Jak powszechnie wiadomo czytelnikom literatury kobiecej oraz wielbicielom pouczających filmów zwanych mylnie komediami romantycznymi, była o tym już mowa i tutaj, najlepszym lekarstwem na chandrę jest wydanie pewnej ilości pieniędzy. Wymienione przed chwilą źródła twierdzą, że jeszcze lepszym sposobem na każdy kłopot, jest zjedzenie wielkiego pudełka ulubionych lodów.
Postanowiłam wybrać ten drugi sposób, bo sama wizja zjedzenia lodów zmniejszyła nieco rozmiar mojego nieszczęścia. Być może dlatego, kiedy już dotarłam do pobliskiej galerii handlowej ograniczyłam spożycie lodów do rozsądnych dwóch gałek i udałam się na wydawanie pieniędzy. Miałam na to konkretny i stosunkowo tani pomysł, który można była zrealizować w Empiku, gdzie szybko złapałam dwie gazetki (nie, wcale nie kobiece), by potem już całkiem nierozsądnie podążyć w kierunku nowości wydawniczych, a stamtąd, właściwie już nie pamiętam dlaczego, bo wybór to dziwny, w kierunku półek z książkami dla dzieci. Tak się składa, że w tamtej okolicy mieści się również półka z literaturą obcojęzyczną, a na nie pyszniło się Mastering the Art of French Cooking, ze śliczną staroświecką okładką i w bardzo przystępnej cenie. Cóż, zrezygnowałam z pudełka lodów, coś musiało mi to zrekompensować. Niepokoił mnie podtytuł Volume Two, jednak postanowiłam na razie nie zwracać na to uwagi, szybko tylko przeleciałam spis treści, a potem książka była moja.
Właściwie wcale nie miałam zamiaru z niej gotować. To typowe kieszonkowe wydanie Penguina, więc jeśli wiecie, jak ono wygląda, to wiecie również, że ani wielkością, ani czcionką, ani wygodą użytkowania (szczególnie, że książka jest gruba i nie da się jej rozłożyć tak, by się nie zamykała) nie zachęca do korzystania z niego w kuchni. To miała być tylko moja ekonomiczna wersja wielkiego telewizora plazmowego, która cieszy z samego faktu posiadania i daje poczucie dumy za każdym razem, jak się na nią spojrzy. Szybko zmieniłam zdanie.
Jeśli pomyślicie teraz o stereotypie Amerykanina, to książka jest przeznaczona właśnie dla takiej osoby, którą sobie wyobraziliście. Nieznośnie dokładna i szczegółowa, starająca się przewidzieć każdy błędny ruch i mu zapobiec. Ale to bywa bardzo przydatne, szczególnie przy tak precyzyjnej robocie jak bagietka. Całość jest uzupełniona świetnymi rysunkami, które krok po kroku przeprowadzą Was przez najbardziej skomplikowaną akcję. Urocza jest z jednej strony pryncypialność autorek – ogólny klimat jest taki, że należy ściśle trzymać się przepisu, ale z drugiej strony, jeśli coś się troszkę nie uda, to nic właściwie nie szkodzi. Ciągle jednak trochę trudno mi uwierzyć, że to zagniatanie to wewnętrzną, to zewnętrzną stroną dłoni, a to układanie złączeniem do góry, a potem do dołu ma AŻ takie duże znaczenie (podobno pomaga utrzymać właściwy kształt) i mimo, że bagietka to jest naprawdę duże przedsięwzięcie (przynajmniej za pierwszym razem) chyba kiedyś spróbuję równolegle zrobić ją bez tych wszystkich magicznych sztuczek oraz ściśle trzymając się przepisu. W każdym razie, chociaż czytania jest dużo, szczególnie w przypadku bardziej wrażliwych receptur, jak te bagietki, czy brioszki (już nie mogę się doczekać!) warto zapoznać się z wszystkimi wariacjami i dygresjami dotyczącymi wypieku czy dania, bo jeśli postępuje się, no, przynajmniej stara się postępować zgodnie ze wskazówkami, sukces murowany.
