Dzisiejszy zbytecznik jest trochę nietypowy, bo kupiłam go nie jako zachciankę, ale przedmiot niezbędny w mojej kuchni (albo nawet, w moim życiu), który pozwoli mi oszczędzić sobie trochę stresu i wysiłku, jakie towarzyszą jedzeniu grejpfrutów. Kontakt z tymi owocami kojarzy mi się ze skazaną na niepowodzenie próbą uniknięcia pryskania szczypiącego soku w oczy, a także usiłowaniami niepobrudzenia wszystkiego dookoła tymże sokiem, który, zamiast grzecznie siedzieć na łyżeczce, magicznym sposobem oblepia ręce i ścieka na obrus. Nie bez powodu jedzenie grejpfrutów odchudza, wysiłek fizyczny przy tej czynności jest nie do uniknięcia. Chociaż...
Hasło "łyżeczka do grejpfruta" nie ma wielu sensownych (czyli takich, które da się kupić) wyników w Google, ale ten, który jest, po kliknięciu pokazuje zabawny designerski przyrząd w kształcie flaminga. Na fali entuzjazmu byłam gotowa natychmiast złożyć zamówienie także na inne zabawne przyrządy w kształcie zwierzątek (np. wiewórkowy nożyk do mandarynek), które staną się kupionymi rozsądnie wcześnie prezentami bożonarodzeniowymi, a to po to, by koszty przesyłki nie przekroczyły kosztów zakupów. Na szczęście się opamiętałam, zrezygnowałam z nożyka i łyżeczki, postanowiłam dać sobie czas na przemyślenie i spróbować znaleźć pożądany przedmiot gdzieś bliżej.
Hasło "łyżeczka do grejpfruta" nie ma wielu sensownych (czyli takich, które da się kupić) wyników w Google, ale ten, który jest, po kliknięciu pokazuje zabawny designerski przyrząd w kształcie flaminga. Na fali entuzjazmu byłam gotowa natychmiast złożyć zamówienie także na inne zabawne przyrządy w kształcie zwierzątek (np. wiewórkowy nożyk do mandarynek), które staną się kupionymi rozsądnie wcześnie prezentami bożonarodzeniowymi, a to po to, by koszty przesyłki nie przekroczyły kosztów zakupów. Na szczęście się opamiętałam, zrezygnowałam z nożyka i łyżeczki, postanowiłam dać sobie czas na przemyślenie i spróbować znaleźć pożądany przedmiot gdzieś bliżej.
Jak widzicie na załączonym obrazku, moje poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem. Nie tak ładnym, lecz praktycznym i stosunkowo tanim (bardzo tanim, jeśli weźmie się pod uwagę, że powstrzymałam się od kupienia zaparzaczki do herbaty! w kształcie pióra, która byłaby doskonałą pomocą przy realizacji dzisiejszego przepisu ;)
Z przykrością muszę donieść, że nie wszystkie moje problemy zostały rozwiązane za pomocą tej łyżeczki. Owszem, jedzenie grejpfruta nie jest już związane z takim wysiłkiem, ostry czubek i może nie tak widoczne na zdjęciu, ząbki elegancko wbijają się w miąższ, co nie zapobiega jednak pryskaniu soku. Na wyposażeniu zawsze warto mieć jeszcze okulary.
Do przygotowania galaretki łyżeczka nie będzie Wam potrzebna. Byłam miło zaskoczona jej smakiem, bo w końcu to tylko usztywniona słodzona biała herbata*, za którą nie przepadam. Zresztą, tak jak za galaretką. Prawdę mówiąc, ten deser zrobiłam tylko dlatego, że pięknie się prezentował. Ne jestem z niego całkiem zadowolona, bo z podanych proporcji wychodzi owocowa sałatka lekko przyozdobiona galaretką, ale kiedy wnikliwie przyjrzałam się zdjęciom oryginalnego wykonania doszłam do wniosku, że autorka przepisu właśnie to miała na myśli. Ja zwiększyłabym ilość galaretki, a zmniejszyła owoców. Dużą zaletą deseru jest dziecinna łatwość wykonania, nawet filetowanie grejpfrutów, które, jak założyłam, będzie trwało wieki, poszło nadspodziewanie szybko. Jeśli nie wiecie, jak to zrobić, pomoże Wam ten filmik.
