Pamiętacie, jak odradzałam wszystkim wyjazd do Włoch? Specjalnie dla Was, osobiście postanowiłam sprawdzić, czy Hiszpania jest odpowiednią alternatywą ;)
Pierwszy przystanek: Madryt. Czy zachwyca? Nie... Popularniejsza jako cel polskich wycieczek Barcelona (nawet jeśli to tylko Barcelona dla turystów) ma spójny urok i harmonię. Madryt to piękne stare kamienice z klimatycznymi niby-balkonikami, w ozdobnej wersji przystrojonymi wesołymi lambrekinami, dziwaczne i wielkie eklektyczne budynki (nie znaczy to, że naprawdę są w stylu eklektycznym, ale że ich nadętej architektury nie potrafię nijak przyporządkować), stanowiące siedziby ministerstw i hoteli. A to wszystko poprzetykane kontenerami na śmieci, tandetnymi kramami i innym trudnym do zakwalifikowania byle-czym. Wrażenie ogólnej nijakości potęgowała pewnie taka sobie pogoda i brak zieleni. Było to trochę tak, jakby wyrafinowane danie w super restauracji podali mi na wyszczerbionym talerzu. Nie chcę, żebyście odnieśli wrażenie, że Madryt mi się nie podobał, bo te nieprzeznaczone dla turystów (i niektóre przeznaczone) zaułki są piękne. Jeśli będziecie mieć okazję, nie ma co się zastanawiać.
Hiszpania to podobno kraj prawie tak pysznego jak włoskie jedzenia i byłam zdecydowana rozstać się z trochę większą ilością gotówki, aby go spróbować. Efekty były żałosne. Odwiedzona dnia pierwszego restauracja miała umiarkowane ceny, nie była specjalnie wypełniona, ale też nie pusta, w menu klasyczne potrawy hiszpańskie (do których, jak się okazuje, należy "sałatka rosyjska", czyli nasza klasyczna z majonezem). Niestety, niespodziewanie na moim talerzu znalazły się nielubiane przeze mnie pikle, a frytki były wstrętne (chociaż wcale nie cuchnące olejem, więc nie wiem gdzie tkwił ich "sekret"). Chleb z supermarketu. Dobre kalmary. W sumie bez tragedii, ale i bez smaku.
Dzień drugi bardzo chciałam zacząć od tradycyjnych śniadaniowych churros, to jednak nie jest rozrywka dla spieszących się na pociąg – kierunek: Toledo – o 9 rano turystów. 9 może Wam się wydać całkiem przyzwoitą porą, ale w Hiszpanii oznacza to wczesny świt – zapomnijcie nie tylko o churros, ale nawet o otwartej piekarni. Zwiedzanie Toledo zajęło nam ponad pół dnia i nie mieliśmy czasu na jedzenie - bagietka i cola musiały wystarczyć – zresztą, bagietka i cola były naszym głównym (zgroza), bo łatwym do kupienia, szybkim i tanim pożywieniem przez większość pobytu. Po powrocie do Madrytu polecieliśmy do kolejnego muzeum, ale potem nadszedł wreszcie czas na upragniony obiad. Długa wędrówka przez zatłoczone ulice miasta była bezsensowna - sympatyczny bar, w którym w końcu wylądowaliśmy, zaserwował mi paellę tak obrzydliwą, że wymagała o wiele bardziej skomplikowanych zabiegów niż tylko podsmażenie mrożonki - co jeszcze byłoby naturalne - jednak by osiągnąć aż tak niejadalny efekt trzeba się postarać specjalnie. Zgnębiona tym wszystkim nie miałam nawet siły kłócić się z kelnerem, który, jak na moje oko, zawyżył rachunek o dobre kilka euro (i, oczywiście, jak prawie oni wszyscy, nie mówił po angielsku).
Dzień drugi bardzo chciałam zacząć od tradycyjnych śniadaniowych churros, to jednak nie jest rozrywka dla spieszących się na pociąg – kierunek: Toledo – o 9 rano turystów. 9 może Wam się wydać całkiem przyzwoitą porą, ale w Hiszpanii oznacza to wczesny świt – zapomnijcie nie tylko o churros, ale nawet o otwartej piekarni. Zwiedzanie Toledo zajęło nam ponad pół dnia i nie mieliśmy czasu na jedzenie - bagietka i cola musiały wystarczyć – zresztą, bagietka i cola były naszym głównym (zgroza), bo łatwym do kupienia, szybkim i tanim pożywieniem przez większość pobytu. Po powrocie do Madrytu polecieliśmy do kolejnego muzeum, ale potem nadszedł wreszcie czas na upragniony obiad. Długa wędrówka przez zatłoczone ulice miasta była bezsensowna - sympatyczny bar, w którym w końcu wylądowaliśmy, zaserwował mi paellę tak obrzydliwą, że wymagała o wiele bardziej skomplikowanych zabiegów niż tylko podsmażenie mrożonki - co jeszcze byłoby naturalne - jednak by osiągnąć aż tak niejadalny efekt trzeba się postarać specjalnie. Zgnębiona tym wszystkim nie miałam nawet siły kłócić się z kelnerem, który, jak na moje oko, zawyżył rachunek o dobre kilka euro (i, oczywiście, jak prawie oni wszyscy, nie mówił po angielsku).
