poniedziałek, 15 marca 2010

Kawa. Francuskie śniadanie cz. I




Co przychodzi Wam na myśl, kiedy słyszycie „francuskie śniadanie”?

Świeżo zaparzona kawa? Chrupiące bagietki i croissanty? Pyszne chlebki czekoladowe i chlebki z rodzynkami?

Być może jest to zestaw w sam raz dla turystów w luksusowym hotelu, ale raczej nie dla prawdziwego Francuza. Otóż Francuzi to ludzie praktyczni oraz oszczędni. Ich śniadanie to parodia posiłku i to właśnie w związku ze śniadaniem, przeżyłam chyba jeden z największych szoków kulturowych, który przydarzył mi się w czasie rocznego pobytu w tym, skądinąd przyjemnym, kraju.

A było to tak. Podczas lata pracowałam w domu przemiłych państwa M. Dom był starą rodową siedzibą i budził mój podziw i zazdrość jednak, z mojego punktu widzenia, miał też poważną wadę, którą było położenie na głębokiej wsi, więc moimi jedynymi rozrywkami było oglądanie telewizji i czytanie (tak, tak, w tej kolejności) oraz mogło być opalanie się i kąpiele w basenie, czym trochę wzgardziłam. Praca nie była nadzwyczajnie płatna (Francuzi są oszczędni), ale chodziło mi raczej wtedy o kontakt z językiem niż nadzwyczajne zarobki, pracy było raczej mało, a poza tym, duża jej część polegała na gotowaniu, więc nie było na co narzekać. I mogłam wstawać właściwie najpóźniej z rodziny. Szok śniadaniowy spotkał mnie więc, o ile pamiętam, tylko raz*, kiedy pani M. chciała mi wszystko pokazać.

Śniadanie składało się generalnie z dwóch rzeczy. Pierwszą były resztki wczorajszej bagietki (Francuzi są oszczędni i praktyczni), opieczone na węgiel w śmiesznej starodawnej maszynce.**. Drugą rzeczą była zwykła rozpuszczalna nesca***, pita z, nie wiem jak Wam to opisać, ale na mnie wtedy zrobiło to wrażenie przeogromne, miseczek, z których normalni ludzie jedzą zwykle płatki.

Nie jestem w stanie dobrze oddać natężenia mojego szoku, kiedy zobaczyłam nieświadomych mojego osłupienia gospodarzy pochylonych nad miseczkami kawy, a może maczających w tych miseczkach grzanki. Myślę jednak, że wystarczająco dobrze oddałam mizerię tego posiłku, który jest przecież, według licznych speców od prawidłowego odżywiania, najważniejszym w ciągu dnia.

Na pewno jest bardzo ważny dla mnie, ponieważ jest to jedna z nielicznych PEWNYCH miłych rzeczy, która przydarza mi się o poranku, dlatego nigdy ze śniadania nie rezygnuję. A chociaż ja piję rano herbatę, jednak chciałabym zaproponować Wam coś, co spowoduje, że nawet rozpuszczone kawopodobne granulki (które zresztą lubię, to kwestia przyzwyczajenia) staną się trochę bardziej niezwykłe.

Pomysł na karmelowe łyżeczki pochodzi z książki „Karmel”, o której niedawno pisałam. Myślę, że warto wstać pięć minut wcześniej i przeznaczyć je na spokojne wypicie kawy, z kubkiem w ręce pogapić się w okno, powstrzymując się od zupełnie zbędnej niechęci, patrzeć na płatki śniegu, zupełnie nieświadome tego, że już dawno nie powinno ich tam być. I zamieszać w kubku karmelową łyżeczką, trzy razy w prawo, dwa w lewo, a kiedy będziecie oblizywać łyżeczkę (może zostało na niej jeszcze trochę czekolady?) naprawdę łatwiej będzie uwierzyć, że to może być fajny dzień.

*To dość oczywiste, że szok przeżyłam raz, mam tu tylko na myśli, że nieczęsto jadałam śniadanie z resztą rodziny.
*Chociaż w okresach, kiedy w domu było więcej członków licznej rodziny zazwyczaj nie było już wczorajszej bagietki.
***Żebyście mieli pewność, że jednak to byli ludzie na poziomie, to natychmiast zapewniam, że kawę z ekspresu też pili, tyle, że po obiedzie.



Karmelowe łyżeczki

Składniki:
(ok. 15 szt.)

1 szkl. cukru
ewentualnie: czekolada, kardamon, cynamon w proszku itp.

