Z czym kojarzy Wam się kuchnia żydowska? Dla mnie to przede wszystkim cebula i kilka, w większości pozbawionych znaczenia, pięknych słów, jak kugiel, czulent albo bajgiel. Ot, wygodny stereotyp, który pozwala mi mieć wrażenie, że orientuję się w temacie.
Do wyżej wymienionego zestawu dołączyłabym jeszcze połączenie (bardzo) słodkiego z wytrawnym. Tym razem jednak wychodzę poza potoczne wyobrażenia, bo takie właśnie było jedno z moich nielicznych spotkań z kuchnią żydowską. Miało ono miejsce w Łodzi, w październiku czy listopadzie zeszłego roku. Weekend pełen wrażeń, pod względem kulinarnym przebiegał mniej więcej tak, jak pobyt w Madrycie. Dlatego, kiedy, również niemalże na pięć minut przed odjazdem pociągu powrotnego, przypadkiem minęłyśmy z A. znaną restaurację Anatewka, po prostu nie mogłyśmy tam nie wstąpić.
Anatewka ma klimat dusznego mieszczańskiego salonu z końca XIX wieku. To komplement! Koronkowe serwety, mnóstwo niepotrzebnych-a-tak-niezbędnych bibelotów, pianino, ściany przeładowane obrazami, najczęściej portretami Żydów. Zamiast skrzypka na dachu podkład muzyczny zapewniała skrzypaczka na drabinie, ubrana w stylową sukienkę. Klimat potęgowała klientela (a restauracja była pełna!), która mimo współczesnych ubrań mogłaby uchodzić za szacowne rodziny bogatych fabrykantów, najznamienitszych mieszkańców miasta. W każdym razie, przyjemnie tak to sobie wyobrażać.
Miałam oczywiście ochotę na coś, co brzmi bardzo tradycyjnie, dlatego na moim talerzu znalazł się kurczak z cymesem. Trywialny, lecz ścisły opis to: kotlet z kurczaka w sosie z suszonych owoców smażonych w miodzie. Swoje wrażenia mogłabym podsumować mniej więcej tak: Panie kucharzu, danie było naprawdę dobrze przyrządzone, ale to chyba nie mój smak! Nie czułam się rozczarowana, bo w końcu pozytywne nowe doświadczenia nie zawsze muszą być przyjemne, byle tylko było ciekawie. A było!
Żeby nie zrobiło nam się od tego cymesu za słodko, teraz kilka uwag krytycznych. O ile klimat Anatewki jest super, sposób podania potraw pozostawił pewien niedosyt. To, że kurczak w cymesie nie stał się moim ulubionym daniem to kwestia gustu, jednak to, że frytki A. były zimne to... no, zamawiając frytki spodziewacie się, że będą jednak ciepłe, prawda? Uważam też, że restauracja tej klasy (i wcale nietania) nie powinna pozwalać sobie na ozdabianie talerzy SUSZONYM koperkiem. Ale, chociaż nie jestem pewna, czy przemawia przeze mnie autocenzura, czy też szczerość, i tak polecam Wam "Anatewkę".
Dzisiaj nie będziemy łączyć słodyczy i mięsa. W tym daniu nie ma też ani kawałeczka cebuli. Przepis pochodzi z warsztatów prowadzonych podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie. Sama nazwa jest intrygująca - patlijan boereg (na razie zapomnijmy o polskim tłumaczeniu, bo pozbawione jest uroku). Na końcu przepisu dopisek: specjalność egipska, popularna wśród Izraelczyków. Nie do końca wiem, jak to rozumieć, ale najbardziej nęcąca interpretacja nasuwa wnioski, że potrawa wywodzi się aż z czasów biblijnych. Wyobraźcie sobie. Mały Mojżesz pałaszujący patlijan boereg.