Ponieważ potrzebuję jakiejś puenty, powiem jeszcze tylko, że grejpfruty jadam średnio ze dwa razy w roku.
Z przykrością muszę donieść, że nie wszystkie moje problemy zostały rozwiązane za pomocą tej łyżeczki. Owszem, jedzenie grejpfruta nie jest już związane z takim wysiłkiem, ostry czubek i może nie tak widoczne na zdjęciu, ząbki elegancko wbijają się w miąższ, co nie zapobiega jednak pryskaniu soku. Na wyposażeniu zawsze warto mieć jeszcze okulary.
Do przygotowania galaretki łyżeczka nie będzie Wam potrzebna. Byłam miło zaskoczona jej smakiem, bo w końcu to tylko usztywniona słodzona biała herbata*, za którą nie przepadam. Zresztą, tak jak za galaretką. Prawdę mówiąc, ten deser zrobiłam tylko dlatego, że pięknie się prezentował. Ne jestem z niego całkiem zadowolona, bo z podanych proporcji wychodzi owocowa sałatka lekko przyozdobiona galaretką, ale kiedy wnikliwie przyjrzałam się zdjęciom oryginalnego wykonania doszłam do wniosku, że autorka przepisu właśnie to miała na myśli. Ja zwiększyłabym ilość galaretki, a zmniejszyła owoców. Dużą zaletą deseru jest dziecinna łatwość wykonania, nawet filetowanie grejpfrutów, które, jak założyłam, będzie trwało wieki, poszło nadspodziewanie szybko. Jeśli nie wiecie, jak to zrobić, pomoże Wam ten filmik.
Ponieważ potrzebuję jakiejś puenty, powiem jeszcze tylko, że grejpfruty jadam średnio ze dwa razy w roku.
A jeśli ktoś nie wie/zapomniał o co chodzi w moich zbytecznikach, zapraszam do przeczytania tego posta.
Grejpfrut i granat w galaretce z białej herbaty
źródło: Tartelette
Składniki:
2 łyżeczki żelatyny
1 torebka białej herbaty lub dwie łyżki herbacianych liści
1 szklanka gorącej wody
2 łyżki cukru (więcej, jeśli wolicie słodszą herbatę)
2 czerwone grejpfruty
2 białe grejpfruty
1 granat (same pestki ;)
Wykonanie:
- Żelatynę rozpuścić w niewielkiej ilości gorącej wody.
- Herbatę zaparzyć w gorącej wodzie przez 2-3 minuty lub tak długo, jak lubicie. Herbatę odcedzić, dodać cukier i żelatynę, wymieszać. Zostawić na kilka minut do ostygnięcia.
- Kawałki grejfrutów i ziarenka granatu rozdzielić na cztery naczynia, w których będziemy podawać deser, i zalać galaretką*.
- Wstawić do lodówki na 2-3 godziny, aż się zsiądzie.
- Zrobienie deseru w jednym naczyniu i prezentowanie go poza nim nie zdało egzaminu – galaretki jest niewiele, do tego jest dość miękka i zamiast ładnie się kroić, rozmazuje się, w czym pomagają zbyt duże kawałki grejpfrutów. Możecie oczywiście pomnożyć przez dwa składniki galaretki i pomyśleć o większej ilości żelatyny, do tego podzielić przez dwa ilość grejpfruta i pokroić go na mniejsze cząstki, wtedy powinno być ok.
*Właśnie sobie uświadomiłam, jaki popełniłam straszny błąd i ile miałam szczęścia. Chociaż dobrze przetłumaczyłam przepis, z jakiegoś powodu myślałam ciągle o zielonej, nie białej herbacie. Uwierzcie, to jest różnica. Podejrzewam, że nieopisana mieszanka, którą wyciągnęłam z szafki przygotowując deser BYŁA jednak białą, nie zieloną herbatą. Kiedy, zachęcona łatwością wykonania, chciałam deser powtórzyć w bardziej, moim zdaniem, właściwych proporcjach, użyłam innej herbaty i wyszedł niejadalny zielony... no, coś okropnego. Już wiem dlaczego.
