Lubicie widok kogoś oblizującego palce? W wersji na żywo uważam to za niedopuszczalne (chociaż często sama tak robię, ale przecież na siebie nie patrzę). Jeśli jednak robi to, na przykład, Nigella, a tej kontrowersyjnej czynności towarzyszą jej zmysłowe pomruki, ma moją aprobatę. Nic więc dziwnego, że oblizywanie palców na szklanym ekranie stało się częścią bardzo lukratywnego biznesu: food porn.
Ten intrygujący termin, jakże przyjemnie sugerujący, że nawet takie grzeczne dziecko jak ja, może mieć do czynienia z czymś trochę mniej grzecznym, ale niebezpiecznym tylko tak bardzo, jak posługiwanie się palnikiem do crème brulée, został przetłumaczony na polski jako gastro porno. W tym kształcie wydaje mi się równie oddziałujący na wyobraźnię jak zakład zbiorowego żywienia. Jak powiedziała niegdyś J.: gastryczne, to są problemy.
Food porn w brzmieniu oryginalnym to zupełnie co innego. Hasło jest bardzo chwytliwe, ale takie skojarzenia mają podstawy naukowe. Okazuje się, że perspektywa jedzenia i seksu wywołuje podobne reakcje fizjologiczne. Zróbcie szybki rachunek sumienia, ale mnie wydaje się to sensowne. Jęki i pomruki towarzyszące oblizywaniu palców stają się nagle zupełnie zrozumiałe.
Food pornowi został poświęcony jakiś czas temu cały odcinek mojego ulubionego programu „Bez rezerwacji”, prowadzonego przez czarującego Anthony’ego Bourdain’a. Tak, wiem, facet jest aroganckim i cynicznym (byłym?) ćpunem, ale poczucie humoru i dystans do siebie powodują, że mu wybaczam. Jeśli miałabym omawiać cały odcinek, ten post nie skończyłby się nigdy, przejdę więc od razu do potrawy, która wzbudziła w proponowanym przez A. B. zestawie moje największe wątpliwości: rosół Fo – pierwowzór kwintesencji studenckiego (czyt. byle jakiego) jedzenia, makaronowych zupek chińskich instant. Tak mi się zdaje, że Bourdain bywa na kacu znacznie częściej niż ja i dlatego ten tradycyjnie dla Wietnamczyków śniadaniowy rosołek wydaje mu się (ale nie mnie) darem niebios. Mimo tego, postanowiłam zrozumieć. Niechętnie trzymam cokolwiek w garnku dłużej niż pół godziny, początkowa wersja zakładała więc nieco oszukiwania. W takiej chwili warto sobie powiedzieć: halo, stop, chcesz wiedzieć, czy rosół jest podniecający czy nie? Chciałam, ale... zdecydowałam się na wersję wegetariańską, czego, jestem pewna, Anthony nigdy by nie zrobił.
Było tak: w rosole najważniejsze jest, żeby był gorący. A po sesji fotograficznej mój już nie był. Z tego powodu moja opinia na jego temat może nie być taka, jak by była w innych okolicznościach, a brzmi: jest to zamiennik bijący na głowę chińską zupkę, ale cud nie nastąpił. Pewnego innego dnia wzięłam po prostu, o zgrozo, paczkę włoszczyzny z marketu, wrzuciłam ją do wody (obraną i umytą ;) i gotowałam 40 minut. Koniec. Kropka. Moim zdaniem kolosalnej różnicy między moim leniwym wywarem a przecedzanym na różne sposoby Fo według przepisu nie było, a znacznie mniej zawracania głowy. Ugotowanie rosołu warzywnego pewnie nie wydaje Wam się tak ważkim osiągnięciem kulinarnym, by się nimi publicznie chwalić, ale nigdy wcześniej tego nie robiłam (tak, tak), bo sądziłam, że bez mięsa w ogóle nie ma sensu. Teraz przynajmniej wiem, że się myliłam.