Szczerze mówiąc, to zdanie o starożytnym pochodzeniu to jedyne, co w tym przepisie może budzić zaufanie. Niestety, jak bardzo jest szalony uświadomiłam sobie dopiero krążąc między patelnią ze smażącym się bakłażanem oraz miską z twarogiem i jajkami. Pomyślałam, że to był błąd. Bakłażan i biały ser? Co za dziwaczne, absurdalne połączenie! I wiecie co? To było takie dobre!
Powędrowaliśmy sobie dzisiaj między Egiptem, Łodzią i Krakowem, jednak dzisiejszy wpis ma Was zachęcić do udania się zupełnie gdzie indziej, a mianowicie – do Wrocławia. Szczegóły po kliknięciu w banner w prawej kolumnie. Warsztaty kuchni żydowskiej też będą!
Do wyżej wymienionego zestawu dołączyłabym jeszcze połączenie (bardzo) słodkiego z wytrawnym. Tym razem jednak wychodzę poza potoczne wyobrażenia, bo takie właśnie było jedno z moich nielicznych spotkań z kuchnią żydowską. Miało ono miejsce w Łodzi, w październiku czy listopadzie zeszłego roku. Weekend pełen wrażeń, pod względem kulinarnym przebiegał mniej więcej tak, jak pobyt w Madrycie. Dlatego, kiedy, również niemalże na pięć minut przed odjazdem pociągu powrotnego, przypadkiem minęłyśmy z A. znaną restaurację Anatewka, po prostu nie mogłyśmy tam nie wstąpić.
Anatewka ma klimat dusznego mieszczańskiego salonu z końca XIX wieku. To komplement! Koronkowe serwety, mnóstwo niepotrzebnych-a-tak-niezbędnych bibelotów, pianino, ściany przeładowane obrazami, najczęściej portretami Żydów. Zamiast skrzypka na dachu podkład muzyczny zapewniała skrzypaczka na drabinie, ubrana w stylową sukienkę. Klimat potęgowała klientela (a restauracja była pełna!), która mimo współczesnych ubrań mogłaby uchodzić za szacowne rodziny bogatych fabrykantów, najznamienitszych mieszkańców miasta. W każdym razie, przyjemnie tak to sobie wyobrażać.
Miałam oczywiście ochotę na coś, co brzmi bardzo tradycyjnie, dlatego na moim talerzu znalazł się kurczak z cymesem. Trywialny, lecz ścisły opis to: kotlet z kurczaka w sosie z suszonych owoców smażonych w miodzie. Swoje wrażenia mogłabym podsumować mniej więcej tak: Panie kucharzu, danie było naprawdę dobrze przyrządzone, ale to chyba nie mój smak! Nie czułam się rozczarowana, bo w końcu pozytywne nowe doświadczenia nie zawsze muszą być przyjemne, byle tylko było ciekawie. A było!
Żeby nie zrobiło nam się od tego cymesu za słodko, teraz kilka uwag krytycznych. O ile klimat Anatewki jest super, sposób podania potraw pozostawił pewien niedosyt. To, że kurczak w cymesie nie stał się moim ulubionym daniem to kwestia gustu, jednak to, że frytki A. były zimne to... no, zamawiając frytki spodziewacie się, że będą jednak ciepłe, prawda? Uważam też, że restauracja tej klasy (i wcale nietania) nie powinna pozwalać sobie na ozdabianie talerzy SUSZONYM koperkiem. Ale, chociaż nie jestem pewna, czy przemawia przeze mnie autocenzura, czy też szczerość, i tak polecam Wam "Anatewkę".
Dzisiaj nie będziemy łączyć słodyczy i mięsa. W tym daniu nie ma też ani kawałeczka cebuli. Przepis pochodzi z warsztatów prowadzonych podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie. Sama nazwa jest intrygująca - patlijan boereg (na razie zapomnijmy o polskim tłumaczeniu, bo pozbawione jest uroku). Na końcu przepisu dopisek: specjalność egipska, popularna wśród Izraelczyków. Nie do końca wiem, jak to rozumieć, ale najbardziej nęcąca interpretacja nasuwa wnioski, że potrawa wywodzi się aż z czasów biblijnych. Wyobraźcie sobie. Mały Mojżesz pałaszujący patlijan boereg.
