Mniej więcej w połowie podstawówki zaczęłyśmy z siostrą korespondować z ludźmi z całego świata. Nie pamiętam, od czego to się zaczęło, ale było to bardzo wciągające. Do moich korespondentów należał Brazylijczyk Cleiton, który miał narzeczoną Juliannę, przebywającą w Japonii, i który za każdym razem powtarzał, że mnie kocha; Tajka (Kwang?), która dużo się uczyła, dziewczynka z Malezji, o której nie potrafię dziś nic więcej powiedzieć, a później jeszcze mieszkająca w Stanach Zjednoczonych Ukrainka Svitlana. W każdym razie ich pamiętam najlepiej. Na tej korespondencji można się było w różny sposób wzbogacić, bo oczywiście wymiana dóbr i różnego rodzaju wiedzy, trwała. Ja zyskałam szwajcarski znaczek pachnący czekoladą i dwa przepisy, a dziś będzie o jednym z nich.
Nowozelandka Teresa korespondowała właściwie z moją Siostrą. Pewnego razu przysłała przepis na ciasteczka, z adnotacją, że są pyszne (oczywiście!) i jest to jej pilnie strzeżona tajemnica. To, że są pyszne, szybko udało się zweryfikować, ale ponieważ ich nazwa była napisana nieco niewyraźnie, to długo pozostawała dla mnie tajemnicą.
Aż do całkiem niedawna, kiedy okazało się, że jest to przepis na bardzo znane i popularne ciastka Anzac. Nie wiem, czy rzeczywiście był to sekretny przepis Teresy, czy tylko tak napisała, aby dodać im ważności, ale ja naprawdę je lubię, mimo faktu, że aż do dziś (!) zawsze za bardzo się rozlewały i zdecydowanie przypiekały bardziej niż by należało, co jednak sprawiało, że były interesująco chrupkie. Trudno powiedzieć, czemu przypisać dzisiejszy sukces, chociaż wiem na pewno, co zrobiłam inaczej niż zwykle. Po pierwsze, przepisując przepis zapomniałam o cukrze, więc dodałam go tyle, ile uważałam, że będzie dobrze. Po drugie, w przepisie występuje golden syrup, który zwykle zastępowałam miodem, a dzisiaj, z jego braku, melasą. Ciastka wyszły mniej słodkie niż zawsze, co raczej przypisuje obecności melasy niż niedostatecznej ilości cukru.
Z powodu mojego rozkojarzenia ;) nie poznacie więc tajnego przepisu Teresy, a jedynie moją wariację na jego temat, nadal jednak uważam, że warto spróbować.
Nowozelandka Teresa korespondowała właściwie z moją Siostrą. Pewnego razu przysłała przepis na ciasteczka, z adnotacją, że są pyszne (oczywiście!) i jest to jej pilnie strzeżona tajemnica. To, że są pyszne, szybko udało się zweryfikować, ale ponieważ ich nazwa była napisana nieco niewyraźnie, to długo pozostawała dla mnie tajemnicą.
Aż do całkiem niedawna, kiedy okazało się, że jest to przepis na bardzo znane i popularne ciastka Anzac. Nie wiem, czy rzeczywiście był to sekretny przepis Teresy, czy tylko tak napisała, aby dodać im ważności, ale ja naprawdę je lubię, mimo faktu, że aż do dziś (!) zawsze za bardzo się rozlewały i zdecydowanie przypiekały bardziej niż by należało, co jednak sprawiało, że były interesująco chrupkie. Trudno powiedzieć, czemu przypisać dzisiejszy sukces, chociaż wiem na pewno, co zrobiłam inaczej niż zwykle. Po pierwsze, przepisując przepis zapomniałam o cukrze, więc dodałam go tyle, ile uważałam, że będzie dobrze. Po drugie, w przepisie występuje golden syrup, który zwykle zastępowałam miodem, a dzisiaj, z jego braku, melasą. Ciastka wyszły mniej słodkie niż zawsze, co raczej przypisuje obecności melasy niż niedostatecznej ilości cukru.
Z powodu mojego rozkojarzenia ;) nie poznacie więc tajnego przepisu Teresy, a jedynie moją wariację na jego temat, nadal jednak uważam, że warto spróbować.
Ciastka Anzac
ok. 18 dużych ciastek
Składniki:
szklanka mąki
szklanka wiórków kokosowych
szklanka płatków owsianych
120 g masła
2 łyżki golden syrup (lub miodu)
¾ szklanki cukru
1 ½ łyżeczki sody oczyszczonej
Wykonanie:
- Mąkę, wiórki i płatki owsiane wymieszać w misce.
- W garnuszku rozpuścić masło z cukrem i złotym syropem.
- Sodę oczyszczoną rozpuścić w 2 łyżkach gorącej wody i dolać do mieszanki maślano-cukrowej. Wymieszać, a następnie przelać do suchych składników i znowu porządnie wymieszać.
- Na blachę wyłożoną papierem do pieczenia za pomocą dwóch łyżek lub łyżki do lodów nakładać kulki, wielkości piłeczki ping-pongowej.
- Piec 12-15 minut w 180 stopniach. Po upieczeniu ciasteczka powinny być miękkie, ponieważ stygnąc, twardnieją.
11 komentarzy:
Taka mlodziencza, miedzynarodowa korespondencja z pewnoscia byla bardzo ciekawa :)
A polaczenie kokosu i platkow owsianych w ciasteczkach bardzo mi sie podoba (nie znalam tej receptury). I chyba tak jak Ty sprobuje je upiec z dodatkiem melasy :)
Pozdrawiam serdecznie!
