niedziela, 4 października 2009

Weekendowa piekarnia #45 i jesienne spacery. Kasztany i czosnek.




Zdarza Wam się czasami, że jedna mała rzecz odmienia cały dzień? To może być drobiazg, który dla kogoś innego nie miałby żadnego znaczenia.

Tamtego dnia, to były kasztany.

W Krakowie kasztanowce widoczne są właściwie wszędzie.. Jak Planty (to ten park otaczający Rynek) długie, kasztanowcem jest chyba co drugie drzewo. Liście i łupiny rzucają się w oczy na każdym kroku.

Właśnie. Drzewa, liście i łupiny. Nie kasztany. Tą częścią Plant, którą zwykle chodzę, przechodzą też codziennie tłumy przedszkolaków, uczniów, studentów, starszych pań z pieskami i panów z laptopami, wszyscy po prostu. Jeśli tylko nieznaczna cześć z nich zbierze po jednym kasztanku, okaże się, że dla mnie nie ma już nic. Zwykle, jeżeli udawało mi się znaleźć chociaż jednego, było to bardzo radosne wydarzenie.

Pewnego dnia, przechodząc obok niezbyt zachęcającej bramy, na placu który się za nią znajdował, zobaczyłam je. Nie tylko łupinki i liście, ale ka-szta-ny. Po krótkiej chwili wahania (no bo jak to dorosły człowiek może tak po prostu, bez żadnego uzasadnienia, zbierać kasztany?), weszłam i zaczęłam wrzucać je do woreczka, który, niestety, musiało opuścić drugie śniadanie, Mijający mnie robotnicy pewnie myśleli, że jestem jakąś pomyloną przedszkolanką, pukając się przy tym w czoło. Dołączyli do mnie starsi państwo, ci się uśmiechnęli i powiedzieli, że oni zbierają dla wnuka.

Oczywiście, jak to zwykle bywa, po tym szczęśliwym przypadku, znalazłam jeszcze wiele kasztanów. W innej bramie (chodzenie po bramach stało się ostatnio moim hobby). W innej niż zwykle części Plant. W tej części Plant, gdzie nigdy ich dla mnie nie starczało. Co chwila słyszę wokół mnie dźwięki zielonych kolczastych kulek, które, upadając na asfaltowe alejki, wyrzucają błyszczące cuda. A chociaż mam ich już tyle, to i tak zwykle nie mogę się powstrzymać, podnoszę chociaż jednego i obracam w dłoniach idąc dalej. Kiedy dochodzę do domu i muszę poszukać kluczy, zazwyczaj kolejny kasztan zasila kolekcję rzeczy niezbędnych w mojej torebce. Nie jest to jednak porównywalne z tym pierwszym razem, kiedy zbierałam je na pustym placu, zamiast, jak to miałam w planach, przykładnie zmierzać w kierunku pracy.

Przechodzę już do przepisu, który zawiera punkt, który też mnie bardzo ucieszył. Ogromnie lubię, kiedy przepis twierdzi, że trzeba rzucić blachą o podłogę, żeby wyrównać ciasto. Albo można podzielić czekoladę na kawałeczki, uderzając nią o kuchenny blat. Chlebek z regionu Vandée, który pieczony jest w ramach 45 Weekendowej Piekarni, wymaga przywalenia w niego deseczką. Jak można się było oprzeć i to stracić? Do tego jest niezwykle prosty w wykonaniu i nawet tak niedoświadczona piekarka jak ja, nie miała się czego obawiać. Podaję przepis tak jak ja to robiłam (zmiany wynikały głównie z braków – czosnku i czasu), oryginał i zdjęcia kolejnych etapów przygotowań, u mnie zdjęcia są dość skąpe, bo rodzina zaczęła się niecierpliwić, u gospodyni tej edycji Weekendowej Piekarni, Zapbook.



