Tym razem była to podróż zaledwie do sąsiedniej dzielnicy. No, może ze dwie dzielnice dalej. Ale od początku.
Informacje o tych warsztatach, jakiś tydzień wcześniej, podesłała mi koleżanka. Pomyślałam: super, idę. A potem zapał osłabł i właściwie, zaczęłam się zastanawiać, a może jednak nie, bo to daleko, bo nie wiem gdzie, bo od razu po pracy. W końcu postanowiłam: jednak idę.
Pech chciał, że ja, taka zawsze super zorganizowana, zapomniałam wziąć z domu mapę. W obce tereny, nigdy, przenigdy, nie ruszam się bez mapy, głównie z powodu lenistwa umysłowego, bo nie muszę wtedy pamiętać, gdzie iść i czym dojechać.
W obliczu takiego kataklizmu, w pracy przerysowałam sobie fragment mapy z Google'a, wsiadłam do tramwaju, co mi się wydawało, po przystanku przesiadłam na inny, co mi się wydawało i zanim przejechał kolejny przystanek, zorientowałam się, że równie dobrze mogłam zostać w tym pierwszym, bo jadą w tę samą stronę. Po kilku kolejnych przystankach, znalazłam się tam, gdzie chciałam, ale zupełnie nie tam, gdzie chciałabym być. Tylko kawałek za ścisłym centrum, a wokół tylko jakieś rozgrzebane budowy. I ja, bez mapy, głodna, wkurzona, na pewno już spóźniona, wyposażona jedynie we wzrokową pamiątkę ukształtowania terenu, bo ten kawałek, który przerysowałam, nie był tu wcale użyteczny. Miałam ochotę przejść na drugą stronę ulicy i złapać autobus do domu.
Na szczęście tego nie zrobiłam. Poszłam dalej, znowu tam, gdzie mi się wydawało. I tym razem wydawało mi się dobrze, co potwierdziła jakaś napotkana osoba.
Znalazłam. Dom Kultury. Typowy. Wchodzę. Mała salka. W salce 12 osób, w tym jeden pan, jak się okazało, stały bywalec. I totalne zaskoczenie, większość pań w wieku emerytalnym. Pośrodku niewysoka pani, o francuskim wyglądzie, może dzięki latom spędzonym na kontakcie z francuską kulturą, bo pani była jednak Polką, kończy przygotowywać łososia do crumble na ostro.
Pani Paulina robi kruszonkę, wstawia łososia do prodiża, nastawia mleko kokosowe na ryż. Później przygotowuje dla nas magiczny napój Marjorie (pół na pół sok z marchewki, czerwonych grejpfrutów, trochę wody pomarańczowej, cynamon). Wąchamy wodę pomarańczową, wąchamy kardamon (to do ryżu).
Następnie uczymy się, jak zrobić ratatouille. Odważniejsza z uczestniczek miesza ryż, żeby się nie przypalił. Ustalamy menu na przyszły raz, zupa cukiniowa, a może jakaś inna? Trwa dyskusja, dlaczego warsztaty są tylko raz w miesiącu.
Wreszcie, możemy spróbować. Wszystko jest pyszne. Uczestnicy kursu się rozkręcają, atmosfera jest coraz bardziej serdeczna. I tu zaskoczenie drugie, nawet większe. Jak myślicie, jakimi przepisami wymieniają się panie (i jeden pan)? Na schabowe, pieczenie, zupę ogórkową?
Nie. Dzielą się swoimi doświadczeniami z bakłażanami, karczochami i szparagami. Co lepsze, białe, czy zielone? A karczochów nie udało się wyhodować w ogródku. W końcu się rozchodzimy, zaopatrzeni w przepisy z zajęć.
Jeśli tylko nic mi nie przeszkodzi, za miesiąc na pewno tam wrócę. Bo przyszłym miesiącu, będzie tarta tatin.
Riz au lait de coco, framboises et crumble de noix
Składniki:
6-8 porcji, ale bardzo malutkich, porcja na zdjęciu jest PODWÓJNA
2 puszki mleka kokosowego (po 400 ml)
200 ml mleka
5 łyżek okrągłego ryżu (takiego, jak do risotto)
4 łyżki brązowego cukru
1 cukier waniliowy
1 łyżka cynamonu
szczypta kardamonu
350 g malin
Kruszonka:
40 g mielonych lub drobno posiekanych orzechów
40 g brązowego cukru
40 g mąki
40 g masła
Wykonanie:
- Mleko zagotować z cukrem, cukrem waniliowym, kardamonem i cynamonem. Dodać ryż i ugotować go, regularnie mieszając. Trwa to ok. 20 min. Może Wam się wydawać, że ryżu jest zbyt mało w stosunku do mleka, ale po wystygnięciu masy, bedzie go w sam raz.
- Przygotować kruszonkę: piekarnik nagrzać do 180 stopni. Wszystkie składniki najpierw posiekać razem, a później palcami rozetrzeć na konsystencję piasku. Ułożyć w formie na grubość 1 cm i piec do zrumienienia.
- W dużym naczyniu, lub kilku małych, ułożyć maliny, zalać ciepłym ryżem, wystudzić. Przed podaniem posypać kruszonką.