Więc jak to jest z rosołem Fo? Fajna alternatywa dla zwykłego rosołu i na pewno powtórzę (chociaż w szybkiej, nie mylić z instant, wersji), ale cóż, to, hmm, tylko? (aż?) rosół.
Ten intrygujący termin, jakże przyjemnie sugerujący, że nawet takie grzeczne dziecko jak ja, może mieć do czynienia z czymś trochę mniej grzecznym, ale niebezpiecznym tylko tak bardzo, jak posługiwanie się palnikiem do crème brulée, został przetłumaczony na polski jako gastro porno. W tym kształcie wydaje mi się równie oddziałujący na wyobraźnię jak zakład zbiorowego żywienia. Jak powiedziała niegdyś J.: gastryczne, to są problemy.
Food porn w brzmieniu oryginalnym to zupełnie co innego. Hasło jest bardzo chwytliwe, ale takie skojarzenia mają podstawy naukowe. Okazuje się, że perspektywa jedzenia i seksu wywołuje podobne reakcje fizjologiczne. Zróbcie szybki rachunek sumienia, ale mnie wydaje się to sensowne. Jęki i pomruki towarzyszące oblizywaniu palców stają się nagle zupełnie zrozumiałe.
Food pornowi został poświęcony jakiś czas temu cały odcinek mojego ulubionego programu „Bez rezerwacji”, prowadzonego przez czarującego Anthony’ego Bourdain’a. Tak, wiem, facet jest aroganckim i cynicznym (byłym?) ćpunem, ale poczucie humoru i dystans do siebie powodują, że mu wybaczam. Jeśli miałabym omawiać cały odcinek, ten post nie skończyłby się nigdy, przejdę więc od razu do potrawy, która wzbudziła w proponowanym przez A. B. zestawie moje największe wątpliwości: rosół Fo – pierwowzór kwintesencji studenckiego (czyt. byle jakiego) jedzenia, makaronowych zupek chińskich instant. Tak mi się zdaje, że Bourdain bywa na kacu znacznie częściej niż ja i dlatego ten tradycyjnie dla Wietnamczyków śniadaniowy rosołek wydaje mu się (ale nie mnie) darem niebios. Mimo tego, postanowiłam zrozumieć. Niechętnie trzymam cokolwiek w garnku dłużej niż pół godziny, początkowa wersja zakładała więc nieco oszukiwania. W takiej chwili warto sobie powiedzieć: halo, stop, chcesz wiedzieć, czy rosół jest podniecający czy nie? Chciałam, ale... zdecydowałam się na wersję wegetariańską, czego, jestem pewna, Anthony nigdy by nie zrobił.
Było tak: w rosole najważniejsze jest, żeby był gorący. A po sesji fotograficznej mój już nie był. Z tego powodu moja opinia na jego temat może nie być taka, jak by była w innych okolicznościach, a brzmi: jest to zamiennik bijący na głowę chińską zupkę, ale cud nie nastąpił. Pewnego innego dnia wzięłam po prostu, o zgrozo, paczkę włoszczyzny z marketu, wrzuciłam ją do wody (obraną i umytą ;) i gotowałam 40 minut. Koniec. Kropka. Moim zdaniem kolosalnej różnicy między moim leniwym wywarem a przecedzanym na różne sposoby Fo według przepisu nie było, a znacznie mniej zawracania głowy. Ugotowanie rosołu warzywnego pewnie nie wydaje Wam się tak ważkim osiągnięciem kulinarnym, by się nimi publicznie chwalić, ale nigdy wcześniej tego nie robiłam (tak, tak), bo sądziłam, że bez mięsa w ogóle nie ma sensu. Teraz przynajmniej wiem, że się myliłam.
Więc jak to jest z rosołem Fo? Fajna alternatywa dla zwykłego rosołu i na pewno powtórzę (chociaż w szybkiej, nie mylić z instant, wersji), ale cóż, to, hmm, tylko? (aż?) rosół.
