poniedziałek, 4 stycznia 2010

A jeśli ideał jednak istnieje?


Chleb metodą Jima Lahey'a

Marzenie o upieczeniu prawdziwego chleba, z rumianą, chrupiącą skórką i puszystym miąższem z uwięzionymi bąbelkami powietrza, towarzyszyło mi chyba od czasu, kiedy w ogóle zaczęłam gotować.

Pierwszy samodzielny chleb, który pamiętam, upiekłam wspólnie z tatą, z przepisu z Kuchni polskiej. Ciekawe, czy oprócz mnie, ktoś jeszcze to sobie przypomina? Miał nieco zbyt spieczoną skórkę, ale był całkiem smaczny.

Zaczęłam też kolekcjonować wszystkie przepisy na chleb, które udało mi się znaleźć. Nie szukałam ich specjalnie, ale wszystko na temat pieczywa, co wpadło mi w ręce, uważnie czytałam, niektóre artykuły zachowywałam, a inne tylko starałam się zapamiętać.

Studia te były prowadzone oczywiście w celu upieczenia bochenka idealnego, więc z niespecjalnie dużą, ale jednak pewną regularnością, przez okres pewnie kilkunastu (a 10 to już na pewno) lat podejmowałam takie próby. Większości nie można nazwać zupełnie nieudanymi, bo upieczone przeze mnie chleby były jadalne, czasem nawet całkiem smaczne, ale miały dwie wady: nie wyglądały jak chleb i nie smakowały jak chleb.

Jakiś czas temu u Liski pojawił się wpis dotyczący nowej, rewolucyjnej metody pieczenia chleba. A efekt miał być oszałamiający. Eksperyment wymagał poświęcenia jedynie kwadransa faktycznej działalności twórczej i niecałego pół kilo mąki.

Po raz pierwszy w życiu z pieca wyciągnęłam chleb marzeń. Tak. Wyglądał jak chleb i smakował jak chleb. Chyba ciężko mi będzie wypróbować jakieś przepisy nie opierające się na tej metodzie, bo to ideał zarówno dla leniwych, jak i początkujących. Dotychczas robiłam go dwa razy i za każdym razem był dokładnie taki, jak powinien. Jednak on również ma, niestety, dwie wady: przygotowanie wymaga przestrzegania przynajmniej podstawowych zasad BHP (żeliwne naczynie, w którym piecze się chleb, po nagrzaniu w piekarniku jest naprawdę bardzo gorące), a z tym bywa ciężko, ale i tak mam szczęście, że moją rękę zdobi tylko jedno malutkie oparzenie. A ta druga wada? Zjada się go znacznie więcej niż chleba z piekarni. Ale, trawestując kultową cytatę: Nothing is perfect.

PS Ciasteczka na styczeń oczywiście będą, ale ponieważ ostatnio były właściwie same ciasteczkowe przepisy, postanowiłam ich premierę trochę przesunąć.

Chleb metodą Jima Lahey'a

Chleb metodą Jima Lahey'a
(Opisuję tak, jak ja to robiłam. Więcej wskazówek na White plate)

Składniki:

400 g mąki
3 g drożdży
350 ml wody
2 łyżeczki soli


Wykonanie:
  1. Mąkę wsypać do sporej miski, dodać sól. Drożdże rozpuścić w ciepłej wodzie, mieszaninę dolać do mąki, mieszać łyżką 20 sekund. Ja rozumiem to tak: aż składniki się połączą. Przykryć ściereczką i zostawić w temperaturze pokojowej na 12-18 godzin.
  2. Po tym czasie przełożyć ciasto na stolnicę, obficie posypaną mąką (ciasto jest bardzo lepiące), z wierzchu również obficie posypać mąką i rozwałkować na kwadrat o boku 35 cm (ale oczywiście bez przesady z dokładnością), złożyć na 4 (czyli na kwadrat o boku 18 cm). Jeszcze raz obficie posypać mąką, przykryć ściereczką i zostawić na godzinę do wyrośnięcia.
  3. Piekarnik rozgrzać do 225 stopni. W piekarniku (jeszcze zimnym) umieścić żeliwne naczynie z pokrywką i pozwolić, by się nagrzało.
  4. Nagrzane naczynie wyjąć z piekarnia i przełożyć do niego wyrośnięte ciasto, przykryć pokrywką, z powrotem umieścić w piekarniku. Po dwudziestu minutach przykrywkę usunąć i dopiekać jeszcze 10-20 minut, aż skorka będzie rumiana.
  5. Wyjąć z piekarnika, wyjąkać "wow" i chwycić za nóż, by przekonać się, czy środek jest równie spektakularny. Albo po prostu wystudzić na kuchennej kratce.