A tak! Ja w czasach podstawówkowo - ogólniakowych też korespondowałam, ale głównie z Polską, ale zdarzyło się też z Rosjanką - mogłam sobie język poćwiczyć :) Wymiana pocztówek, kalendarzyków, znaczków - takie tam :)
Ciastka - owsianki, fajne :) Sobie zapiszę dla pamięci :)
Wyglądają na bardzo kruche. Ja takie lubię, bo ciągnące nie dla mnie.
Twoje korespondencyjne gorno jest imponujące, ja, podobnie jak Oczkowa tylko w obrębie Polski korespondowałam. Ale za to strasznie intensywnie - pod koniec podstawówki pisywałam po 2-3 listy dziennie, a dostawałam jeszcze więcej. Przetrwały dwie przyjaźnie :)
Ja należę już raczej do młodszego grona przyjaźni internetowych i rozmów przy pomocy komunikatorów czy komórek. A szkoda! Bo taka korespondencyjna, listowna znajomość, to zapewne niezapomniane przeżycie. Co widać. I na co idealnym dowodem są te ciasteczka.
Obłędne!
Pozdrawiam! :)
fajny przepis na proste, ale cudownie wygladajace ciasteczka. koniecznie musze sprobowac! tym bardziej, ze wszystkie skladniki mam w domu! :-)
Oj przepis zapisałam, czuję że mi posmakują;)
A czemu ja z nikim nie korespondowalam, he? Nie liczac kilku rosyjskich kolonijnych znajomosci, ktore zakonczyly sie kilkoma listami, nie mam sie czym pochwalic :(
Ciasteczka wygladaja na pyszne. Szkoda tylko, ze nie moglam poznac tej dokladnej i tajnej receptury :)
I czemu pani Karolina taka rozkojarzona jest? Zakochana moze? :))
Dla mnie pisanie listów to jak na razie novum, ale takie owsiane ciasteczka to zdecydowanie coś co znam i uwielbiam :)
Piękne zdjęcia im zrobiłaś :) W ogóle właśnie trochę sobie podpatruję Twojego bloga i bardzo podobają mi się zdjęcia :)
Beo, trudno uwierzyć, że Ty nie znałaś tego przepisu ;) W takim razie miło mi, że poznałaś go dzięki mnie i do tego Ci się spodobał.
Zemifroczko, tak, aspekt ćwiczenia języka była bardzo ważny w tej korespondencji. Ale ja w tamtych czasach znałam tylko angielski. W tych moich listach najfajniejsze były FB - friendship booki, gdzie wpisywało się swój adres, można było też przepisać jakiś, który tam już był i zyskać nowego korespondenta. A FB przesłać dalej.
Aniu, właściwie jak się nad tym zastanowię, to te udane ciastka trochę ciągnące jednak są, prawdziwie chrupkie wychodzą z oryginału. A wytrwałości korespondencyjnej to mogę Ci tylko pozazdrościć, bo ja wolałam list dostać niż go wysłać z powrotem, no ale jedno nierozerwalnie wiązało się z drugim.
Zaytoon, to prawda, przez internet to zupełnie nie to samo, brakuje tych znaczków, FB's, pocztówek, zakładek, chwili rozrywania koperty... Chociaż sądzę, że nadal istnieje grono, które uparcie koresponduje w ten sposób.
Cudawianki, tak, to w nich właśnie jest fajne, że nie mają skomplikowanych składników i robi się raz-dwa :) Od momentu, kiedy ma się na nie ochotę i już można jeść, upływa maksymalnie pół godziny.
Gosiu, jeśli uda się wypróbować, daj znać jak wyszły :)
Majko, braki w korespondencji i znajomościach masz teraz dzięki bloggerkom nadrobione z nawiązką, więc nie ma co znowu żałować.
A z zakochaniem, to chyba do prawdziwej wiosny przyjdzie mi poczekać :( Obawiam się, że brak cukru w przepisie to efekt tego, że bardzo się starałam niczego nie opuścić (naprawdę to pamiętam!). Ale, ponieważ przypadkiem znalazłam się we właściwym miejscu we właściwym czasie, to mogę już napisać, jak było w oryginale: cukru 200 g, czyli, jeśli wierzyć interentowemu przelicznikowi gramów na szklanki, minimalnie tylko zaniżyłam ilość, i nie dawało się go do masła, ale mieszało z suchym. I jak przypuszczam, to właśnie dzięki tej mojej modyfikacji, wrzucenia cukru do masła, ciastka okazały się tym razem bardziej zwarte. Chociaż trudno mi zdecydować, które właściwie wolę.
Tilinaro, pewnie pisania listów już nie doświadczysz, bo pocztą przychodzą głównie rachunki, a i te chcą już przesyłać internetem...
Cieszę się, że podobają Ci się moje zdjęcia, ponieważ to one wymagają ode mnie największego wysiłku i bardzo się denerwuję, kiedy nie wychodzi jak trzeba (a to zdarza się zbyt często). A ja Twojego bloga też podpatruję i wiem, że Twoje zdjęcia są świetne.
Pozdrawiam serdecznie, dziewczyny :)
Karolino niezwykle ciekawa z Ciebie persona :)
Dziękuję za przepis - pozwoli mi zutylizować pól kartonu płatków które mi się zdecydowanie przejadły...
Kolejna wariacja owsianek zawsze jest mile widziana :)Zapisuję ;D
Prześlij komentarz