Niektórzy potrzebują mocnych wrażeń: skoku na bungee albo wyprawy w amazońską dżunglę. Na przykład. Ja temu pierwszemu nie mówię zdecydowanie nie, drugie raczej odrzucam, bo w wersji turystycznego all inclusive to żadna zabawa, a w wersji radosnego pójścia na żywioł i z prądem, zdecydowanie mnie przeraża. Mam znacznie skromniejsze wymagania i powiem przygody poczułam już czytając propozycję Olciaky do lutowej Weekendowej Cukierni.
Makaroniki. Francuskie cudeńka sztuki cukierniczej, które wyglądają właściwie bardziej jak niejadalane ozdóbki na choinkę, niż rozkosz dla podniebienia. A mimo tego bardzo, bardzo są pociągające, śliczne i słodkie (tu jeszcze w przenośni), a poza tym, jak się okazało, naprawdę dobre. Owiane legendą i złą sławą wyzwania jedynie dla doświadczonych cukierników. Od dawna się do nich przymierzałam i cieszę się, że miałam poważny pretekst, żeby wreszcie spróbować. Och, pewnie nie wyszły idealnie, ale ja i tak byłam zachwycona. Właściwie nie potrafię do końca zdecydować, czy przepis jest trudny czy taki sobie, jednak, co tym bardziej jest prawdą, że rzadko to piszę, tu naprawdę ważne jest przestrzeganie reguł i proporcji. Również rzadko to robię (a właściwie nigdy) ale bezczelnie przepis przekleję od Olcik, bo strasznie jest długi. Warto też obejrzeć filmik o przygotowywaniu makaroników, który poleciła Goś. I rzecz jasna, jeżeli przypadkiem na któryś etapie przygotowania pójdzie coś nie tak, nie należy panikować, tylko spokojnie kontynuować i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Kawowe makaroniki z czekoladąMakaroniki. Francuskie cudeńka sztuki cukierniczej, które wyglądają właściwie bardziej jak niejadalane ozdóbki na choinkę, niż rozkosz dla podniebienia. A mimo tego bardzo, bardzo są pociągające, śliczne i słodkie (tu jeszcze w przenośni), a poza tym, jak się okazało, naprawdę dobre. Owiane legendą i złą sławą wyzwania jedynie dla doświadczonych cukierników. Od dawna się do nich przymierzałam i cieszę się, że miałam poważny pretekst, żeby wreszcie spróbować. Och, pewnie nie wyszły idealnie, ale ja i tak byłam zachwycona. Właściwie nie potrafię do końca zdecydować, czy przepis jest trudny czy taki sobie, jednak, co tym bardziej jest prawdą, że rzadko to piszę, tu naprawdę ważne jest przestrzeganie reguł i proporcji. Również rzadko to robię (a właściwie nigdy) ale bezczelnie przepis przekleję od Olcik, bo strasznie jest długi. Warto też obejrzeć filmik o przygotowywaniu makaroników, który poleciła Goś. I rzecz jasna, jeżeli przypadkiem na któryś etapie przygotowania pójdzie coś nie tak, nie należy panikować, tylko spokojnie kontynuować i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
(przepis za Fellunią)
Składniki:
makaroniki:
100g białek (mniej więcej 3)
40g drobnego cukru
200g cukru pudru
120g mielonych migdałów
1 łyżka kawy mielonej lub rozpuszczalnej
krem czekoladowy:
100g czekolady
kilka łyżek śmietanki lub oleju, jeśli musimy unikać nabiału
ewentualnie cukier do smaku (bez przesady, makaroniki są dość słodkie, pasuje więc do nich krem nieco bardziej wytrawny)
ewentualnie trochę rumu lub pasującego likieru
Przygotowanie:
- Makaroniki: białka trzeba rozdzielić przynajmniej dzień wcześniej. Trzymamy je przykryte w lodówce i wyjmujemy nieco wcześniej przed przygotowaniem makaroników, tak aby były mniej więcej w temperaturze pokojowej. Podobno to nie żadna magia tylko wtedy nieco wysychają i efekt końcowy jest lepszy. Niektóre przepisy przewidują nawet dodanie nieco białek sproszkowanych ale nie próbowałam bo nie mam tego specyfiku.
- Migdały trzeba zmielić razem z kawą i cukrem pudrem w malakserze na drobny proszek.
- Białka ubić na dość sztywną pianę, dodać drobny cukier i jeszcze chwilę ubijać. Piana ma być sztywna ale nie ma się rwać (to właściwie ogólna zasada odnośnie ubijania piany z białek).