18 komentarzy:

Liska pisze...

Uśmiecham się czytając o Twoich oparzeniach :) Moje pierwsze próby z tą metodą były też niezgodne z BHP :D ale praktyka czyni mistrza. Zobaczysz, parę chlebów i będziesz podrzucać garnkiem żeliwnym jak gdyby nic nie ważył. Ta metoda daje rzeczywiście bardzo spektakularne efekty.
Pozdrawiam serdecznie!

Bea pisze...

Kurcze, chleb idealny powiadasz? Bede chyba musiala skonfrontowac te metode z moimi dotychczasowymi wypiekami, mialam bowiem wrazenie, ze znalazlam juz ten nasz idealny ;) Ale... nie mowie 'hop' :))

W kazdym razie Twoj wstep jest bardzo zachecajacy, a ze zeliwne naczynie od niedawna rowniez posiadam, to za niedlugo bede pewnie mogla pochwalic sie rowniez kilkoma solidnymi oparzeniami :)

Pozdrawiam Karolino!

Monika. L pisze...

Rzeczywiście wygląda pięknie.
Pierwsze spotkanie z żeliwnym garnkiem i ja opłaciłam oparzeniami i spalonym kompletem rękawic, w których i tak się nie dało robić.

podrawiam
M.

Ewelina Majdak pisze...

Cudowny! Karolina piękny chleb piekłaś!
Ja co prawda wolę metodę wyrabiania tradycyjną, ale przyznaję że to to kusi mocno oj mocno!

Uściski :)

e.

majka pisze...

Piekny chlebek. Ma taka apetyczna skorke. Warto byo czekac tyle lat aby wyciagnac z pieca takie cudo, prawda? :))

Ja tez ostatnimi czasy pieke chleby w zeliwnym garnku. Zamowilam go od razu (insygnowany imieniem Jamiego Olivera w pieknym zielonym kolorze), jak tylko Liska pochwalila sie przepisami na chleb na swoim blogu. Oczywiscie nie obylo sie bez oparzenia ale trening czyni mistrza i juz teraz oparzen brak :)

Eve.eire pisze...

Naczynie zeliwne mam dopiero w planie zakupic ale jak juz nabede chetnie wyprobuje te metode. Bochenek piekny!

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

Naprawdę widać, że ten chleb jest idealny. Taki, o jakim i ja marzę. O jakim marzy chyba każdy domowy piekarz. Ale... Póki co nie mam się chyba co spodziewać garnka rzymskiego na wyposażeniu...

A tak już biorąc pod uwagę garnek - gratuluję tylko jednego oparzenia! Ja właściwie przy każdym wypieku nie omieszkam popisać się nieostrożnością i moje ręce zdobi sporo takich malutkich... zaczerwienień. ;))

Pozdrawiam!

grazyna pisze...

Gratulacje! Chlebek na prawdę idealny :)

julia pisze...

borze jak swietnie i apetycznie wyglada ten chleb..marzy mi sie z maselkiem! mmmh! wszystkiego Najlepszego w nowym roku! buziaki

Gosia Oczko pisze...

Haha! Najbardziej podoba mi się etap ten ---> "Wyjąć z piekarnika, wyjąkać "wow" i chwycić za nóż"

Prezencję ma fantastyczną. Przystojniak!

karoLina pisze...

Lisko, moja nadzieja, że nabiorę wprawy jest dość silna, bo nawet zamówiłam książkę, żeby móc wypróbować więcej przepisów. W każdym razie, drugi chlebek i tak poszedł mi lepiej, bo ten pierwszy, ponieważ ciasto jest takie lejące, miał różne dziwne wybrzuszenia, co jednak w niczym nie przeszkadzało, a po pokrojeniu właściwie nie było widać.