Wykonanie:
  1. Cukier wsypać do garnka, ewentualnie skropić wodą (jeśli nie czujecie się jeszcze zbyt pewnie przy przygotowaniu karmelu) i podgrzewać, aż nabierze ciemnobursztynowej barwy (pamiętając o zasadzie: lepszy trochę za jasny, niż przypalony).
  2. Przygotować kawałek papieru do pieczenia, wielkości, powiedzmy, prostokątnej blachy do ciasta. Gotowy karmel zdjąć z ognia, nabierać na łyżeczkę i rysować nią możliwie doskonałe... łyżeczki. Początkowo idzie kiepsko, ale w połowie porcji dojdziecie do wprawy. Rysowanie idzie lepiej kiedy karmel odrobinkę wystygnie, bo wtedy jest gęstszy i nie rozpływa się tak bardzo. Jeżeli zastygnie za bardzo, wystarczy ostrożnie go przygrzać. Gotowe (ale nie zastygłe do końca) łyżeczki można posypać przyprawami. A kiedy zastygną, dodatkowo pomoczyć w roztopionej czekoladzie. Używać do mieszania kawy lub zjadać jak lizaki.
Uwaga: od razu po zastygnięciu łyżeczki się nie kleją, ale już po krótkim czasie łapią wilgoć z powietrza (tak mi się wydaje) i robią się lepkie. Być może natychmiastowe zamknięcie ich w czymś szczelnym pozwoli tego uniknąć, ale nie próbowałam, więc to tylko taka sugestia.




24 komentarze:

majka pisze...

Mam nadzieje, ze juz otrzasnelas sie po tym szoku :)) Swoja droga taki pobyt we Francji to nie byle co :) Mimo wszystko na pewno masz mile wspomnienia.

Lyzeczki bardzo mi sie podobaja. Nie wiem tylko czy udaloby mi sie wytrzymac tak dlugo zeby wymieszac nimi kawe :) Pewnie schrupalabym je o wiele wczesniej :))

marta jadczak pisze...

No tak, większość z nas myśląc o francuskim śniadaniu ma w wyobraźni croissanty, dobrą kawę... A tu proszę, taki psikus :) Ja też bardzo lubię z filiżanką kawy pogapić się w okno. W ogóle lubię śniadania. Bardzo :) Pozdrawiam ciepło:)

Anonimowy pisze...

Świetny pomysł z tymi łyżeczkami.

I wiesz co... zazdroszczę straszliwie pracy u owych Państwa. W rodzinnej siedzibie. Na wsi. Marzenie.

Tylko te śniadania... Dla mnie to jednak wciąż najprzyjemniejszy i najważniejszy posiłek dnia. Choć rzadko chce mi się wstać, żeby zjeść coś wartego uwagi.

Pozdrawiam! :)

Kasia Fiołek pisze...

Strasznie interesujący wpis! :) Zazdroszczę pobytu rocznego w tym pięknym kraju. Ale na widok takiego śniadania, o jakim piszesz, tez by i opadła szczęka. :0

Anonimowy pisze...

Wiesz co to chyba żle trafilaś. Oczywiście częściowo masz rację skąpusy jedzą pieczywo z dnia poprzedniego, ale czasem są to tak pyszniutkie rogaliki że niektóre nawet gdy są świeże nigdy im nie dorównają. Leniwi Francuzi mają zamrażarki a w nich pieczywo. Większość też używa do nich masła, dzemów i innych smarowideł ( świniąc przy tym i krusząc niemiłosiernie)Piją faktycznie w miseczkach, ale rodzaj kawy tez raczej zależy od ludzi, w mojej rodzinie robi się kawę we włoskiej kawiarce.
A Twoje łyżeczki są słodziutkie... wypróbuję napewno.

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Rzeczywiscie brzmi fa-tal-nie! Ale najbardziej zaintrygowały mnie chyba miseczki do picia kawy. Mi zupełnie to nie pasuje, bo kawa szybko stygnie...

Ale taka łyżeczka trochę rozpogodziłabym obiadową szarzyznę francuskiego śniadania :)

Eve.eire pisze...

Faktycznie niecodzienny widok :)
Mnie na mysl fancuskiego sniadania przychodza tosty fancuskie, ktore uwielbiam :)

Bea pisze...

Tak tak, kawa z 'miseczki' rano to we Francji czesty widok moja droga :)) Tez pierwszy raz bylam w szoku ;) Za to ze zweglonymi grzankami sie nigdy nie spotkalam; u nas zawsze bylo pieczywo (przewaznie bagietka - nawet nie jakas specjalnie czerstwa ;)) i do tego maslo i wszelakie dzemy. Choc kawa czesto tez byla rozpuszczalna, to fakt. Za to w weekend - croisanty, brioszki i pains au chocolat :) I wiesz... ja tez sie tak przyzwyczailam :) na sniadanie jest najczesciej kawa i czasami tylko cos malego do niej, ale raczej na slodko, nie kanapka 'na slono' jak to u mnie w rodzinnym domu bywalo ;)

A takie lyzeczki to bardzo fajny pomysl, choc tez nie wiem czy by u mnie wytrzymaly ;)

Pozdrawiam!