Dzień kolejny rozpoczął się znacznie weselej, brak churros zrównoważyła mi słodka bułka z rodzynkami i cukrowymi perełkami. Gdy nadszedł wieczór, postanowiliśmy nie ryzykować po raz kolejny naszych żołądków i wybrać restaurację z przewodnika. Pierwsza, ku naszemu rozczarowaniu, okazała się zamknięta. Tak samo i druga, na której napisano przynajmniej, że otwierają o 21. Podobnie było z trzecią, czwartą, piąta - otwarta, ale to chyba była restauracja argentyńska, a my chcieliśmy przecież czegoś hiszpańskiego! Jeśli była jakaś szósta, to też nie udało nam się do niej dostać. Zniechęceni i głodni udaliśmy się na kawałek (znów ohydnej) pizzy oraz po bagietkę. Popijałam to wszystko colą i zagryzłam kabanosem, z lekkimi wyrzutami sumienia otwierając paczkę przeznaczoną dla D. P. odmówił kabanosa mówiąc, że nie po to jechał taki kawał drogi, żeby jeść polską kiełbasę...
Niepowodzenia tego dnia nie zdołały nam jednak popsuć humorów, bo następnego ranka ruszaliśmy na północ, do D., która z pewnością będzie wiedziała, skąd wziąć pyszne i hiszpańskie jedzenie...
c.d.n.
Empanady wydawały mi się dotąd potrawą argentyńską, okazało się jednak, że w Hiszpanii są bardzo popularne. Postanowiłam wykorzystać do nich przywiezione z podróży chorizo i wykorzystać ciasto z przepisu znalezionego u Tili
Empanady z chorizo
Składniki:
Ciasto:
ok. 30 pierożków
500 g mąki pszennej
250 g masła, pokrojonego w kostkę, lekko zmiękczonego
2 jajka
80 ml wody
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka soli
Nadzienie:
(ta proporcja starczyła mi na ok. 20 pierożków, więc albo trzeba zwiększyć ilość składników, albo - tak chyba lepiej - popuścić wodze fantazji)
200 g chorizo
1 średnia czerwona cebula
1 upieczona i obrana ze skórki czerwona papryka*
2 łyżki natki pietruszki
sól, pieprz
*paprykę należy piec w 180 stopniach (u mnie: grill + termoobieg) przez około 30 min, obracając od czasu do czasu. Skórka będzie czerniała - i bardzo dobrze! Po wyjęciu z piekarnika zdjąć z papryki skórkę, będzie pięknie odchodzić.
Wykonanie:
- Mąkę, jajka, masło, sól i cukier zagnieść razem na okruszki, po czym powoli wlewać wodę i wyrobić jednolite ciasto. Owinąć folią i wstawić na godzinę do lodówki.
- Wszystkie składniki nadzienia posiekać, a następnie poszatkować w malakserze - według własnych preferencji, ale moim zdaniem chorizo powinno pozostać w małych kawałeczkach, a nie być całkiem przemielone.
- Stolnicę wysypać mąką, wykrawać dość duże kółka (u mnie pewnie z 10 cm średnicy), nakładać na nie czubatą łyżeczkę nadzienia i dobrze sklejać. Ja to trochę zlekceważyłam, w związku z czym tłuszcz lekko wypływał i trochę się palił. Miało to jednak głównie wpływ na stronę wizualną, a nie na smak. Ulepione pierożki włożyć na co najmniej 20 min. do lodówki.
- Piekarnik nagrzać do 180 stopni i piec empanady przez ok. 25 min. (lub do zrumienienia). Pyszne na ciepło i na zimno.
10 komentarzy:
O żeż kurcze, no! :D A ja właśnie siedzę i odpoczywam sobie pisząc notkę o tym jak to super się je w Hiszpanii.. Naprawdę, byłam pod wrażeniem niemal wszystkiego (poza wystrojem knajp i totalną niemożliwością dogadania się po angielsku - ale i to szybko przestało mi przeszkadzać) - naprawdę w tym Madrycie było aż tak źle? Mam nadzieję że c.d. choć trochę będzie pokrywał się z moimi odczuciami! :)
I do zobaczenia jutro :)))
P.S. Trzecie zdjęcie od końca (z tymi kafelkami) - świetne :)
Będzie dobrze. Ale najpierw musiałam zbudować trochę napięcia ;) I do zobaczenia - nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak się je po hiszpańsku w Krakowie.
