Chociaż mam pretensje w kierunku rozmaitych artystycznych zdolności i w moich szufladach zalegają farbki, kredki, koraliki i inne utensylia, kupowane w zależności od tego, jaki talent akurat chciałam rozwijać, to jednak nie uważam się za osobę obdarzoną szczególną fantazją czy też jakoś bardzo kreatywną. Podobnie jest z gotowaniem. Do niedawna przypuszczałam, że właściwie w ogóle nie wymyślam przepisów, co jednak po głębszej analizie okazało się nieprawdą. Przepisy wymyśla chyba każdy, kto gotuje. W końcu większość potraw powstaje jednak z tego, co mam pod ręką, niż w wyniku zrobienia wcześniej przemyślanych zakupów. Czasami wychodzą rzeczy pyszne, a czasami takie sobie, w sumie jednak nigdy ich nie zapisuję i wydają mi się zbyt banalne, żeby podawać je dalej.
Czymś, co kręci mnie o wiele bardziej, jest wypróbowywanie cudzych przepisów. Bardzo nie lubię, kiedy czegoś akurat nie mam i muszę zastąpić czymś innym, co zdarza się raczej często. Dla mnie ta drobna podmiana nie jest stworzeniem nowej jakości, ale stanięciem w obliczu okrutnej prawdy, że nie spróbuję oryginału. A największa radość i satysfakcja jest wtedy, kiedy moje danie, wygląda jak to na zdjęciu.
Na przekór jednak tym wszystkim faktom i moim preferencjom, dzisiaj będzie coś, co wymyśliłam sama. Deser, którego główną treścią jest panna cotta, niezbyt skomplikowany, choć początkowo może się takim wydawać, ale on po prostu wymaga trochę czasu, za to zdecydowanie jest śliczny i pasujący do foremki z serduszkami, którą niedawno dostałam i musiałam znaleźć dla niej odpowiednie wypełnienie. Jeśli miałabym jakieś drobne zastrzeżenia, to chyba wolałabym zmniejszyć grubość czekoladowego spodu na rzecz grubszej warstwy panny cotty.
Przepis dołączam do akcji W Krainie Czarów, a następnym razem będzie więcej o Alicji, wcale nie w związku z filmem o bardzo kosztownej akcji promocyjnej, ale w związku z absolutnie magiczną książką kucharską, którą ostatnio kupiłam. Jeśli przy „Ustach pełnych karmelu” pisałam, że uwielbiam je po prostu oglądać, to w przypadku kulinarnej Alicji szata graficzna byłaby wystarczającym pocieszeniem, nawet jeśli wszystkie przepisy okazałyby się niejadalne albo miałabym żadnego nigdy nie wypróbować. Oczywiście wypróbowałam i o tym właśnie (między innymi) będzie w kolejnym odcinku.
Czymś, co kręci mnie o wiele bardziej, jest wypróbowywanie cudzych przepisów. Bardzo nie lubię, kiedy czegoś akurat nie mam i muszę zastąpić czymś innym, co zdarza się raczej często. Dla mnie ta drobna podmiana nie jest stworzeniem nowej jakości, ale stanięciem w obliczu okrutnej prawdy, że nie spróbuję oryginału. A największa radość i satysfakcja jest wtedy, kiedy moje danie, wygląda jak to na zdjęciu.
Na przekór jednak tym wszystkim faktom i moim preferencjom, dzisiaj będzie coś, co wymyśliłam sama. Deser, którego główną treścią jest panna cotta, niezbyt skomplikowany, choć początkowo może się takim wydawać, ale on po prostu wymaga trochę czasu, za to zdecydowanie jest śliczny i pasujący do foremki z serduszkami, którą niedawno dostałam i musiałam znaleźć dla niej odpowiednie wypełnienie. Jeśli miałabym jakieś drobne zastrzeżenia, to chyba wolałabym zmniejszyć grubość czekoladowego spodu na rzecz grubszej warstwy panny cotty.
Przepis dołączam do akcji W Krainie Czarów, a następnym razem będzie więcej o Alicji, wcale nie w związku z filmem o bardzo kosztownej akcji promocyjnej, ale w związku z absolutnie magiczną książką kucharską, którą ostatnio kupiłam. Jeśli przy „Ustach pełnych karmelu” pisałam, że uwielbiam je po prostu oglądać, to w przypadku kulinarnej Alicji szata graficzna byłaby wystarczającym pocieszeniem, nawet jeśli wszystkie przepisy okazałyby się niejadalne albo miałabym żadnego nigdy nie wypróbować. Oczywiście wypróbowałam i o tym właśnie (między innymi) będzie w kolejnym odcinku.
Panna cotta z Czarnego Lasu
8 porcji o objętości ok. 75 ml
Składniki:
½ szklanki wiśni w syropie (więcej płynu niż wiśni)
1 łyżeczka żelatyny
1 ½ szkl. śmietany 30 lub 36%
1 ½ łyżki cukru
laska wanilii lub cukier waniliowy
1 ½ łyżeczki żelatyny
100 g herbatników
50 g gorzkiej czekolady
60 g masła
ewentualnie więcej wiśni i syropu do przybrania
Wykonanie:
- Przygotować galaretkę: 1 łyżeczkę żelatyny rozpuścić w małej ilości gorącej wody (pewnie z 2-3 łyżki wystarczą), dolać do wiśni z syropem i rozlać równomiernie w naczyńkach*, w których będziemy przygotowywać deser: najpierw wlać syrop, a potem rozłożyć wiśnie, po kilka sztuk na porcję. Wystudzić (albo i nie studzić, jeśli jesteście tak niecierpliwi jak ja, ale pamiętajcie, że lodówce to szkodzi) i wstawić do lodówki, żeby galaretka zastygła.