25 komentarzy:
Ten zbytecznik mam też:-) Ostatnio użyty jakiś rok temu... Widziałam jednak ostatnio zbytecznik, który jest tak egzotyczny, ze chyba nawet Ty byś nie wiedziała, co za bestia.
No Kochana :) Tym razem rozbawilas mnie na calego. Pewnie nie taki byl cel tego posta ale ja jak zwykle nie moglam sie oprzec aby sie nie usmechnac :) Najlepsza oczywiscie byla puenta :) Nie ma to jak lyzeczka, ktorej uzywa sie dwa razy w roku :)) Hmmm...gdyby tak sie jednak rozejrzec w mojej kuchni pewnie znalazlyby sie podobne sprzety, ktorych ja uzywam tak rzadko.
Prawde mowiac to w zyciu nie widzialam takiego cuda a gdybym nawet widziala to i tak nie wiedzialabym do czego sluzy. No a poza tym ja grejpfrutow nie jadam bo nie lubie :)
Za to galaretka strasznie mi sie podoba. I momo mojej niecheci do grejpfrutow skubnelabym troszeczke :)
rzadko jadam ten owoc, ponieważ nie lubię lepkich rąk.. ;-) ale łyżeczka wygląda gustownie bardzo.
i herbaciane coś.. takie inne od wszystkich deserów, które znam.
Może deser byłby ciekawszy na letni czas? Lubię latem jeść takie owocowe galaretki z owocami :)
Za to łyżeczka jest przezabawna :D
Moja droga,
zaglądam tu od czasu do czasu, bo należę do osób, które mimo, iż prędzej umrą z głodu niż same sobie coś ugotują, uwielbiam jeść, i zazwyczaj lektura twojego bloga pobudza mój apetyt - potem biegam po Warszawie i szukam jakiegoś interesującego miejsca, w którym można coś dobrego spałaszować. Jeśli zaś chodzi o grejpfruty (nazwa została już chyba na dobre spolszczona, czekam aż upowszechni się jednak ta, którą kiedyś widziałem na jakimś straganie - grejfruty) - osobiście najbardziej smakują mi te, które mozolnie, kawałek po kawałku sam sobie obiorę ostrym jak brzytwa nożem. Zajmuje mi to co prawda średnio pół godziny, nie wygląda tak estetycznie jak na tym filmie (swoją drogą - ileż ruchów można by zaoszczędzić, gdyby z żółtej kuli zrobić czerwony sześcian?), jestem cały w soku i się kleję, ale na tym właśnie polega urok jedzenia grejpfruta właśnie. Pomysł na specjalną łyżeczkę jest więc świetny, ale ja pozostanę przy mojej metodzie:).
Pozdrawiam,
BS
Karolina
wychodzi na to, że jeśli łyżeczka jest zbytecznikiem, to okulary - niezbędnikiem.
Nie tylko w kuchni ;-)
Ja jeszcze jakoś powstrzymuję się przed 'zbytecznikami' (wyłączając zester. póki go nie kupiłam, nie mogłam spokojnie zasnąć). Taka łyżeczka wydaje się być całkiem fajna! Choć grejpfruty, to ja moze jeszcze rzadziej niż ty? Raz na rok? ;)) Chociaż nie szkodzi mi wcale zapytać, gdzie taką łyżeczkę dostałaś?
Galaretka rzeczywiście dostarcza świetnych wizualnych wrażeń. Ciekawa jestem jej smaku!