- Teraz będzie najważniejszy krok dla makaroników. Do piany wsypujemy migdały zmielone z kawą i cukrem pudrem i mieszamy wszystko razem łyżką. Mieszana substancja będzie robiła się coraz rzadsza, trzeba uchwycić właściwy moment. Musi być na tyle rzadka, żeby makaroniki się nieco rozpłynęły, ale nie aż tak by były płaskie jak opłatki. Można sprawdzać wykładając trochę masy na talerzyk. Jeśli po wstrząśnięciu talerzykiem masa rozpłynie się na równiutkie, ale wypukłe kółko to jest ok, a jak trzyma krzywy kształt to mieszamy jeszcze 2-3 razy. Jeśli się rozpływa za szybko to jest za późno i zaczynamy od nowa. Moje, jak widać na zdjęciu, są nieco krzywe, zbyt grube a te małe wzgórza od końcówki do szprycowania nie znikły całkiem. To wszystko oznacza, że powinnam jeszcze zakręcić łyżką 2 razy :).
- Można nakładać makaroniki łyżeczką ale łatwiej to zrobić z rękawa cukierniczego. Jeśli nie mamy to bierzemy torebkę ze sztywnej folii i ucinamy jeden róg, też będzie dobrze. Można również zwinąć nieco pergaminu w tytkę. Końcówka do szprycowania musi być okrągła i dość szeroka (mniej więcej 1cm średnicy), jeśli takiej nie mamy to nie bierzemy żadnej tylko szprycujemy wprost z rękawa.
- Na blachę wyłożoną pergaminem nakładamy okrągłe ciasteczka o średnicy około 3 cm w odstępach około 2-3 cm. Jak skończymy to trzeba uderzyć blachą płasko w stół, tak aby makaroniki się nieco rozpłynęły. Z tej proporcji wyjdą 2 blachy ciasteczek.
- Odstawiamy przygotowane blachy na około godzinę do obeschnięcia. Nagrzewamy piekarnik do 160°C, wstawiamy ciasteczka i pieczemy przez jakieś 15 minut. Potem wyjmujemy i odstawiamy do wystygnięcia. Dopiero potem odklejamy je od papieru (ciepłe mogą się rozwarstwić).
- Krem czekoladowy: czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej razem ze śmietanką lub olejem. Można dodać rum lub likier, wymieszać aż krem będzie gładki i odstawić do przestygnięcia.
- Nakładać odrobinę czekolady na ciasteczka i sklejać je parami. Co jest ich wielką zaletą, jeść można natychmiast :)
19 komentarzy:
Cudnie, że piekłaś.
Zdecydowanie prym wiodą makaroniki:D
Pozdrawiam, b. ładne!
Jej jakoś jezcze się boje tych makaroników..nie wiem czemu jeśli nazbieram odwagi to zrobię ;)
No, efekty mocnych wrażeń bardzo mi się podobają :)
Piękne słodziaki na ładnych zdjęciach. Jedynie czego nie napiszę, to tego, że zazdroszczę ;)) Z prostej przyczyny - dzisiaj z Lipką znowu miałyśmy maskaradę i jutro sobie podjemy maszkaronów ;)))
Ale powtórzę się - piękne! Cudowne! Słodycz all inclusive - zdecydowanie! ;))
Ojj... Coraz bardziej tymi cudnymi makaronikami łamiecie moje mocne postanowienie, że na nie przyjdzie jeszcze czas, a póki co zajmę się czymś... prostszym. Dlaczegóż, no dlaczegóż?! ;))
A i ja do Amazońskiej dżungli ani do skakania z mostu bym się nie zabrała...
Pieeeekne! Brawa dla tej Pani! :))
Fajnie ze i Ty dalas sie wciagnac w makaronikowy szal ;)
Pozdrawiam serdecznie!
makaroniki lub jak piszesz francuskie cudeńka
są dla mnie wciąż jeszcze bardzo odległe
ale wiem, że nastanie taki moment, że je zrobię.. kiedyś
nie mogę uwierzyc, że Tobie za pierwszym razem udały się takie piękne
Piękne, napatrzeć się nie mogę. I tak pysznie wyglądają.
Karolino dobrze napisane.
Ja tam zawsze mówię, że trzeba się zmierzyć z każdą legendą :) Ja się bałam makaroników. Ale wiesz co Karola? To po prostu trzeba dobrze ale delikatnie wymieszać i już :)))
Poczęstuję się jednym jeśli pozwolisz ;)
Uściski!
no,nie...ja sie nie bawie....:( i znowu kolejne cudne makaroniki....sa idealne....i bardzo zapraszajace do pieczenia .......juz slysze,jak mowia do mnie...."nie boj sie,nie ma czego,sprobuj,napewno sie uda....",no i moze sie zmobilizuje i jednak sprobuje,bo jak widze-wszyscy sie ich boja i u kazdego idealnie sie udaja,wiec moze i ja bede miala te szczescie.....
Pozdrawiam cieplutko :)
No a ja jeszcze się czaję na makaroniki :)
Twoje piękne, po prostu śliczne.
