcie trochę zgłębić. Spodziewałam się raczej dużo, na pierwszy rzut oka dostałam raczej niewiele – zieleń, która bije w oczy po przekliknięciu, to nie jest apetyczny kolor. Jest nawet ciut gorzej – zdjęcia do przepisów nie powalają, co jest do przyjęcia, kiedy ktoś jest takim amatorem jak ja, ale nie profesjonalistą jak Lebovitz. Jest jednak coś, co przekonało mnie, żeby nie rezygnować tak łatwo: rzucająca się w oczy prawie tak bardzo, jak soczysta zieleń górnego menu, okładka książki Ready for dessert, z obezwładniającym zdjęciem czekolady rozsmarowywanej na torcie (bo tak właśnie bym je opisała). A, do minusów wliczam jeszcze to, że autor, chociaż pisze o słodkim życiu w Paryżu, podając wagę użył uncji (do tego jako miarę puszki z ananasem, co komplikuje sprawę dwukrotnie) a ilość kokosa podał w filiżankach, chociaż, szczególnie w tej ilości, kupuje się go tylko chcąc zrobić, coś konkretnego, a skądinąd wiadomo, że tego typu produkty sprzedaje się w torebkach foliowych, nie w filiżankach. Mimo tych wszystkich odstręczających rzeczy, pewnie pokuszę się jeszcze kiedyś na wypróbowanie innego przepisu Davida.
A kokosanki? Mimo iż nic na to nie wskazywało (gotowe „ciasto” rozpada się na milion kokosowych wiórek) udały się bardzo dobrze, kwaskowaty ananas jest dobrym kontrapunktem dla słodyczy kokosu. To jednak ciągle są kokosanki i jeśli, nie oszukujmy się, cukier o teksturze kokosa nie wydaj Wam się wystarczającą zachęcający, lepiej zafundować sobie drinka.
A kokosanki kojarzą mi się jednoznacznie: z dniem Wszystkich Świętych. Skojarzenia te są raczej miłe: dnia bez szkoły, rodzinnej wycieczki, opowieści o nigdy niepoznanych i wspominanych tylko tego dnia wujkach i dziadkach, chociaż to, z biegiem lat, oczywiście i niestety, się zmieniało, zapachu butwiejących liści i złotych promieni niskiego, późnojesiennego słońca. Gdzieś mniej więcej w połowie dorocznego tour po cmentarzach, wypada zawsze przerwa na 20 deko kokosanek, a czasami jeszcze kostki piernikowej, czy czegoś innego, ale to już opcja, nie należy do rytuału. Te podejrzane słodkości kupowane są na przycmentarnych straganach (tych, które kiedy indziej stoją na odpustach), dla śląskiego pejzażu tego dnia równie charakterystycznych, jak doniczki z chryzantemami.
Jednak, ananas w garnku, więc ani mi się śniło zmieniać koncepcję, która początkowo nie miała nic wspólnego z listopadowymi klimatami, a dużo z wakacyjnym drinkiem piña colada. Przepis, który tak zawiódł moje nadzieje (na tym etapie przynajmniej), zaczerpnęłam ze strony Davida Leboviza, którą postanowiłam wreszcie trochę zgłębić. Spodziewałam się raczej dużo, na pierwszy rzut oka dostałam raczej niewiele – zieleń, która bije w oczy po przekliknięciu, to nie jest apetyczny kolor. Jest nawet ciut gorzej – zdjęcia do przepisów nie powalają, co jest do przyjęcia, kiedy ktoś jest takim amatorem jak ja, ale nie profesjonalistą jak Lebovitz. Jest jednak coś, co przekonało mnie, żeby nie rezygnować tak łatwo: rzucająca się w oczy prawie tak bardzo, jak soczysta zieleń górnego menu, okładka książki Ready for dessert, z obezwładniającym zdjęciem czekolady rozsmarowywanej na torcie (bo tak właśnie bym je opisała). A, do minusów wliczam jeszcze to, że autor, chociaż pisze o słodkim życiu w Paryżu, podając wagę użył uncji (do tego jako miarę puszki z ananasem, co komplikuje sprawę dwukrotnie) a ilość kokosa podał w filiżankach, chociaż, szczególnie w tej ilości, kupuje się go tylko chcąc zrobić, coś konkretnego, a skądinąd wiadomo, że tego typu produkty sprzedaje się w torebkach foliowych, nie w filiżankach. Mimo tych wszystkich odstręczających rzeczy, pewnie pokuszę się jeszcze kiedyś na wypróbowanie innego przepisu Davida.