Szczerze mówiąc, to zdanie o starożytnym pochodzeniu to jedyne, co w tym przepisie może budzić zaufanie. Niestety, jak bardzo jest szalony uświadomiłam sobie dopiero krążąc między patelnią ze smażącym się bakłażanem oraz miską z twarogiem i jajkami. Pomyślałam, że to był błąd. Bakłażan i biały ser? Co za dziwaczne, absurdalne połączenie! I wiecie co? To było takie dobre!
* * *
Powędrowaliśmy sobie dzisiaj między Egiptem, Łodzią i Krakowem, jednak dzisiejszy wpis ma Was zachęcić do udania się zupełnie gdzie indziej, a mianowicie – do Wrocławia. Szczegóły po kliknięciu w banner w prawej kolumnie. Warsztaty kuchni żydowskiej też będą!
Patlijan boereg – nadziewany bakłażan
Składniki:
na 2 niezbyt głodne osoby
1 bakłażan
3 jajka
200 g rozdrobnionego twarogu
siekana zielona pietruszka (ilość wg gustu, u mnie – dużo)
cytryna
sól, pieprz, olej do smażenia
Wykonanie:
- Bakłażan pokroić w plastry. Posmarować je lekko z dwóch stron oliwą i posolić. Smażyć partiami na patelni grillowej lub zwykłej.
- Dwa jaja roztrzepać, wymieszać z serem, pietruszką, solą i pieprzem.
- Na patelni rozgrzać trochę oleju, na dnie rozłożyć plastry bakłażana, rozsmarować na nich ser i przykryć resztą bakłażana. Na wierzchu polać trzecim jajkiem, roztrzepanym i lekko posolonym. Patelnię przykryć i smażyć danie na małym ogniu, aż masa i jajko się zetną Oczywiście większość jajka spłynie z warzywa i zmieni się w omlet, ale to nic nie szkodzi. Przed podaniem potrawę posypać pietruszką i skropić cytryną.
- Przygotowanie na patelni się sprawdza, jeśli jednak macie wybór, wygodniej będzie chyba zapiec całość w piekarniku.
10 komentarzy:
Mój ulubiony bakłażan!
Bardzo ciekawa propozycja, chociaż przyznać się muszę że o kuchni żydowskiej nie wiem absolutnie n i c...
W pierwszej chili myślałam że to po prostu grillowane bakłażany.. :) Przypomina mi to danko hiszpańską frittatę /popularną z cukninią/ tyle że bakłażanową :-)
pozdrawiam!
Och ja też mam słabość do bakłażana i ostatnio pomiędzy szparagami jem ciągle pastę właśnie z bakłażana z grzankami!
Zaintrygowana jestem tym przepisem, zapisuję to spróbowania. Nie za bardzo znam kuchnię żydowską, myślę że jest warta poznania. Pozdrawiam
Uwielbiam bakłażana! /Dzisiaj był u mnie nieco zmodyfikowany "omdlały imam" bo z kuskusem..twoja propozycja więc szalenie przypadła mi do gustu:)
Więc tak: kuchnia żydowska kojarzy mi się z a. rodzynkami i migdałami, b. z "wyliczanką" siedmiu upraw Ziemi obiecanej, c. kuchnia Żydów aszkenazyjskich właściwie chyba z tym co napisałaś - cebula+słodko.
A Twój opis Anatewki pasuje całkiem nieźle do moich odczuć z Klezmer Hois, niby ładnie ale coś zgrzyta, z tym że za florentyny serwowane pod nazwą makagigi nikomu K.H. nie będę polecać, taka jestem, o :)
Uściski Karolina, może by tak kiedyś poszukać jednak czegoś fajnego żydowskiego w Krk (poza Chederem ;))?