A, jeszcze wyjaśnienie, owo tajemnicze Volume Two oznacza, że moja książka nie jest tą kultową, nad którą Julia pracowała w filmie. Tom drugi powstał z powodów, których już nie pamiętam, ale można przeczytać o tym we wstępie. Współautorką książki jest już tylko Simone Beck, współpracująca przy pierwszej Louisette Bertholle, jak to zostało ładnie objaśnione, została żoną jakiegoś pana o szlacheckim nazwisku i mieszka na pięknych terenach łowieckich niedaleko Brugii.
A na koniec przemówi do Was Julia, rada jakże oczywista, nigdy przeze mnie nieprzestrzegana i z tego powodu tak rozczulająca: Zagniatajcie ciasto tylko jedną ręką, pozostawiając drugą czystą, aby trzymać szpatułkę, dosypać mąki, odebrać telefon i tak dalej.
Nie wierzę, że ktoś z Was naprawdę to zrobi, ale podaję tak szczegółowo, jak tylko mnie na to stać. W razie czego, służę dodatkowymi wskazówkami ;) Julia udziela ich jeszcze jakieś parę stron więcej, ale myślę, że bazując na tym, co napisałam (a także na swoim ewentualnym doświadczeniu) i tak osiągniecie więcej niż satysfakcjonujący efekt.
Francuskie bagietki
Składniki:
14 g świeżych drożdży lub 7 g suszonych
4 łyżki ciepłej wody
450 g mąki
2 1/2 łyżeczki soli
250 ml ciepłej wody
Wykonanie:
Składniki:
14 g świeżych drożdży lub 7 g suszonych
4 łyżki ciepłej wody
450 g mąki
2 1/2 łyżeczki soli
250 ml ciepłej wody
Wykonanie:
- Drożdże rozpuścić w 4 łyżkach wody (jeśli używamy drożdży suszonych, to należy je tylko wymieszać z mąką). Do miski wsypać mąkę, dodać sól, wodę i rozpuszczone drożdże. Wszystko razem wymieszać za pomocą szpatułki, aż utworzy się miękkie, klejące ciasto, które następnie przekładamy na stolnicę (ja cały czas zagniatałam w misce). Dajemy ciastu odpocząć 2-3 minuty, a w tym czasie myjemy i suszymy miskę.
- Zagniatanie ciasta: unosimy bliższy nam koniec ciasta i kładziemy go na dalszy. Jeśli ciasto klei się do stolnicy pomagamy sobie szpatułką. Powtarzamy powyższy ruch przez 2-3 minuty, aż ciasto będzie na tyle uformowane, że możemy je zagniatać poprzez "pchanie" wewnętrzną stroną dłoni. Jeśli ciasto nadal jest zbyt klejące, podsypujemy je mąką. Kontynuujemy zagniatanie "pchając" przez 5-10 minut. Ciasto powinno być elastyczne i trzymać nadany mu kształt oraz samo odklejać się od powierzchni blatu. Kiedy osiągnie ten stan, dajemy mu znowu odpocząć przez 2-3 minuty, a następnie zagniatamy przez kolejną minutę.
- Ciasto przekładamy do miski, przykrywamy folią plastikową, a następnie ściereczką. Odstawiamy do wyrośnięcia na ok. 3-5 godzin. Ciasto powinno urosnąć 3 1/2 raza. Wyrośnięte ciasto powinno mieć kształt kopułki, być lekkie i gąbczaste, na wierzchu i po bokach miski powinny być w nim widoczne pęcherzyki powietrza.
- Kiedy ciasto jest wyrośnięte, szpatułką wygarniamy je z miski na lekką posypaną mąką stolnicę. Umączonymi dłońmi spłaszczamy ciasto na okrąg, przekłuwając widoczne pęcherzyki powietrza. Zagarniamy brzegi ciasta pod spód, tak, by utworzyć ładny bochenek. Wkładamy pod niego porządnie umączone ręce i przekładamy do miski, którą przykrywamy i zostawiamy ciasto do wyrośnięcia na ok. 1 1/2 - 2 godziny, aż znów będzie miało kopułkowaty kształt, będzie lekkie i gąbczaste.
- Wyrośnięte ciasto ponownie wykładamy na umączoną stolnicę i dzielimy na 3 części. Każdą z części składamy na pół i dajemy im na 5 minut odpocząć. W tym czasie bierzemy ściereczkę i rozkładamy ją na tacy lub blasze do pieczenia, ściereczkę posypujemy porządnie mąką.