Pozdrawiam!
takiej łyżeczki nie posiadam, ale mam wiele innych zbyteczników, głównie kubków i talerzyków, których użyję może raz czy dwa, ale "są takie ładne" i nie mogę się oprzeć, by nie kupić kolejnych :)
Ale fantastyczna łyżka-niełyżka! Ja się zawsze męczę z tym diabelskim owocem, nie ma opcji, żeby miw twarz nie prysnęło.
własnie twój blog przeżywa obleżenie u mnie w pracy, bo przyniosłam ze sobą TĘ sałatkę :D
weszła na stałe do mojego jadłospisu (to znaczy robiłam ją może z 10x od kiedy byłam na Lekcji Gotowania; wzbogacając to miodem do polędwicą wołową to winogronami, to karmelizując orzechy to nie...)
jestem gotowa na nastepną lekcję :D
Anno Mario, w kwestii zbyteczników, z pewnością jeszcze wiele odkryć przede mną. Ostatnio jednak widziałam kawałek odcinka Ugotowanych (kalka z takiego brytyjskiego programu, gdzie dwie drużyny celebrytów kulinarnych? mierzą się z różnymi zadaniami) i tam profesjonaliści wykazali się kompletną niewiedzą (szczerze - troszkę wręcz żenującą niewiedzą) więc nawet sama od siebie nie mogę w tej (i nie tylko ;) kwestii wiele oczekiwać.
Majko, uśmiech jak najbardziej mile widziany. Ja postanowiłam sobie, że skoro już w to cudo zainwestowałam, to teraz te grejpfruty jednak będę częściej jadać. A galaretkę można zrobić z czymkolwiek, pewnie np. maliny byłyby dobre (nie próbowałam, ale podobno jak się rozmrażają w zastygającej galaretce, to daje to dobre efekty), a pewnie i pomarańcze będą ok.
Asiejo, chociaż pryska w oczy nadal, to problem lepkich rąk zostaje rozwiązany ;)
Tilinaro, pewnie rzeczywiście takie lekkie rzeczy bardziej smakują latem, a zima jest po to by bezkarnie objadać się czekoladą ;)
BS, w związku z męką i irytacją, jaką przeżywałam zawsze jedząc grejpfruty nigdy nie pomyślałam, że można do tego mozołu podejść jak do zalety, a szkoda, oszczędziłabym 10 zł. Ale musiałabym poszukać innego tematu do wpisu. Teraz już muszę się tej łyżeczki trzymać. Mnie samą dość kusiło, żeby napisać raczej "grejfruta", ale ponieważ uparcie pod tą uroczą formą wyskakuje irytująca czerwona linia, chwilowo pozostałam przy grejpfrucie.
Joasiu, no pewnie, że okulary to niezbędnik, chociaż rzadko przychodzi mi się cieszyć, że je noszę, w nieoczekiwanych chwilach się przydają.
Zaytoon, ja lubię różne, nie tylko kuchenne, zbyteczniki, bo można tak sobie sprawić tanią przyjemność. A łyżeczka jest z Duki. Szukaj przy kasie, obok zaparzaczy do herbaty ;) I takich mini tarek, które ciągle mnie kuszą.
Kaś, ja uwielbiam szczególnie talerzyki, ale rzadko je kupuję (naprawdę ciasne szafki), a taką łyżeczkę łatwiej gdzieś upchnąć.
Kuchareczko, jest łatwiej, ale jak napisałam - i tak pryska.
Akka, no proszę, nie spodziewałam się, że jednak rozwiniesz skrzydła ;) Właściwie chyba lepiej znać mniej przepisów, bo ja ciągle próbuję nowe, nie zawsze dobre i przez to nie mam czasu jeść rzeczy, które naprawdę lubię. A w sprawie następnej lekcji - jakiś temat przewodni?
może "coś, co naprawdę lubisz" podkategoria "dla tych, co mają tylko jedno skrzydło rozwinięte"?:>
pozdr
To jest dla mnie b duze wow!
Nie mialem tu na mysli lyzeczki (ktora nawiasem mowiac jest b sensowna!. :)
Deser wygląda pysznie. Z grejpfrutami nie mam problemu - gorzej z granatem ! Miazga, ja kocham te owoce, ale ich nie jadam, bo mam problem z wydłubywaniem i zawsze całe mieszkanie jest w kropki po takiej uczcie... Ale może spróbuję :-) Za to wczoraj pochłonąłem kilka garści pieczonych w piekarniku kasztanów jadalnych, umarłem z zachwytu i tak nieśmiało i pośmiertnie teraz podpowiadam, że może by kiedyś coś na ten temat..?