No no - to kiepsko troche - mysle ze pogoda moze tez nie nastrajala tak jak trzeba. Powiem niesmialo ze ja nie jestem jakims wielkim entuzjasta kuchni hiszpanskiej choc oczywiscie ogolnie b piatka. Znajoma Hiszpanka mowila mi ze wizytowanie hiszpanii nalezy zaczac od Granady (najbardziej hiszpanska), potem Barcelony a potem to juz jak leci.
Chyba miałaś strasznego pecha z tym wyjazdem. W Madrycie spędziłam niegdyś dobre pół roku (z małymi przerwami) i zapewniam, że jest to miasto piękne, ciekawe, klimatyczne i pełne zieleni oraz dobrych restauracji.
Nie nazwałabym kuchni hiszpańskiej alternatywą dla włoskiej, to jednak jakieś nieporozumienie.
Podobnie jak Arek, aż taką entuzjastką kuchni hiszpańskiej nie jestem. Można w niej znaleźć parę mocnych i ciekawych dań, zwłaszcza lubię hiszpańskie podejście do ryb i owoców morza, świeże, dobrze przyprawione, znakomitej jakości.
Poza tym szczodre użycie czosnku i oliwy - ja lubię, ale nie każdemu to odpowiada. Takie na przykład gambas al ajillo - krewetki w smażone w oliwie z czosnkiem, dla mnie poezja, najlepsze jadłam właśnie w Madrycie.
Na paellę należy jednak pojechać na południe, bo to nie jest kastylijskie danie.
I poza tym wygląda na to, że zwiedzaliście w biegu, w takich okolicznościach łatwo można się zrazić.
Barcelona w porównaniu z Madrytem to cukiereczek, słodka kolorowa bombonierka. A Madryt to solidny kawałek gorzkiej rasowej czekolady. Trzeba mu tylko dać czas. I lubić gorzką czekoladę ;-)
Tak sobie jeszcze myślę, chciałabym wiedzieć, skąd w Polsce takie przekonanie, że Hiszpanki to wyjątkowo piękne kobiety, a kuchnia tego kraju to jakieś mistrzostwo świata... Ani jedno, ani drugie nie jest do końca prawdziwe. Bo w obu dziedzinach Hiszpania nie ma się czego wstydzić, ale w ochy i achy bym nie wpadała.
Ciekawa jestem dalszego ciągu tej przygody, mam nadzieję, że jednak było lepiej :)
Ja mam zupelnie inne wspomnienia dotyczace kuchni hiszpanskiej. Co prawda nie bylam ani w Madrycie ani w Barcelonie (jedynie na Gran Canarii, w tym roku we wrzesniu wybieramy sie na Menorke:) ale hiszpanska kuchnia bylam zachwycona i juz sie nie moge doczekac kolejnego z nia spotkania. Uwielbiam ryby, owoce morza i nigdy nie trafilo nam sie nic niedobrego. Wielka szkoda, ze Ty sie rozczarowalas. Moze w dalszej czesci bedzie ciekawiej i smaczniej :))
Usciski.
Muszę przyznać, że jestem zaskoczona. Mój pobyt w Hiszpanii wspominam zupełnie inaczej. Ale też prawda, że w Madrycie nie byłam tylko na południu. Spożywałam przede wszystkim owoce morza, bo tam są najpopularniejsze i też dość tanie.
Kurcze współczuje i czekam na ciąg dalszy, może będzie lepiej
faktycznie przykro.
ja mam z Hiszpanii smakowite wspomnienia, no ale nie byłam w Madrycie...
Czekam na jakieś pozytywne strony tego wyjazdu, Karolino! Bo, o zgrozo, marzy mi się wyjazd do Hiszpanii, a tu taka zniechęcająca opinia! ;))
Za to empanadas zachęcają mnie jak najbardziej. Na te pierożki ochotę mam już od dłuższego czasu, a Ty tak nimi kusisz...
Pozdrawiam! :)
Widzę, że w tej podróży niektóre rzeczy szły Ci pod górkę. Mam nadzieję, że dalszy ciąg był bardziej po Twojej myśli. Empanadas cudowne. Pozdrawiam.
To ja zacznę od końca - empanady prezentują się wybornie i znów ma na nie ochotę jak na nie patrzę :)
A wyjazd ... no co tu dużo mówić - pecha mieliście, szczególnie z tą paellą. Zabieram się za drugą cześć i mam nadzieję, że tam już było smaczniej :)
Prześlij komentarz