- Bierzemy 1 część ciasta, resztę przykrywamy. Kawałek ciasta rozpłaszczamy na ok. 20 cm owal, jeśli pojawią się pęcherzyki powietrza, to je przekłuwamy. Składamy owal na pół, tak jak pieróg, i dociskamy brzegi za pomocą złączonych kciuków. Odwracamy ciasto złączeniem ku górze i znowu spłaszczamy. W owalu za pomocą dłoni formujemy rowek, a następnie ciasto ponownie składamy na pół, po czym dociskamy tym razem wewnętrzną stroną dłoni. Ciasto układamy szwem do dołu, po czym wałkujemy rękami, zaczynając od środka - najpierw kładąc jedną rękę na drugiej, potem, w miarę jak ciasto się wydłuża, oddalając ręce od siebie. Staramy się, żeby złączenie było ciągle na dole (ja szybko je zgubiłam). Formujemy maksymalnie tak długi bochenek jak nasza blacha :)
- Uformowane ciasto kładziemy na przygotowanej ściereczce złączeniem do góry, po czym przy bagietce robimy zakładkę ze ściereczki, by ciasto było w rynience, a obok można było położyć następny bochenek, który formujemy w ten sam sposób. Kiedy wykonamy wszystkie bochenki, pod zewnętrzne części ściereczki możemy podłożyć wałki czy książki, by chleb trzymał odpowiedni kształt. Przykrywamy chleby i zostawiamy do wyrośnięcia na 1 1/2 do 2 1/2 godziny. Wyrośnięte ciasto powinno być lekkie, ale ciągle troszkę elastyczne przy dotknięciu.
- Na 30 minut przed włożeniem bochenków nagrzewamy piekarnik do 230 stopni.
- Wyrośnięte bagietki trzeba teraz przełożyć na blachę. Usuwamy spod ściereczki wałki czy książki i przykładamy do pierwszego bochenka np. długą deskę do krojenia czy tacę (posypaną dobrze mąką!) i przetaczamy na nią bochenek. Przekładamy bagietkę na docelową blachę (ja moją wyłożyłam papierem do pieczenia), chleb powinien być ułożony do góry nogami w stosunku do stanu przy wyrastaniu. Na blasze układamy kolejne bagietki, pamiętając o odpowiednich odstępach między nimi.
- Nacinanie: bagietki nacinamy naprawdę ostrym nożykiem, robiąc trzy cięcia, które powinny w sumie przebiegać przez cały chleb. Pierwsze cięcie zaczyna się prawie przy końcu bochenka w połowie jego szerokości i biegnie mniej więcej do 1/3 długości w kierunku któregoś z brzegów bagietki. Ostatnie cięcie kończy się w połowie szerokości drugiego końca. Mam nadzieję, że rozumiecie mniej więcej o co chodzi. Ostrze nożyka powinno iść prawie równolegle do ciasta.
- Bagietki należy teraz posmarować lub spryskać zimną wodą i przełożyć do piekarnika. Smarowanie/zraszanie powtarzamy w 3,6 i 9 minucie pieczenia. Łącznie pieczemy 25 minut, aż chleb od spodu będzie wydawał głuchy odgłos. Po wyjęciu z pieca można jeszcze raz posmarować go zimną wodą, dzięki temu skórka będzie błyszcząca.
- Teoretycznie bagietki są lepsze po wystudzeniu, ale komu by się chciało czekać (przynajmniej za pierwszym razem). Zdecydowanie jednak prawdą jest, że najsmaczniejsze są pierwszego dnia, więc nie miejcie wyrzutów sumienia, jeśli znikną zbyt szybko ;)
13 komentarzy:
Śliczne bagietki! Widzę co prawda tylko koniuszek, ale po fakturze można poznać, że są ładnie wypieczone, po francusku :) Ciężko jest znalezc naprawdę dobry przepis na bagietki, a przepis Julii nalezy do tego zacnego, elitarnego grona. Uśmiałam się z jednej ręki czystej, żeby odbierać telefon! :)
Te bagietki to byla wielka duma Julii ;) Przynajmniej tak pisze o nich w swoim 'Zyciu we Francji). Nawet byla u jakiegos slynnego piekarza (niestety nie pomne nazwiska w tej chwili...) by poznac tajniki piekarniczej sztuki.
