Długo zastanawiałam się, czy w ogóle pisać o tej jesieni. Na wszystkich blogach jest jej pełno, co powoduje, że łatwo można stać się odtwórczym i nudnym. Z drugiej strony, skoro jest to najistotniejszy z tematów, coś jak najnowsze doniesienie o (chwileczkę, zrobię przegląd prasy...) świeżo wykreowanych gwiazdach Mam talent (akurat nie oglądam, ale żeby nie było podejrzeń, że sobie kpię, to Taniec z gwiazdami, jak mam okazję, to i owszem) trudno jednak o jesieni zapomnieć.
Najświeższy news jest taki, że właściwie to jej jeszcze wcale nie ma. Parę dni temu poszłam ją z aparatem udokumentować i nasunął mi się właśnie powyższy wniosek. Dzień był ciepły i słoneczny, drzewa jeszcze zielone, trawa jak na pocztówkach "Pozdrowienia z Irlandii", na ławkach, jak zwykle, zakochani i grupki panów przy czymś mocniejszym, po alejkach szalały na rolkach dzieci. Jeśli coś różniło tę jesień od lata, to najwyżej nieśmiałe zwiastuny zmieniającej się pory roku w postaci liści, które łagodnie i niezbyt licznie pałętały się po bokach alejek oraz łupinki kasztanów, które z kolei obficie ozdabiały trawniki. Ku mojemu rozczarowaniu, tylko łupinki, bo po zeszłorocznym, zakończonym obfitymi łowami sukcesie, miałam ochotę na więcej, tymczasem, współzawodnicząc w poszukiwaniach z, na oko, dziesięciolatką, udało mi się znaleźć całe dwa kasztany. Nie wiem, ile znalazła konkurentka, ale chyba była bardziej zdeterminowana. Tutaj dochodzimy do kolejnego symptomu jesieni, bo jakiś czas przed godziną siódmą ja i mój, coraz bardziej bezużyteczny, aparat, musieliśmy się udać w stronę domu, zamiast w kierunku jeszcze nieprzeszukanej, a budzącej nadzieję na kasztanowe łowy części Plant.
Skoro tak się co do jesieni rozczarowałam, stworzyłam ją sobie chociaż na patelni. Do zrobienia tego dania zachęciła mnie nazwa – Niebo i ziemia. Ziemniaki i jabłka w mojej wyobraźni stały się opowieścią o prawdziwie jesiennym spacerze (tak, wiem, doczekam się, już niedługo.) przez pola pachnące glebą i mgłą, przy czystym błękitnym niebie, upstrzonym najwyżej małymi chmurkami. Jest już dość chłodno, ale to chłód z gatunku tych przyjemnych, który łatwo da się zwalczyć rękawiczkami i szalikiem, a najwyżej przyjemnie łaskocze w nos. Niebo i ziemia to pozornie typowa kompozycja, bo zestawienia jabłko-majeranek czy ziemniaki-majeranek są bardzo oczywiste, jednak połączenie wszystkiego razem daje już oryginalny, nowy i bardzo smaczny efekt. Moim zdaniem można go wykorzystać nawet na jakimś niezbyt oficjalnym spotkaniu towarzyskim, na przykład jako dodatek do pieczonego mięsa.
Niebo i ziemiaNajświeższy news jest taki, że właściwie to jej jeszcze wcale nie ma. Parę dni temu poszłam ją z aparatem udokumentować i nasunął mi się właśnie powyższy wniosek. Dzień był ciepły i słoneczny, drzewa jeszcze zielone, trawa jak na pocztówkach "Pozdrowienia z Irlandii", na ławkach, jak zwykle, zakochani i grupki panów przy czymś mocniejszym, po alejkach szalały na rolkach dzieci. Jeśli coś różniło tę jesień od lata, to najwyżej nieśmiałe zwiastuny zmieniającej się pory roku w postaci liści, które łagodnie i niezbyt licznie pałętały się po bokach alejek oraz łupinki kasztanów, które z kolei obficie ozdabiały trawniki. Ku mojemu rozczarowaniu, tylko łupinki, bo po zeszłorocznym, zakończonym obfitymi łowami sukcesie, miałam ochotę na więcej, tymczasem, współzawodnicząc w poszukiwaniach z, na oko, dziesięciolatką, udało mi się znaleźć całe dwa kasztany. Nie wiem, ile znalazła konkurentka, ale chyba była bardziej zdeterminowana. Tutaj dochodzimy do kolejnego symptomu jesieni, bo jakiś czas przed godziną siódmą ja i mój, coraz bardziej bezużyteczny, aparat, musieliśmy się udać w stronę domu, zamiast w kierunku jeszcze nieprzeszukanej, a budzącej nadzieję na kasztanowe łowy części Plant.