Chleb z regionu Vandée
Przepis z książki Tous les pains Basila Kamira

Składniki:

Ciasto:
300 g mąki
180 ml ciepłej wody
20 g drożdży
7,5 g soli (ok. 1,5 łyżeczki)

Nadzienie:
6 ząbków czosnku, drobno posiekanych (ja przepuściłam przez praskę)
100 g masła
sól, pieprz


Wykonanie:

  1. Wszystkie składniki ciasta wymieszać, zagniatać, aż ciasto będzie gładkie i elastyczne, przykryć wilgotną ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce. U mnie leżakowanie trwało 45 min.
  2. Z ciasta wypuścić powietrze uderzając w nie dłonią, podzielić na dwie kule, z których uformować bagietki, przełożyć je na blachę do dalszego leżakowania, u mnie na ok. 30 min.
  3. Masło wymieszać z pozostałymi składnikami nadzienia.
  4. Piekarnik nagrzać do 240 stopni Celcjusza, wstawiając miseczkę z wodą.
  5. Bagietki naciąć w kratkę, wstawić do piekarnika na 10 min.
  6. Na wpół upieczone bagietki przycisnąć mocno drewnianą deseczką, przeciąć wzdłuż na pół i obficie posmarować masłem czosnkowym, przykryć i wstawić do piekarnika na 15-20 min. Jeżeli zaczęłyby się za bardzo rumienić , zmniejszyć temperaturę do 180 stopni.
  7. Ja podałam chlebki z sałatką z pomidorów (czyli w praktyce pomidorem z cebulką ;) . Zniknło wszystko do ostatniego okruszka.




10 komentarzy:

zapbook pisze...

och ten trzepak ,to taki jak byl u mnie na podworku !ile wspomnien! mnie przyciskanie deseczka bardzo tez sie podobalo bo wtedy nie widac wad ;)dziekuje ze sprobowalas

margot pisze...

hi, hi , nieźle się rozbawiłam czytając o tych walniętych biszkoptach i trzepniętych czekoladach
Ale ,bagietka mocno przyciśnięta wygląda tak jak powinna
Karolina gratuluje wypieku

Agata Chmielewska (Kurczak) pisze...

to ty wojownicza jesteś, skoro lubisz raz po raz ciastu przywalić ;)

szarlotek pisze...

Ja poszłam na całość i dałam czosnku ile wlazło do połowy kostki masła ( zgodnie z przepisem ) i ziałam ogniem :)))))

karoLina pisze...

Zapbook, nie pomyślałam, że to przyciskanie wpływa (pozytywnie ;) na urodę chlebka, ale może coś w tym jest.

Margot, spłaszczanie bagietek włożyłam dużo serca ;) Na szczęście smak też był taki, jak trzeba.

Aga-aa, niestey nie tylko ciastu mam ochotę czasem przywalić, ale lepiej już działać na takiej materii, na korzyść wszystkich, no i w ten sposób zbieram pozytywne recenzje, a jakbym tak zdecydowała się komuś przywalić, to chyba byłoby gorzej.

Szarlotku, czytałam :) Ja ten zrównoważony czosnkowy smak zawdzięczam swojemu gapiostwu, bo jak się wybrałam po drożdże, to zapiomniałam, że czosnku też by się przydało dokupić.

Unknown pisze...

heh,kasztany bywają kuszące, ale Twój chlebek jest dla nas jednak bardziej :P i do tego czosnkowy, więc bez wątpienia zasługuje na uwagę :)

Ewelina Majdak pisze...

Kasztany, żołędzie... ależ wspomnienia przywołujesz!
Najchętniej zjadłabym teraz michę triskawek ze śmietaną i z pszenną bułką podgryzną w międzyczasie...
Pozdrawiam :)

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Tez należę do kasztanowych zbieraczy. Nie wiem, co w nich (kasztanach) jest takiego magicznego, ale nigdy nie moge sie oprzec i nie schylic po kolejnego lsniącego :)

CChlebek fajny, widzialam go juz w kilku miejscach i zawsze mi się podobał.

karoLina pisze...

Zwegowani.pl, po spacerzu i zbieraniu kasztanów chlebek rzeczywiście kusi, ale taki z tym problem, że trzeba by kogoś przekonać, żeby go zrobił, kiedy spaceruję.

Polko, a ja widziałam wczoraj na targu truskawki i tak sobie pomyślałam, a może? Jednak z przekonaniem, że to jednak pewnie jakiś całoroczny produkt chiński kupiłam jednak maliny z, mam nadzieję, polskiej szklarni. I chyba dobrze.

Aniu, ja też nie wiem, co w tych kasztanach jest takiego. Mają piękny kolor, są gładkie, lśniące i... zimne, tylko tyle?

Kredka pisze...

Pieczywo z czonskiem i masłem, kubek mleka.. az sie rozmarzylam.. musi byc pyszny!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...