W pierwszej wersji ksiazki (i przepisu) zalecala wypiekanie bagietek na nagrzewanej wczesniej plycie z... azbestu. Niestety szybko okazalo sie, ze azbestu dla naszego zdrowia nalezy unikac, co i Julia pozniej skorygowala ;)
I ja przegladalam te ksiazke, ale przyznam szczerze, ze te dlugie opisy sa dla mnie nieco meczace (choc gdyby byly po francusku, to pewnie bym zdanie zmienila ;)). Mimo wszystko chapeau bas dla pani Julii, bo to co stworzyla to naprawde niesamowita praca....
A dla Ciebie chapeau bas za te oto bagietki! Sa bowiem niezwykle urodziwe Karolino!
Pozdrawiam! I milej niedzieli zycze :)
PS. U mnie na chandre dwa wymienione w poscie sposoby rowniez dzialaja ;) Tyle tylko, ze zamiast modnych ubran czy kosmetykow kupuje ksiazki wlasnie ;))
cudowne fotografie.
bagietki wyglądają niezwykle.
bajecznie.
Julia Child słynie z przedługich opisów .Ale nie wiem,czy to nie jest zaleta...Czasami lakoniczny przepis sprawia,że danie nie wychodzi.
A bagietki super się udały!
To chyba Twój najdłuższy przepis rzeczywiście! :) A tak off topic: zjadłam full scottish breakfast i przeżyłam!
Świetne Ci wyszły, ale powiem szczerze, że i polsku, i po angielsku tak długi przepis działa na mnie odstraszająco;-) dobrze, że są tak "nieustraszone" osoby jak Ty:-)
Ja niestety mam zawsze obie ręce upaćkane ciastem! To silniejsze ode mnie.Lubię czuć i ugniatać ciasto drożdzowe .
Piękna bagietka!!
Dzizas krajst Karolina, ze Ci sie chcialo przepisywac to wszystko - szacun!
I bez zartow: sama nie wiem co najlepiej pomaga na zly humor, ale zakup ksiazki napewno :)
Te przepisy Julii sa naprawde tak szczegolowe? Chwiowo sobie zabronilam kuowania nowych ksiazek kucharskich, bo nie nadazam nawet z przegladaniem tych ktore mam...
Pozdrowienia sle!
O matko! Chyba pierwszy raz widzę tak długaśny przepis na bagietkę. Przerażające! Chyba już sama jego objętość może zniechęcić do podejmowania jakichkolwiek prób... Chociaż - może jest odwrotnie? Może taka dokładność to rzeczywiście znak, że sukces murowany?...
Co do chandry - dla mnie najlepszym rozwiązaniem jest przeglądanie książek albo blogów kulinarnych. Albo czekolada. Dużo czekolady. A najlepiej, to książki w połączeniu z czekoladą. Ach! Jestem w raju...
Pozdrawiam! :)
Cytowalam jakis czas temu fragment ksiazki Julii ("Moje zycie we Francji") dotyczacy Wielkiego Eksperymentu Bagietkowego - dostepny tutaj:http://addiopomidory.blogspot.com/2010/08/julia-child-moje-zycie-we-francji.html
Bo wlasnie bylo to jedno z tych osiagniec Julii, ktore zrobilo na mnie wrazenie. Dlatego chapeau Karolino, nie zniechecilas sie i podjelas wyzwanie i jak widac - wyszlas z tego zwyciesko. Pozdrawiam serdecznie, Anna
Karolino, jak czytam czego się podjęłaś to jestem pod wrażeniem... Wielkim:)
Z drugiej strony właśnie często narzekamy dlaczego autor przepisu nie opisał go jakoś szczegółowiej, bo w trakcie... zawieszamy się na moment i.... kombinujemy.
Zatem gratulacje i ciekawe czy zrobisz to jeszcze raz bez tych wewnętrznych i zewnętrznych powierzchni dłoni...
Ciepło pozdrawiam:)
Kuchareczko, moim zdaniem były ciut za mało wypieczone ale to tylko szczegół ;) A jeśli ktoś jednak chciałaby się podjąć wyzwanie pieczenia bagietek, to przepis jest rzeczywiście godzien polecenia.