Skoro tak się co do jesieni rozczarowałam, stworzyłam ją sobie chociaż na patelni. Do zrobienia tego dania zachęciła mnie nazwa – Niebo i ziemia. Ziemniaki i jabłka w mojej wyobraźni stały się opowieścią o prawdziwie jesiennym spacerze (tak, wiem, doczekam się, już niedługo.) przez pola pachnące glebą i mgłą, przy czystym błękitnym niebie, upstrzonym najwyżej małymi chmurkami. Jest już dość chłodno, ale to chłód z gatunku tych przyjemnych, który łatwo da się zwalczyć rękawiczkami i szalikiem, a najwyżej przyjemnie łaskocze w nos. Niebo i ziemia to pozornie typowa kompozycja, bo zestawienia jabłko-majeranek czy ziemniaki-majeranek są bardzo oczywiste, jednak połączenie wszystkiego razem daje już oryginalny, nowy i bardzo smaczny efekt. Moim zdaniem można go wykorzystać nawet na jakimś niezbyt oficjalnym spotkaniu towarzyskim, na przykład jako dodatek do pieczonego mięsa.
źródło: Country Living 10/2009
Składniki:
4-6 porcji
1 kg ziemniaków
1 kg jabłek, takich, które się nie rozgotują
2-3 grube plastry boczku (albo ile chcecie) pokrojone w kostkę
masło lub olej
kilka gałązek majeranku, posiekanego (lub majeranek suszony)
Wykonanie:
- Ziemniaki obrać i pokroić w średnie kostki. Wrzucić do garnka z wrzącą, posoloną wodą i gotować 10 minut. Po tym czasie dorzucić jabłka, pokrojone w kawałki podobnej wielkości jak ziemniaki. Nie obierałam jabłek, bo czerwona skórka ładnie wygląda. Gotować razem, aż ziemniaki będą prawie miękkie (ok. 5-10 minut, zależy od wielkości Waszych kostek).
- W międzyczasie podsmażyć boczek na maśle lub oleju. Ja lubię straszne skwarki, Wy usmażcie według własnego gustu i zdejmijcie boczek z patelni.
- Na patelnię wrzucamy ugotowane i odsączone ziemniaki z jabłkami, ewentualnie dodając więcej oliwy lub masła, by nie przywierały do dna. Smażymy, aż wszystko się przyrumieni, dorzucamy boczek, majeranek, ewentualnie dosalamy. Gotowe.
12 komentarzy:
Znam te potrawe pod niemiecka nazwa Himmel und Erde (niebo i ziemia:)) Nazwa ta sama ale roznica polega na przygotowaniu. W Niemczech zarowno ziemniaki jak i jablka gotuje sie na miekko a nastepnie rozgniata na puree. A podaje sie czesto z kaszanka i podsmazonym boczkiem wlasnie :)
A u mnie jesien na calego. Kolorowe drzewa, liscie szeleszczace pod stopami i kasztany spadajace na glowe podczas zbierania :) Fajnie jest, lubie jesien :)
Strasznie podoba mi sie to ostatnie zdjecie :)
Karolinko, u mnie z jesienią podobnie - niby jest a ciepła bardzo, skoro wciąż śpię przy otwartym oknie i chodzę jedynie w sweterku, a kolory - gdzieniegdzie czerwonawo, ale generalnie zielono.