Dziwnograj pisze...

Ale mi się podobała to opowieść :) No tak, "wymarzone" francuskie śniadanie to stereotyp ale przyznam się , że też automatycznie widze kawę z mlekiem, croissanta z czekoladą i do tego sok z pomarańczy. W sumie kiedy ktoś myśli polskie jedzenie myśli bigos, a tak na prawdę ile razy w roku ten bigos jemy? :)

Piękne są łyżeczki :) Na pewno zrobie je kiedy będę chciała zadziwić gości :)

gosiaa99 pisze...

Ja gdy słyszę francuskie śniadanie to myśl przychodzą mi Francuskie tosty i kubeczek mocnej czarnej kawy :)
A do łyżeczek to pomysł jest cudowny ;) Napewno wykorzystam przy robieniu kawaskowatego deseru :)

Monika. L pisze...

O jak ja lubię czytać takie migawki okiem podróżnika.
Ponieważ kocham wszytsko co spalone, poczulam się niema Francuzką :))) ale kawa w miseczce sprowadziła mnie na ziemię.

Pozdrawiam
M.

Muscat pisze...

Na filmach często widać te śniadaniowe "miski", czasami nawet z uszkiem, jak zwykła filiżanka. Mówiła nam nauczycielka francuskiego, że Francuzi często zamaczają to pieczywo w tych miskach jakby byli bezzębni. Ale na śniadanie w cukierni nigdy nie dostaniecie przyzwoitej ilości kawy, tylko naparsteczek smoły - pysznej, ale pić się po tym chce jeszcze bardziej ;D

asieja pisze...

że łyżeczki są cudowne - to wiadomo
taka prostota, a taka piękna
i słoneczna w kolorze

ale cudowne jest też to, że dzięki takim opowieściom mogę dowiadywac się rzeczy, których w żadnej inny sposób bym nie poznała. lubię wiedziec. że we Francji kawa w miseczkach..

grazyna pisze...

A ja preferuje śniadanie w stylu francuskim ! Rano nie mogę jeść nic konkretnego, więc najchętniej kawa z mlekiem i ciasto lub pieczywo z dżemem lub miodem.
Twoja propozycja bardzo kusząca :)

karoLina pisze...

Majko, szok nie tylko dawno minął, ale potem czerpałam perwersyjną przyjemność z picia z tych misek. A wspomnienia miłe, oj, miłe. A co do łyżeczki, to nawet jeśli byś ją zjadła wcześniej ,to nic nie szkodzi, w końcu nie chodzi o trzymanie się schematu tylko o chwilę porannej przyjemności :)

Isadoro, ja też tak lubię sobie popatrzeć w okno, chociaż w sumie widok dość nieciekawy, ale jak się wie, kiedy spojrzeć, to czasem można natrafić na piękny zachód słońca.

Zaytoon, ta praca (o ile ktoś nie chciał jakoś strasznie zarobić), była naprawdę fajna, nieomal jak wakacje, chciałabym mieć kiedyś taki dom (chociaż de facto w Polsce takich nie ma, ale ostatecznie, nie trzeba się ograniczać, szczególnie w marzeniach).

Dragonfly, cieszę się, że mój wpis Cię zainteresował. Na szczęście pozostałe posiłki bywały naprawdę dobre.

Anonimowy, może tak tylko tendencyjnie oczerniłam moich biednych gospodarzy... (ale tylko troszeczkę, bo mimo wszystko śniadanie naprawdę tak wyglądało). Ta wieś była naprawdę mikroskopijna i bagietki do wszystkich dowoził piekarniany samochód i to było już w porze pośniadaniowej. Ja żeby nie umrzeć z głodu jadłam płatki (które w zasadzie przeznaczone były tylko dla dzieci, dorośli chyba ich nie dotykali). W pozostałych porach dnia jadano naprawdę dobre rzeczy.

Aniu, fakt, stygnie. Chociaż i do zimnej kawy można się przyzwyczaić, bo mnie kiedyś (zimna herbata również) wydawała się niepijalna, a teraz jak mi, na przykład w pracy, trochę postoi to odruchowo biorę i ostatecznie da się wypić. Chociaż ma to niewiele wspólnego z dobrym śniadaniem.

Ewo, tosty francuskie to całkiem coś innego :) Takie śniadanie ja też lubię.