Pozdrawiam !
Wielorybniku, ja akurat z granatami nie mam problemu, kroję na pół, biorę jakąś miseczkę, wsadzam granat i ręce do miseczki, ściskam, żeby się trochę wyluzowało i pestki wydłubuję. Przy okazji zawsze wydłubie się też trochę tej białej błony, ale nie ma chlapania. Co do kasztanów, to w zeszłym roku robiłam zupę: http://jakbulkazmaslem.blogspot.com/2009/11/drugie-powitanie-kasztanow.html ale o ile sobie przypominam, wykonanie było dość męczące. Na pewno coś jeszcze będzie (mam na oku ciasto, ale akurat w tym przepisie kasztany można spokojnie pominąć), bo ja kasztany też lubię, tylko jak na razie jeszcze ich w okolicznych sklepach nie widać. Pozdrowienia :)
sa w almie na pilotow, tylko nie wiem co z nimi zrobic...
jak wsadze do piekarnika i troche posiedza to bedzie mozna lyzeczka wyjadac??:)
Trzeba naciąć (porządnie!) na krzyż i piec z 20 min. Jak natniesz dobrze to może nawet łupinki będą łatwo odchodzić i łyżeczka nie będzie potrzebna.
To chyba Ready, Steady, Cook! (nie oglądam):-) Zbytecznik, o którym mówiłam, to, uwaga, gilotyna do bagietki:-D
brzmi banalnie, dam radę, jak tylko w almie jeszcze są, to probuję!
a w ilu stopniach?
Anno Mario, to nie Ready, Steady, Cook (która ja akurat, z dziesięć lat temu, namiętnie oglądałam), ten program nazywa się The Big Food Fight
Akka, ja jak nie wiem w ilu stopniach piec to nastawiam na 175-180.
Hmm, taki to zbytecznik :) A cukrem posypujesz ten grapefruit Karolina?
Moze pisze oczywistosci, ale zwylka lyzeczka nie jest taka zla, wystarczy blisko bialych czesci wydlubac pierwsza czaste i nastepne wychodza ladnie, tylko blisko bialego trzeba lyzeczke prowadzic, u mnie to dziala, ale ja grapefruit jem raz na pare miesiecy :))
Buruuberii, cukrem nie posypuję, pewnie smakowałoby lepiej (pamiętam z dzieciństwa), ale psychicznie byłoby mi to trudno znieść. Ja grapefruity też jem (jadłam dotychczas ;) bardzo rzadko i może cała cudowność łyżeczki to jedynie efekt mojej wyobraźni, ale wydaje mi się, że z tym ostrym czubkiem rzeczywiście jest odrobinkę lepiej, chociaż nie idealnie.
Po tanie i świeże owoce na takie dania warto wejść na www.warzywniak24.pl
A to akurat jest dla mnie zupelnie zbytecznik, bo to samo mozna zrobic przy uzyciu dobrego noza i lyzeczki.
Ja uwielbiam grejfruty i robie tak: ostrym nozem przejezdzam dookola na ile pod katem prostym bede mogla zatopic ostrze w miazszu owocow. Nastepnie przejezdzam po blonkach rozdzielajacych kawalki, a potem wystarczy juz lyzeczka powyjmowac niejako kawalki, ktore tylko troche sie trzymaja skory od spodu, ale wychodza bez problemu. Robie tak od razu po kilka sztuk i podaje w formie salatki na deser. Nikt wtedy nie marudzi, ze pryska i ze ma klejace rece. Podpatrzylam ten sposob w pewnym hotelu, gdzie na sniadanie podawano takie grejfruty, tylko ze miazsz byl z grejfruta wyciety, a potem z powrotem ulozony, taki jakby zrekonstruowany owoc to byl.
Prześlij komentarz