Beo, "Mojego życia we Francji" jeszcze nie czytałam, ale mam nadzieję niedługo nadrobić. Jeśli chodzi o długość opisu, to pierwszym wyzwaniem było przebrnięcie przez niego, a potem, jak już upiekłam, to się okazało, że jest jeszcze parę stron więcej o tym, jak można swój doskonały wypiek jeszcze ulepszyć. Czytanie tego wszystkiego podczas gotowania czy pieczenia może być wkurzające, ale wieczorem przy herbatce, czemu nie.
Karmel-itko, dziękuję :)
Amber, w przypadku bagietek szczegółowość zdecydowanie się przydała. Przepis na brioszki jest prawie równie dokładny, ale postanowiłam jednak wybrać wersję z mikserem, co skraca czytanie o jakieś 300%.
Hazel, naprawdę zazdroszczę tego śniadania i chociaż normalnie trudno mi sobie wyobrazić coś takiego o poranku, to uważam, że to jest doświadczenie, którego nie można sobie odmówić, lepsze nawet niż kanapka z chipsami.
Anno Mario, czasami lubię podjąć jakieś skomplikowane wyzwanie, chociaż przyznaję, że chwilę przed tym, zanim bagietki wylądowały w piekarniku miałam już dość, tym bardziej, że oczywiście nie była to jedyna rzecz, którą w tym czasie robiłam.
Wielgasiu, ja zawsze przed pieczeniem postanawiam, że tym razem uda mi się to zrobić rozsądnie i wyrabiać tylko jedną ręką, jednak, ponieważ używam miski, a nie blatu, szybko okazuje się to męczące i niepraktyczne, tak więc nigdy chyba nie udało mi się zrealizować tego mądrego postanowienia.
Buruuberii,w ogóle mi się nie chciało, ale postanowiłam być dzielna ;) Chciałam napisać, "nie wcale nie, nie wszystkie przepisy są tak szczegółowe" ale kolejny rzut oka do książki potwierdził, że tak, właśnie wszystkie takie są, chociaż nie wszystkie tak długie. Ale to często jest fajne, bo wszystko jest pokazane i opisane, od robienia różnego rodzaju spodów z kruchego ciasta (na miseczce i w środku, z takim brzegiem i innym), przez dekorację ciast i nie tylko, po sposób układania warzyw w zapiekance.
Ja oczywiście też zabroniłam sobie kupowania książek kucharskich, ale to przecież nie jest książka kucharska, tylko klasyka ;)
Zay, naprawdę uważam, że to jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy przeczytanie przepisu i postępowanie zgodnie z nim gwarantuje sukces. Ja (niestety!) też uwielbiam połączenie książki z czekoladą...
Anno, zdecydowanie w tym przepisie widać ten wysiłek Julii w jego dopracowanie (rady uwzględniające pogodę też są). Mam nadzieję wkrótce dorwać "Moje życie we Francji" i móc poczytać więcej. Takie analityczne podejście do przepisów może się niektórym wydawać męczące, ale zaczynam się coraz bardziej przekonywać, że daje dobre efekty, chociaż ciągle uważam, że przesadne przejmowanie się przepisem w wielu osobach zabija całą radość gotowania, bo jak tylko chlupną czegoś trochę za dużo, albo akurat czegoś zabrakło, to do momentu podania drżą, czy naprawdę możliwe, że danie się uda.
Ewelajno, to prawda, jest wiele przepisów opisanych zupełnie byle jak (celuje w tym moja mama, która mówi, że to przecież wiadomo ;) i to też często może zniechęcać mniej doświadczone osoby, a jeśli przepis jest bardziej złożony to nawet te bardziej doświadczone ;) Jeśli zrobię bardziej nonszalancką bagietkę, na pewno Wam o tym doniosę.
Szczegółowość (i długość) przepisu mnie powaliła! Choć sama lubię zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły to przy takich przepisach szczerze mówiąc zerkam na listę składników, bardzo pobieżnie na opis wykonania i robię na czuja.. No ostatecznie robię streszczenia :)
Szacunek dla Ciebie za przepisanie (i za bagietki oczywiście :-)) :)
Prześlij komentarz