A kokosanki? Mimo iż nic na to nie wskazywało (gotowe „ciasto” rozpada się na milion kokosowych wiórek) udały się bardzo dobrze, kwaskowaty ananas jest dobrym kontrapunktem dla słodyczy kokosu. To jednak ciągle są kokosanki i jeśli, nie oszukujmy się, cukier o teksturze kokosa nie wydaj Wam się wystarczającą zachęcający, lepiej zafundować sobie drinka.
Ciasteczka piña colada
przepis: David Lebovitz
Składniki:
puszka ananasa w kawałkach (560 g)
350 g wiórków kokosowych
1 ¼ szklanki cukru
3 białka
½ łyżeczki ekstraktu waniliowego (dałam trochę cukru waniliowego)
Wykonanie:
- Ananasa razem z sokiem przełożyć z puszki do garnka i podgrzewać, aż sok wyparuje. Gotować dalej, mieszając i pilnując, by owoce lekko się skarmelizowały, ale nie przypaliły. Zdjąć z ognia, kiedy całość będzie mieć objętość 2/3 szklanki (zdjęłam po prostu wtedy, kiedy wydawało mi się, że ananas jest już ok).
- W dużej misce wymieszać razem wiórki kokosowe, cukier, białka i ekstrakt waniliowy. Ja zrobiłam to ręką. Dodać ananasa.
- Rozgrzać piekarnik do 180 stopni i wyłożyć blachę papierem do pieczenia.
- Na blasze układać kupki ciasta o średnicy mniej więcej 4 centymetrów i formować je w zwarte piramidki.
- Piec 14 minut, aż ciastka się zarumienią – dla równomiernego efektu dobrze obrócić blachę w trakcie pieczenia.
- Wystudzić. Najlepsze są w dniu pieczenia (chociaż ja akurat tego nie zauważyłam). Z podanej porcji wychodzi ok. 36 ciasteczek.
16 komentarzy:
O, kurcze:) takich kokosanek to ja jeszcze nie jadłam:)ale z wielką chęcią bym spróbowała:)
Hmm... Kokosanki zdecydowanie nie dla mnie. Drink z resztą też (teoretycznie ;D) nie. Cóż mi więc pozostaje na sierpień?... ;))
Pozdrawiam!
a mi tam siem podoba taka kokosanka wypasiona, i nie tylko dlatego ze Pina Colada to mój ulubiony drink (:
jak mnie najdzie ochota na mocno kokosowe ciasteczka to zrobię właśnie takie, by nudą w kuchni nie powiało za sprawą ananasa (:
pozdrawiam ciepło!
Karolino, uwielbiam Cie czytac :)))
Kokosanek nie jadlam juz wieki (jak i wielu innych produktow 'z dziecinstwa'...) a te z ananasem brzmia kuszaco. Opis ich powstania rowniez :D Choc z lenistwa pewnie szybciej zrobie sobie drinka o tej pieknej nazwie ;)
Usciski Karolino! I milego tygodnia :)
Też dawno nie jadłam takich kokosanek...może czas sobie odświeżyć stare smaki?
Mnie Wszystkich Swietych kojarzy sie miedzy innymi z obwarzankami kupowanymi na straganie przy cmentarzu :) Kokosanek nie jadlam juz bardzo dawno. Robilam nawet kiedys z jakiegos przepisu ale z tego co pamietam wyszly dosyc slodkie a kokosu nie bylo zbyt specjalnie w nich czuc. Twoje kokosanki to taka bardziej wypasiona wersja :) Mimo wszystko mysle, ze nie byly takie zle, bo wygladaja apetycznie :) A strona Lebovitza...no coz, nie powala na kolana :)
rewelacja po prostu! uwielbiam takie kokosowe pyszności!
chętnie bym spróbowała
Zjadłabym, choć za kupnymi nie przepadam.