A przepis na Niebo i ziemie widziałam wczoraj na starej wyrwanej kartce w stareńkiej książce kucharskiej moje babci - ale on był z kaszanką właśnie, tak, jak pisała Majka. A Twój pomysł prostszy:)
Kasztanowe pozdrowienia - Twoje piękne:)
U mnie urodzaj grzybów - nareszcie:-)
A tę potrawę także widziałam już wcześniej, taką nazwę się zapamiętuje:-)
W weekend nie miałam okazji do poszukiwań jesieni, gdyż kurowałam przeziębienie w łóżku, ale już dziś od rana widzą ją gdzie nie spojrzę - a to dozorca zagrabiający liście, a to znów szary, jesienny deszcz, który jest taki jakby ciężki, w porównaniu do tych lekkich, letnich i najważniejsze - wstałam rano do pracy i za oknem wciąż było ciemno - u mnie jesień jak nic :)
A w tej potrawie najbardziej podoba mi się nazwa - jest tak poetycka, taka niedopowiedziana, a smak ... zastanawiający. Bardzo ciekawy dodatek do obiadu :)
Weekend był niesamowicie przyjemny. Babie lato, powiedziałabym nawet. Ale dzisiaj... Czy dzisiaj nie czujesz jesieni, Karolino? Na przykład moją poranną drogę przez park słały brązowe kasztany, mnóstwo kasztanów... Szkoda, że nie miałam czasu, by je zebrać...
Danie jest dla mnie innowacją. Przyznam szczerze, że w życiu nie wpadłabym na takie połączenie. A wydaje się być bardzo smakowite! :)
Pozdrawiam!
U Was zdecydowanie wiecej kolorowych lisci w parku ;) A u nas dzis dopiero zauwazylam powoli zmieniajace sie barwy lisci na drzewach; nie ma co ukrywac - jeszen juz tuz-tuz. Ale to nic, zupelnie mi to akurat nie przeszkadza. To tylko naturalna kolej rzeczy, naturalny cykl. Jak wiele innych ;)
Niebo i ziemia az pachnie z tej patelni! Zdecydowanie przyda sie na jesienne wieczory :)
Pozdrawiam Karolino!
Iscie jesienny dodatek! I chyba tym razem piwo a nie wino - moze dlatego ze mi tez sei kojarzy troche niemiecko?
Piękna nazwa, musi być smaczne, bo jak coś tak się nazywa to musi świetnie smakować...
Patrząc na kasztany przypomniała mi sie piosenka " Kochany , kochany, lecą z nieba jak liście kasztany" i u mnie właśnie tak lecą! Lubie jesień i jesienne dania.
Majko, w gazecie też napisali, że to niemiecka potrawa, chyba jednak wolę anglosaską wersję nierozgniecioną. A u mnie pogoda już jesienna, ale jak patrzę przez okno, to drzewa jednak ciągle zupełnie letnie.
Ewelajno, to ciekawy zbieg okoliczności, nie spodziewałabym się tego przepisu w starej książce kucharskiej.
Anno Mario, jeśli liczy się też urodzaj grzybów na targu, to u mnie też ;)
Tilinaro, mnie też najbardziej spodobała się nazwa, gdyby nie ona, pewnie bym tego nie zrobiła, ale tak, zupełnie prozaiczne danie staje się, tak jak piszesz, poetyckie.
Zay, niestety, ten tydzień już deszczowo typowo jesienny. A jak wracałam z pracy to nawet pachniało listopadem!
Beo, ja właściwie też lubię jesień, chociaż lepiej jeśli jest złota i piękna nie tylko w teorii, bo można naprawdę się nią cieszyć, a nie podziwiać deszcz za oknem.
Arku, ja za piwem nie przepadam (chociaż kto wie, może zacznę, bo koleżanka powiedziała mi o piwnym sklepiku, i niektóre gatunki podobno smakują całkiem nie jak piwo), ale w tym wypadku chyba też je wybieram.
Wielgasiu, pewnie, że jest pyszne... A ja się muszę wybrać na kolejne kasztanowe łowy, bo zdecydowanie mam niedosyt.
Karolinko, bo on nie był jako przepis tej książki, tylko na kartce wyrwanej z jakiejś gazety i włożony w książkę:)
Dobrych dni!
No tak, to wiele wyjaśnia :)
Niestety masz racje Karolino... U nas nadal pieknie (odpukuje...) i zaluje, ze nie moge troche tej jesiennej aury Ci podeslac :/
Pozdrawiam!
Prześlij komentarz