*Jak łatwo zauważyć, u mnie orzechowej kruszonki tym razem nie było, ale z tym dodatkiem jest naprawdę pysznie. Deser powinno się jeść na zimno, ale ja chyba wolę jeszcze ciepły, bo wtedy jest bardziej kremowy, a maliny pod wpływem ciepła miękną i puszczają sok.
13 komentarzy:
Swietna opowieść :) A wiesz, ostatnio tez tak wyrysowywalam mapke z Googli, bo nie wzielam ze soba zadnej porzadnej mapy...
zazdroszcze Ci tych warsztatow, zawsze mi sie marzylo cos podobnego:)
A co z kursem fotografii?
Aniu, po pierwszych zajęciach miałam ochotę uciekać jak najdalej. Rzecz, jak się okazało, jest bardzo serio i wszyscy mają, oczywiście, o wiele więcej doświadczenia niż ja. Teraz jestem na etapie przypominiania sobie, że przecież robię to dla siebie, a nie żeby ktoś inny chwalił moje fotki. Ale jeśli tylko odważę się pojawić tam po raz drugi, to program zapowiada się super (chociaż bez ciemni). A tak na serio, to muszę się zastanowić, na ile poważnie zamierzam się tym zajmować, bo jeśli ten kurs ma mieć sens, to czeka mnie inwestycja w porządny sprzęt.
A co do warsztatów, w tym domu kultury są jescze inne fajne rzeczy, chyba wybiorę się z koleżanką na biżuterię z filcu. Niewykluczone, że koło Ciebie też jest jakaś skarbnica pomysłów na te okropne jesienne wieczory, dodam, że za psie pieniądze.
Pozdrowienia :)
Swietny pomysl takie wspolne gotowanie. W mojej okolicy jest tzw. Familienzentrum, w ktorym spotykaja sie mlode mamy z dziecmi na gotowanie (dzieci w tym czasie sie bawia). Niestety nie mam odwagi pojawic sie na takim spotkaniu, chociaz mogloby to byc fajne :) Czekam wiec na kolejne relacje ze wspolnego gotowania :))
Ryz na mleku lubie :) Z malinami jeszcze nie jadlam.
Wow. Też popatrzę, może u mnie też się coś dzieje a ja nawet nie mam pojęcia:)
U mnie prężnie działa dom kultury, ale czy są warsztaty gotowania, to nie wiem.... Ale to świetny pomysł na jesienne wieczory.... zaraz sobie wyklikam i sprawdzę :)
Ojojoj. Taki deser jest niebezpieczny szalenie, bo z prędkością światła znika. Uwielbiam ryż na mleku a do tego jeszcze z malinami - bajka i tyle.
Fajna sprawa takie kursy :). Uwielbiam kuchnię francuską, znaczy desery francuskie, bo z serami, ratatouille i innymi słonymi daniami z tego kraju raczej mi nie po drodze.
Cudny ten ryż :).
A mapy z google już mnie nieraz ratowały ;).
Majko, ja trochę się też obawiam takich zebrań, ale było naprawdę fajnie, a mieszane towarzystwo nadawało całości niepowatarzalnego uroku. Co prawda, nie wymagało to jakichś bezpośrednich kontaktów, bo jednak byliśmy głównie obserwatorami.
Wiosenko, ja też się zastanawiam, co koło mnie może się jeszcze dziać fajnego, bo już kilka razy okazywało się, COŚ siędzieje, tylko trzeba mieć trochę chęci żeby poszukać.
Szarlotku, polecam :) Ja chyba zacznę regularniej sprawdzać strony różnych takich domów, bo całkiem możliwe, żę przegapiłam już mnóstwo rzeczy.
Jo., polecam też spróbowanie z kruszonką. Jest wtedy jescze lepszy.
Olu, ja chyba też wolę francuskie słodkości od konkretów, chociaż może to tylko kwestia tego, że są mi mniej znane. Ale sery, nawet śmierdziuszki, lubię bardzo.
Bardzo fajny pomysl na takie wspolne gotowanie! Ciekawa jestem bardzo kolejnych 'odcinkow' :)
I ja od czasu do czasu uczeszczam na takie jednorazowe 'kursy', zawsze mozna dowiedziec sie czegos ciekawego i poznac sympatycznych ludzi.
Pozdrawiam!
fajna sprawa :) Porozglądam się...
Pytałam o kursy fotograficzne, bo chciałaby poznać tajniki fotografii... Próbuję przedzierać się przez te wszystkie poradniki, ale ta fizyka (optyka)mnie dobija.
Aniu bardzo fajna sprawa takie wspolne gotowanie. Sama juz kilka razy planowalam isc na takie zajecia, ale zawsze cos mi wypada i juz rok jak sie zbieram i dojsc nie moge.
Fajnie jak uda Ci sie byc na kolejnym spotkaniu.
pozdrawiam
czyli Podgórski Dom Kultury w Krakowie :) byłam na taki warsztatach ponad rok temu, czyli Pani Paulina nadal gotuje to fajnie :) smacznego życzę :)
No tak, Podgórski Dom Kultury :) Wpadnij kiedyś znowu, ja, o ile czas pozwoli, zamierzam zostać stałą kursowiczką.
Prześlij komentarz