Lebovitza śledzę na Twitterze (podobnie jak Jamiego i Marthę S), wysyła często ciekawe linki do artykułów okołokulinarnych.
Ja też lubię Wszystkich Świętych! Oprócz wymienionych zalet dodałabym jeszcze, że zawsze jakieś wyciskacze łez są w tv ;). U mnie na bazie kokosa robiło się na Wigilie coś, co w domu nazywano oszinkami. Kokosowe ciasteczka na spodzie z andruta wycinanego szklanką i ozdobione jedną biedną rodzynka na czubku. Wspomnienia z dzieciństwa :).
Uwielbiam kokosanki w kazdej postaci i w kazdej ilosci :) Szkoda tylko, ze nie mam ich dla kogo piec :(
Andziu, częstuj się proszę :)
Zay, dzisiaj wypróbowałam patent który mam nadzieję, bardziej by Ci przypadł do gustu: zmiksowany ananas, trochę wiórków i lody waniliowe. Wobec tego, polecam ;)
Viri, ten ananas jest tutaj rzeczywiście fajnym dodatkiem. A pina colady też bym się napiła.
Beo, dzięki :)) Kokosanki są mało pracowite, najgorsze jest to stanie nad karmelizującym się ananasem. Chociaż faktycznie, drink powstaje jeszcze szybciej.
Arven, ja lubię kokosanki właśnie jako wspomnienie z dzieciństwa. Tak naprawdę, raz na rok wystarczy, ale też będzie mi trochę przykro, kiedy zabraknie tego raz na rok.
Majko, kokosanki zawsze smakują jak sam cukier :) jak mówi corocznie powtarzany żart, w tych przycmentarnych da się jeszcze wyczuć bułkę tartą ;)
Paulo, :))
Doroto, to częstuj, się proszę.
Anno Mario, te kupne nie są takie złe, zwłaszcza, jeśli porównuje się je do kostki piernikowej, ale wyjątkowo przecież nie chodzi o smak, ale pielęgnowanie tradycji.
Hazel, ciekawe, ja Wszystkich Świętych (w przeciwieństwie do wszystkich innych świąt ;) nie kojarzę z żadnym telewizyjnym repertuarem. A "oszinka" brzmi super, będziesz musiała powiedzieć coś więcej na ten temat.
Anooshko, wiadomo, że piecze i gotuje się po pierwsze dla siebie ;) Chociaż czasem przyda się ktoś, kto pomoże to zjeść.
no,prosze,a u mnie stoja w lodowce bialka,bezow mi sie nie chce robic,a kokosanki bardzo lubie.....
Dzieki za propozycje :)
Pozdrawiam cieplutko :)
Piękne ciasteczka.Aż by się chciało schrupać je od razu!
Bardzo smaczny blog :) I bardzo smaczny przepis na kokosanki, lada dzień wypróbuję... Wszystkich Świętych mnie się osobiście kojarzy z precelkami ze straganu, a ostatnio - z przywiezionymi zza oceanu ciastami z dynią albo ze słodkimi ziemniakami (to ostanie szczególnie zaskakująco pyszne !). A jeszcze w sprawie kokosanek - u mnie przy biurze jest cukiernia, w której robią bajeczne rzeczy. Kokosanki mają w dwóch wersjach i sam nie wiem, która jest fajniejsza. Pierwsza - taka tradycyjna, ciastka są jednak cudownie wilgotne, lekko kleiste, mocno kokosowe, pycha... Druga wersja - na cieniusieńkim (dosłownie milimetrowym !) spodzie z kruchego ciasteczka jest kokosankowy "wianuszek", a po środku - kropla konfitury z czarnej porzeczki. No mówię Ci - bajka... :)
Pozdrawiam !
Wielorybniku, :) Słodkich ziemniaków jeszcze nigdy nie jadałam, ale nawet w moim supermarkecie są, więc mam nadzieję, że wreszcie się dowiem, jak smakują. Wersja kokosanek znana z Wszystkich Świętych nie jest, jak można się domyślać, taka super wypasiona ;) Ale ta bułka tarta tylko dodaje im uroku.
Prześlij komentarz