Beo, tak sobie myślę, że z pewnego punktu widzenia, takie francuskie śniadanie jest całkiem praktyczne, bo można wstać później, a obiad i tak jest o 12. Zresztą jak byłam we Francji to z radością akurat ten obyczaj przyjęłam, chociaż moje śniadanie było normalne. A żeby nie jeść czerstwej bagietki miałam znacznie paskudniejszy zamiennik w postaci marketowego pain de mie. A z łyżeczkami, tak jak już wyżej napisałam, nie jest tak ważne, co się z nimi zrobi, ale ta chwila zadowolenia, kiedy poczujemy trochę cukru ;)

Dziwnograju, stereotypy bywają zdecydowanie niebezpieczne i przed podróżą do obcego kraju lepiej zaopatrzyć się w trochę dystansu do tego, co się niby wie. Chociaż, oczywiście, jeśli ktoś jest na tyle zdeterminowany żeby rano wstać, w piekarni czekają na niego te wszystkie pyszności, o których myślimy.

Gosiu, ja ciągle mam przed oczami te croissanty i kawę (białą), mimo wszystko. A rzeczywiście łyżeczki można wykorzystać przy jakimś deserze, fajny pomysł.

Moniko, to mam dla Ciebie coś jeszcze :) Idealny grill wg Francuza (naprawdę idealny): spalony, zwęglony na zewnątrz i surowy w środku. Nawet nie elegancko i zgodnie z regułami sztuki różowy, ale normalnie surowy. Kiedyś usmażyłam też takie kotlety (jagnięce, nie schabowe ;) i moi gospodarze byli bardzo zdziwieni, że chcę je sobie dosmażyć.

Muscat, jakoś nigdy nie przyuważyłam tych miseczek na filmach, filiżanki może, ale uszko czyni je już do przyjęcia. A z tą kawą to też prawda – kawa = małe espresso, podejrzewam, że w lokalu z ograniczonym menu prośba o inną wywoła mały popłoch ;)

Asiejko, ja też to lubię, że dzięki temu, że każdy ma trochę inne doświadczenia, albo żyje na co dzień w innej kulturze, można się dowiedzieć tyle rzeczy, kulinarnych i nie tylko, fajne są takie małe wirtualne podróże.

Grażyno, no tak, dla Ciebie to rzeczywiście śniadanie idealne. Chociaż ja tak naprawdę też wolę na słodko, byle tylko było dużo.

Bea pisze...

No wlasnie Karolino, dzieki temu moge pospac troche dluzej ;) I ewentualnie konsumuje cos juz w pracy, do kawy ;) A tak jak piszesz - obiad o 12, wiec da sie spokojnie wytrzymac ;)

PS. Zerknij do mnie prosze... :)

viridianka pisze...

Karolino niesamowita historia, byłam pewna że Francuzi zawsze jedzą na śniadanie francuskiego rogalika i piją kawę ;) a jak z obiadem? też nie piją codziennie wina?

cudne klucze, bardzo podobają mi się Twoje ostatnie notki, niesamowicie pomysłowe :)

karoLina pisze...

Viri, nie pamiętam, czy piją codziennie, w każdym razie na pewno piją w ogóle i niekoniecznie z jakiejś okazji.

Cieszę się, że podobają Ci się moje notki, ale jednocześnie zaczynam stresować, że teraz już nie tak łatwo będzie Was czym zaskoczyć ;)

Waniliowa Chmurka pisze...

Mniam,
skojarzyły mi się z przysmakiem dzieciństwa, czyli taką "stopką-lizakiem", który był sprzedawany w paczuszce wraz z posypką kwaskowatą o smaku coli:p
Pozdrawiam.

Unknown pisze...

Cześć, ja po kawusie sięgam do EspressoArt - moze Wam sie przyda kiedys ta nazwa przy poszukiwaniu kawy :)

strona pisze...

Od wielu lat preferuję francuskie śniadanka :) Na moim porannym stole zawsze musi gościć kawa oraz wszelkiego rodzaju bułeczki. Uważam, że jest to najbardziej pożywny posiłek, który dodaje masę energii do działania oraz świetnie smakuje. Dzięki wielkie za ten wpis i już nie mogę się doczekać kolejnych. Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Na każdą porę dnia dobra jest kawa ziarnista, ja piję od importera kaw ziarnistych Kawa Fogo. Delikatna, a przy tym aromatyczna :)

Adrian Pawlak pisze...

Jeżeli chodzi o kawę, to mi najbardziej smakuje kawa gruboziarnista, świeżo mielona. Zawsze zaparzam sobie ją przez odpowiedni czas w dzbanku z zaparzaczem, który kupiłem swego czasu na https://duka.com/pl/jedzenie-i-serwowanie-potraw/kawa-i-herbata/dzbanki-i-imbryki. Sposób parzenia kawy jest bardzo istotny i ma duży wpływ na jakość oraz aromat tego napoju. Zdecydowanie warto jest zwracać uwagę na tego typu rzeczy.

Anonimowy pisze...

Najlepszy sklep z herbatami tylko na https://cupandyou.pl/. Poznaj czym jest dobra herbata

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...