Wegetariański rosół Fo
wg Agnieszki Kręglickiej
Składniki:
6 porcji
2 kg włoszczyzny oczyszczonej i pokrojonej na kawałki
3 listki laurowe
8 ziarenek pieprzu
4 ząbki czosnku
5 cm korzenia imbiru
sól
2 cebule
pęczek natki pietruszki
dodatki:
makaron ryżowy, groszek cukrowy, szpinak, kiełki fasoli, kolendra, dymka, mięta, ostre papryczki, sos sojowy, olej sezamowy, sos rybny i tak dalej według fantazji.
Wykonanie:
- Wszystkie składniki, bez cebuli i natki pietruszki, zalać trzema litrami zimnej wody i zagotować. Zmniejszyć gaz, delikatnie posolić i gotować na małym ogniu ok. 40 min.
- Cebulę pokroić na ćwiartki, przypalić nad ogniem i razem z natką wrzucić do rosołu. Gotować kolejne pół godziny. Odczekać 10 minut, a następnie odcedzić. Gotować sam płyn, odkryty, aż zostanie ok. 1,5 litra gotowego rosołu.
- Makaron zalać do zmięknięcia, a następnie odcedzić i rozłożyć do misek. Tuż przed podaniem, do gorącego rosołu wrzucić groszek cukrowy, szpinak i kiełki.
- Rozlać do misek, a obok postawić pozostałe składniki, niech każdy dodaje wszystkiego według uznania.
- Mój rosół, chociaż prezentuję go dopiero teraz, powstał jakiś czas temu i nie do końca pamiętam, jaką zastosowałam magiczną mieszankę dodatków. Wydaje mi się, że były to: ogórek, dymki, czerwona cebula i zwykły makaron spaghetti. Przed zagotowaniem rosołu podsmażyłam na oliwie paprykę w płatkach, imbir i pewnie coś jeszcze, zalałam to rosołem i zagotowałam. Wyłącznie warzywna, beztłuszczowa chudzina nie wydaje mi się przekonująca.
15 komentarzy:
W UK połowę czasu antenowego w TV wypełnia food porn (termin używany w tutejszych mediach powszechnie) i property porn (również termin używany na codzień). Niestety ten cykl, o którym piszesz, jest nadawany na niedostępnym mi kanale, tym ciekawiej było mi o nim przeczytać - dziękuję!
oglądałam ten odcinek z Fo, przynajmniej ta mi się wydaje bo nazwę kojarzę, ale było to już dość dawno temu. Czy tam u Ciebie pływa świeży ogórek? Ciekawa sprawa :)
pozdr
Nigellę to uwielbiam chyba w 90% właśnie za ten...food porn! Nazwa wydaje mi się być perfekcyjna ;)
O rosole bez mięsa słyszałam...ale tak jak Ty, na razie podchodzę do tego z założeniem, że 'przecież się nie da' :P
Oj tak, nikt tak niesamowicie kusząco i zmysłowo nie prezentuje się i nie porusza się w kuchni jak Nigella. Swoją drogą - wyobrażasz sobie, Karolino, żeby każda z nas się zachowywała i wyglądała podczas gotowania jak ona? Bez wątpienia byłoby to ciekawe doświadczenie! ;))
Co do Bourdaina - absolutnie mnie rozbiłaś rozważaniami nad jego "byciem lub niebyciem" ćpunem. I kacem. Oj, chyba muszę zacząć ten program oglądać, bo bardzo mnie zaintrygowałaś, wiesz?
Rosół - jak dla mnie wiele krzyku o nic wielkiego. Ale ja w ogóle nie jestem wielką entuzjastką rosołu w żadnej postaci, więc może nie powinnam brać się za eksperta i wymiernik w tej dziedzinie.
Pozdrawiam! :)
a ta czerwień w tle jest taka kusząca.