Beo, ja mówię "idealny" dla mnie jako piekarki dotychczas niemającej żadnych większych sukcesów, również nie zakładam, że lepszego już nie będzie, bo na przykład, pierwsze miejsce w rankingu ciast czekoladowych zmieniało się u mnie już cztery razy. Póki co przy tym chlebie pewnie jakiś czas zostanę, bo jest pyszny przy prawie żadnym nakładzie pracy, a z tego trudno zrezygnować.

Moniko. L, to pocieszające, że nie tylko ja mam takie doświadczenia. Rękawic nie mam i używam zwykle jakiejś będącej pod ręką ścierki, czasem kompletnie mokrej, a ponieważ przyzwyczajenia zmienia się trudno, to o ile oparzenie jest małe, zakładam, że jak się o nim nie myśli, to nie boli (i tak jest).

Polko, dzięki :) Mnie kusi zakwas, ale zniechęcająca jest myśl, że włożę w to mnóstwo pracy i zaangażowania (co bardziej istotne), a efekt, przynajmniej dla mnie, trudny jest do przewidzenia. Ale skoro zaliczyłam wreszcie udaną chlebową próbę, to może wreszcie się odważę :)

Majko, oj warto, chociaż jak mówi pewna teoria, satysfakcję daje nam dążenie do celu, a nie jego osiągnięcie. To była chyba Bridget Jones o diecie... W każdym razie, ja chyba nabrałam odwagi do spróbowania trudniejszych przepisów, chociaż niekoniecznie ochoty, bo z wykorzystaniem garnka możliwości jest jeszcze wiele, a to się robi tak szybko...

Ewo, warto spróbować, bo jak to już powtórzyłam milion razy, metoda jest cudownie szybka i daje dobre wyniki. A zwykle mój weekendowy problem polegał na tym, że albo upiekę chleb, albo ciasto, bo ostatecznie nie mogę całego wolnego czasu spędzać przy garach. Wygrywało ciasto, ale teraz już nie muszę wybierać (snuje mi się po głowie, że to chyba cytat z jakiejś reklamy).

Zaytoon, Liska twierdzi, że bez garnka też się da, może chleb nie wygląda tak pięknie, ale wychodzi. Ja tak naprawdę używam starej brytfanki, więc może też masz w domu coś, co by się nadawało.

Grażyno, dzięki :)

Julio, Tobie też życzę wszystkiego dobrego i czekam na nowe wpisy u Ciebie, bo coś rzadko się pojawiają, chociaż jeśli opowieści o Twojej pracy, które do mnie dochodzą, są prawdziwe, to trudno się dziwić.

Zemifroczko, to także jest mój ulubiony etap :)

Pozdrawiam dziewczyny!

Bea pisze...

Poza tym nasza wizja 'idealu' tez pewnie sie co jakis czas zmienia, ewoluuje... Ale najwazniejsze jest, ze TERAZ jest to dla Ciebie swietny wypiek, ktory chce sie powtarzac i ktorym mamy ochote dzielic sie z innymi, prawda? :)

karoLina pisze...

Beo, masz oczywiście rację :) Aż zgrozą wieje, jak sobie przypomnę niektóre byłe ideały, ale chyba właśnie chodzi o to, żeby ewoluować, także kulinarnie, inaczej byłoby bardzo nudno.

Bea pisze...

Z cala pewnoscia by bylo nudno ;) Choc pewnych rzeczy nie lubie zmieniac, wszak nie zawsze to co nowe czy inne jest lepsze ;)

viridianka pisze...

ideał istnieje :D właśnie widzę go na Twoich zdjęciach:))
brakuje mi takiego domowego chlebka...
świetna ta metoda musi być, może poproszę grzecznie o taki gar na urodziny :)

karoLina pisze...

Viri, ja też się zastanawiałam, czy nie poprosić o taki garnek na urodziny (a to już niedługo), ale strasznie drogie są i jak go w myślach zamieniam na książki i fatałaszki, to aż serce boli ;) No ale oceniając wiek tego garnka, którego użyłam , to chyba ten swój miałabym na całe życie.

wegetarinka pisze...

mój pierwszy chleb też miał zbyt spieczoną skórkę, choć całość wypadła ok, byłam z siebie bardzo dumna i zajadałam, wciskając kromki domownikom, bo przecież domowy, bo smaczny ;) wciąż poszukuję ideału, pewnie siedzi gdzieś u Liski lub Tatter :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...