:-)
Miałam to szczęście, że w mojej szkole dwa razy odbył się Dzień Kultury Żydowskiej i najbardziej obleganym było stoisko z kulinariami :P Ale też dominowała cebula...raczej takie schematy.
Faktycznie łatwiej zjeść niż wymówić :P
mieszkam obecnie w Turcji i taka ciekawostka- nazwa tej potrawy wyglada jak zapisane fonetycznie po turecku slowa baklazan borek. Co prawda nie widzialam jeszcze tu borka z baklazanem i ta potrawa prezentowana przez Ciebie borkiem nie jest ze wzgledu na brak ciasta, ale zbieznosc nazw zaskakujaca, musze podpytac tesciowa,czy cos takiego u nas tez sie gotuje :)
Cały post czytałam nucąc Anatewka, Anatewka... i myśląc o kupnie Skrzypka na Dachu na własność - uwiebiam.
Przy łóżku mam książkę Mimi Sheraton, Amerykanki żydowskiego pochodzenia, i znanej pisarki kulinarnej. Czytając ją, myślałam dużo o tym, jak wiele wspólnego ma kuchnia żydowska z kuchnią polską, i kto pożyczał od kogo?:-)
Ostatnio chodzi za mną kuchnia żydowska (od pobytu w Krakowie w lutym, chyba opowiadałam Ci o bankiecie w hotelu Matejko). Ostatnio jest chyba na nią moda. Triumfy święci warszawski Tel Aviv i Jaffa. Poza bajglami (wielkie love dla Bajgelmamy, musisz to miejsce zrecenzować!)właściwie bardziej podchodzi mi kuchnia wywodząca się w kultury sefardyjskiej, tudzież współczesnego miksu kultur Izraela z mocnym akcentem arabskim. Muszę spróbować Twojego dania o tajemniczej nazwie.
nat., a wiesz, chyba widziałam przepis i na frittatę z bakłażanem. Ale warto dodać i biały ser, bo niespodziewanie dobrze smakuje.
Marto, a ja, chociaż maj się już kończy, w ogóle nie jadłam w tym roku szparagów. Trzeba się pospieszyć, to może się jeszcze załapię.
Kamilo, jeśli zobaczyłabym ten przepis bez kontekstu, to do głowy by mi nie wpadło, że to kuchnia żydowska. Ale polecam!
Trzcinowisko, a ja muszę wreszcie spróbować omdlałego imama. W końcu to klasyka, a jakoś nigdy nie miałam okazji zrobić.
Moniko, czyli jednak w stereotypie jest nawet więcej niż odrobina prawdy :) Jakbym dostała (niesmaczne) florentyny zamiast makagigi to też bym nikomu Anatewki nie polecała. Ale na deser nie starczyło już czasu.
Arven, u mnie w szkole nie było podobnych atrakcji, więc pozostaje mi więc nauka na własną rękę. I widzisz, tak się te kulinaria lekceważy, a jak przychodzi co do czego, to nagle wszyscy się interesują.
worqshop, no to przynajmniej część tajemniczej nazwy rozgryziona. Dzięki :) Jeśli potrawa rzeczywiście jest tak stara, jak sobie wyobrażam, to brak ciasta nie jest pewnie przeszkodą do nazywania jej "borkiem".
Anno Mario, pisząc o Anatewce też sobie myślałam o tym przenikaniu się. To jest ciekawy temat, bo w sumie, jeśli mówi się o kuchni żydowskiej to raczej o jej odrębności, a nie podobieństwach z polską.
Hazel, przyznaję, dania kultur Bliskiego Wschodu są mi prawie całkowicie obce i nie dokonuję w nich tak skomplikowanych rozróżnień (poczułam się strasznym nieukiem prawdę mówiąc). Ale wiem na pewno - kura ze słodkim sosem – nie, ale bakłażana z białym serem polecam, nawet jeśli brzmi to sto razy dziwniej.
Prześlij komentarz