Komu jak komu, ale Nigelli wybacze wszystko. Nawet nocne wedrowki do lodowki, ktorych nie wybaczylabym samej sobie ;)
Jest podobno jeszcze jeden zwiazek miedzy jedzeniem a seksem: jesli ktos nie ma apetytu na jedzenie, w lozku tez bedzie raczej malo entuzjastyczny. Kto wie, moze cos z tym jest.
A rosolu warzywnego jeszcze nigdy nie robilam, ale probowalam kiedys i smakowal mi. Wprawdzie nie tak samo, jak ten tradycyjny, na miesie (pewnie dlatego, ze straszny ze mnie miesozerca), ale mysle, ze to niekiepska alternatywa.
Byłam kiedyś na konferencji gdzie cały referat był poświęcony Food Porn. Food Porn to termin stricte marketingowy, ukuty w latach 50 tych kiedy uważano, że są "męskie" i "żeńskie" produkty i w odpowiedni sposób trzeba je reklamować:)
Potocznie food porn nazywa się teraz zdjęcia żywności fotografowane w bardzo sensualny sposób:) Pozdrawiam!
Wlaczylam Twojego bloga i poszalam zrobic sobie kanapki z karkowka upieczona z przepisu Jamiego. Zglodnialam od tych wszystkich wizyt na blogach :) Wizyta u Ciebie zawsze zajmuje mi troche czasu wiec pozwolisz, ze rozsiade sie wygodnie :) Teraz moge spokojnie zaglebic sie w lekturze (na glodnego na pewno nie zrozumialabym ani jednego slowa z tego, co napisalas :))
Ja raczej nie oblizuje lapek podczas gotowania ale za to mam wielkie sklonnosci do podjadania skladnikow :) Oczywiscie nie podjadam cebuli ani innych tego rodzaju rzeczy tylko te bardziej "wartosciowe" :) A jak gotuje Nigella strasznie mi sie podoba. Ma to swoj urok. Co do rosolu...zupki chinskie kiedys zajadalam z prawdziwa, o zgrozo!, przyjemnoscia :) Teraz ich nie tkne. Mimo to sprobowalabym takiej rosolowej namiastki zupki chinskiej aby sie przekonac jak smakuje :) Nawet bez miesa :))
hej! jesli masz troche czasu to glosuj dla mnie :-) dzieki! pozdrawiam!
ah zapomnialam adress http://www.m6.fr/top_chef_web_serie/candidats/
gastro porno, czyli ani słowa po polsku, ale tłumaczenie!!!!
Lubię takie zupki. Zwykle doprawiam je intensywnie na azjatycką modłę - jakaś trawa cytrynowa lub liście limonki kafir, obowiązkowo olej sezamowy i sos sojowy, a potem pychotka pałaszowanie :)
Ach, no i tym gastro porno to mnie ubawiłaś :D Też uważam, że gastryczne to są tylko problemy :D
No wreszcie mi ktos wytlumaczyl o co chodzi w tym, zeby isc do kuchni, a nie do lozka :-)))
Fajnie wyjasniasz cala sprawe Karolu, ja Nigelli nie lubie (po jednym odcinku), ale kazdy z nas jest inny. Pozdrawiam serdecznie!
Anno Mario, w Polsce pojawia się co prawda coraz więcej programów o jedzeniu, ale ciągle trudno na nie natrafić przypadkiem. A właściwie, to ciekawe, że property porn właściwie nie ma, no ale u nas ludzie marzą raczej o tym, żeby kupić jakiekolwiek mieszkanie niż przy nim wydziwiać (pamiętam te abstrakcyjne kwoty jakimi dysponowali na oko średnio majętni Brytyjczycy w tych programach, które ja widziałam).
Przynajmniej Bourdaina mogę oglądać bez ograniczeń (choć też na płatnym kanale).
Viri, te odcinki pewnie lecą na okrągło, jak to na kuchni.tv. A ogórek dobrze się sprawdził!