I jakie foteczki :)
Całość pycha.
dobrej nocy
M.
No nie, i Ty Karola zaprzedalas diablu dusze? :))) Tego sie po Tobie nie spodziewalam... :)) A tak naprawde to sie spodziewalam, ze i Ty upieczesz makaroniki. Kto jak nie Ty mialby sie z nimi zmierzyc? Wspaniale sa. Piekne po prostu. I te zdjecia...super! :)
Piękne :) Zjadłabym i Twoich, choć moje i Oczka czekają na dzisiejszą konsumpcję :)
Prawda, że wciąga taka maskarada :)
kolejna makaronikara do kompletu ;D
uważam że ich trud w przygotowaniu jest nieco przereklamowany, faktycznie trzeba się trzymać proporcji, ale ja w pieczeniu, zawsze, albo w większości przypadków się do nich stosuje, więc dla mnie to nie problem :)
wiem co robię źle, za mało mielę migdały, muszę wziąć w obroty następnym razem maszynkę od kawy :))
śliczne piegi mają Twoje makaroniki!
Olcik, też zauważyłam, że najwięcej jest makaroników. Widocznie nie tylko ja lubię wyzwania :)
Gosiu, to prawda, że makaroniki są trochę przerażające, ale mam wrażenie, że wystarczy o nich poczytać tu i tam, i nawet jeśli nie wyjdzie idealnie, to w każdym razie wystarczająca dobrze jak na pierwszy raz.
Grażyno, dzięki :))
Oczko, a ja zazdroszczę, bo moich już dawno nie ma. Ale planuję oczywiście dalsze próby, skoro to nie to takie (bardzo) trudne.
Zaytoon, mnie póki co makaroniki też wystarczająco podniosły poziom adrenaliny, a wcale nie są takie straszne, tylko warto się dobrze przygotować teoretycznie.
Beo, dzięki :) Chyba rzeczywiście dałam się wciągnąć, bo są takie śliczne, że trudno się oprzeć. W każdym razie, pomysł na następne już w głowie mam.
Asiejko, trzeba im poświęcić trochę czasu, ale tak jak to już napisałam, najważniejsze to się dobrze przygotować i będzie dobrze. Zupełnie jak przed egzaminem ;)
Alinko, dziękuję :) Pierwszy raz nie tylko robiłam, ale i jadłam makaroniki i ich smak pozytywnie mnie zaskoczył.
Polko, też myślę, że w mieszaniu tkwi cały sekret :) Chociaż trochę mnie przestraszył opis Fellunii, w którym stoi, że jak się już zrobi za rzadkie, to właściwie do wyrzucenia. Teraz przynajmniej wiem, że za drugim razem na pewno będzie dobrze, bo doświadczenie uczy, kiedy przestać. I częstuj się proszę, korzystając z cudownych właściwości wirtualnych słodyczy, które nie tuczą i nigdy się nie kończą ;)
Gosiu, nie bój się :)) Na pewno się uda, mnie też ośmieliło to, że wszystkim, mimo narzekań, się udały.
Moniko, tego chyba każda szanująca się bloggerka musi w końcu spróbować. Satysfakcja gwarantowana ;)
Majko, no ja po prostu musiałam... One mnie ciągnęły już od dawna, bo jak można się oprzeć ich z lekka kiczowatej urodzie? I dzięki za miłe słowa pochwały, bo chociaż makaroniki dawno znikły, to od razu słodziej się robi.
Tilinaro, dzięki za odwiedziny :) A maskarada wciąga, oj wciąga. A ja się zapraszam na makaroniki Twoje i Oczkowe.
Viri, ja co prawda, jeśli w przepisie jest, że coś zważyć należy, to ważę, ale poza tym szklanki i łyżki są dla mnie raczej ilością orientacyjną niż rzeczywistą miarą (no bo jak tu się zdecydować, czy łyżka ma być płaska czy kopiasta i ile właściwie tej mąki, skoro moja szklanka na pewno nie ma250 ml?), a tu się trzeba było trochę skupić, co jednak wynagrodziłam sobie wyciskając artystycznie nieregularne kółeczka.
brawo! wygladaja przepysznie ! wlasnie ide na kurs makaronikow za 2 tygodnie ;-)
pozdrawiam
U nas niestety kursów makaronikowych jeszcze nie ma, ale na szczęście jest w sieci tyle informacji, że można sobie poradzić. I liczę na to, że efekty kursu będzie można u Ciebie zobaczyć ;)
Wygladaja zjawiskowo ! Zazdroszczę, ale totalnie ostatnio nie mam czasu na pieczenie:( Może, to z braku wiosny... kto wie?
Pozdrawiam !
Wyszły Ci bardzo kształtne, nie plaskate, a okrągłe i gładkie. Czyli lekcja zaliczona na piątkę?:)
Prześlij komentarz