Arven, rosół bez mięsa jest ok, chociaż czuć, że jest bez mięsa. Można do tego podejść, jak do całkiem ciekawego (ale smacznego!) eksperymentu, żeby przekonać się, że czuć różnicę, bo nigdy o tym nie myślałam, w końcu wywary jako takie smaku nie mają.
Zaytoon, wyobraziłam sobie, jak na co dzień gotuję tak, jak Nigella na wizji i wydaje mi się, że byłoby to męczące doświadczenie.
Bourdaina naprawdę lubię, bo bo jest/wydaje się być szczery w tym co mówi, a przy tym nie wygaduje takich pseudointelektualnych bredni o ludziach, których spotyka jak Jamie (uwielbiam przepisy Jamiego i podziwiam za różne pożyteczne akcje, ale jednak, czasami nie mogę słuchać).
A rosół, to fakt, sam w sobie nic wielkiego, więc potrzebuje urozmaicenia.
Asiejo, mam nadzieję, że mimo wszystko klimat jest raczej romantyczny ;)
Maggie, fakt, jak patrzę na te jej nocne wędrówki do lodówki to zazdrość mną trzęsie, ale sama bym się nie odważyła.
Dla mnie warzywny rosół ma tę dużą zaletę, że dostać sensowne warzywa w pobliżu jest łatwiej, niż sensowne mięso, bo z supermarketu (raczej) nie kupuję, a dalej nie chce mi się chodzić.
Atrio C., nie wiedziałam o tym pochodzeniu terminu food porn (i niestety, te seksistowskie źródło powoduje, że podoba mi się nagle znacznie mniej ;) Ale o czym ja mówię, sam termin food porn nie jest znów tak płciowo obojętny.
To prawda, że to określenie stosuje się już praktycznie do wszystkiego, co ma związek z pokazywaniem jedzenia i pewnie też ma to związek z marketingiem.
Majko, zazdroszczę Ci tych kanapeczek, ale na razie wystarczy mi zadowolenie odczuwane jak tak sobie czytam, jak miło o mnie piszesz.
Ja też podjadam składniki, głównie ma się rozumieć te "wartościowe", a chociaż od cebuli bez trudu trzymam się z daleka, to, o zgrozo, zdarza mi się podjadać czosnek.
Julio, zagłosowałam, a czy jest jakiś limit głosów, który można oddać na jedną osobę?
Joasiu, prawda, chociaż nawet o tym nie pomyślałam :)
Tilinaro, ja pod ręką miałam tylko sos sojowy, ale chyba zaopatrzę się też w pozostałe składniki, o których piszesz i może wreszcie zacznę próbować więcej dań kuchni azjatyckiej, bo już dawno kupiłam sobie książkę i póki co, tylko się kurzy.
Buruuberii, chociaż zaliczam się do frakcji tych, co Nigellę lubią, właściwie rozumiem, że można też nie lubić, bo jednak ona ma specyficzną manierę. Mnie, szczególnie w tych nowszych programach, irytuje, jak mówi, że jest taka niezdarna i leniwa, kiedy widzimy, jak świetnie sobie radzi. A w książce na Boże Narodzenie, co powaliło mnie na kolana, w ramach szybkiego bezproblemowego obiadu proponuje wykonanie równie szybkiego dodatku do jakiegoś pieczonego mięsa w postaci stosu miniaturowych kiełbasek owijanych dokładnie boczkiem. Ale i tak oglądam ją z przyjemnością, a książka jest fajna i nawet mnie te kiełbaski kuszą ;)
Hmm :-) W sumie nie wiem czy powinnam wydawac sady, bo widzialam jej program raz i to chyba 10 lat temu, ale nie poderwala mojego serca, w przeciwienstwie do Jamiego ktorego bardziej niz lubie po ogladnieciu jednego odcinka i przeczytaniu jednego przepisu... Pozdrawiam Karolina!
Prześlij komentarz