- Śmietanę zagotować z cukrem, laską wanilii (wcześniej wyskrobać z niej ziarenka i wrzucić do płynu) lub cukrem waniliowym. Żelatynę rozpuścić w ¼ szklanki gorącej wody i dolać do gorącej śmietany. Masę przecedzić, najlepiej do jakiegoś naczynia z dziubkiem, bo z niego będzie łatwiej nalewać. Śmietanę wylać na zastygłe galaretki, ostudzić i przełożyć do lodówki na kilka godzin (pewnie 2 wystarczą).
- Herbatniki i czekoladę zmiksować w malakserze na proszek, przełożyć do miseczki, zalać roztopionym masłem i wymieszać.
- Na zastygłych pannach cottach delikatnie rozłożyć warstwę herbatników, znowu odstawić do lodówki, aż spód się zestali.
- Aby wyjąć deser z naczyńka należy na krótką chwilę zanurzyć naczyńko w gorącej wodzie, po czym przykryć je talerzykiem i odwrócić. Jeśli deser nie chce się odkleić, włożyć na jeszcze chwilkę do wody.
*Myślę, że okrągłe desery będą wyglądały równie ładnie, do ich przygotowania można użyć nawet filiżanek. W zasadzie, jeśli bardzo obawiacie się tego wyjmowania można też zacząć przygotowania od dołu, czyli na dno czegoś dać masę herbatnikową, na to pannę cottę, a na to galaretkę i podać w naczyńkach. Tylko wtedy lepiej masę śmietanową częściowo zestalić, bo jeśli będzie całkiem płynna, to herbatniki mogą wypłynąć na wierzch.
15 komentarzy:
i moje szuflady pełne są rzeczy niespełnionych
kolorowe tektury, kokardki..
pastele
czasem udaje się coś wyczarowac.. uwielbiam robic kolczyki i ostatnio odrobina scrapbookingu, ale dopiero się uczę.. bardzo powoli. czasem brakuje mi cierpliwości.
lubię Twoje słowa
ciepłe i prawdziwe
cudowna panna cotta
i zdjęcia..
Ale fajne!
Prosto jak z cukierni!
I wygląda właśnie tak.. fikuśnie!
Ja do akcji "Alicja.." wciąż się przymierzam..:-)
Serce się raduje na widok takiego serca. O matko Jedyna! Ależ bym zjadła takie tuto :)
pozdrówka! - serdeczne i słodkie ;)
Jestem pod wrażeniem..ten deser wygląda jakby wyszedł spod ręki najlpszego cukiernika ;) Jest piękny
Bardzo udany pomysł, gratuluję!
Alicji i u mnie dużo, choć nie kulinarnie...;-)
Wspaniale wygląda. Zjawiskowo.
Jak ja bym tak ten derek srebrną łyżeczką pacnęła..i wprost do buzi! Oj!
Wow! Swietny pomysl i rewelacyjna kombinacja! Pieknie wyglada i bardzo jestem ciekawa smaku.
Dobilas mnie tym deserem :) Wyglada tak pieknie, ze napatrzec sie nie moge. Az sie nie chce wierzyc, ze sama go wymyslilas (nie to zebym Ci nie wierzyla ale...) :)))))
A tak powaznie to wierze. Mysle, ze masz "reke" do slodkosci :)
Koniec ze zdrowym odzywianiem? :)
Kochana, chciałam zdementować rozsiewane przez Ciebie pogłoski jakobyś nie miała fantazji i kreatywności, Twój blog świadczy na korzyść mojego protestu.
Ciastka widoczne na zdjęciu - zjadałam u Ciebie ze smakiem, o czym nieskromnie przyznaję jak ktoś, kto chwali się, że zna osobiście tego czy owego celebrytę. Pamiętam też ich antenatów dawno temu we Francji...
U mnie też zalega trochę rupieci. Ale już dawno mi przeszło. Dobrze, że znalazłam wreszcie coś, co zajmuje mnie dłużej, niż tydzień.
A Panienka bardzo kusząca i okazała. Obłędna.
Asiejko, dziękuję za miłe słowa. Ja ciągle mam nadzieję, że przynajmniej część z tych rzeczy do czegoś jeszcze wykorzystam. A nawet jeśli nie, to fajnie je czasem pooglądać.
Atrio, rzadko udaje mi się zrobić coś "jak z cukierni", chociaż takie rzeczy fajnie wyglądają. A "Alicja..." wciąga, jak zaczęłam, to teraz mam więcej pomysłów, niż czasu na ich realizację.
Zemifroczko, bierz proszę ile zechcesz :)
Gosiu, dziękuję:)
Anno Mario, Alicji teraz chyba w ogóle jest wszędzie pełno a i u mnie będzie znacznie więcej.
Kasiu, dzięki :))
Dragonfly, częstuj się proszę, ale łyżeczkę srebrną musisz mieć własną, bo moje są całkiem zwyczajne.
Ewo, smakuje bardzo fajnie, bałam się że będzie za słodkie, ale nawet nie. Ale ja bardzo lubię panna cottę.
Majko, zdrowe odżywianie to zrównoważone odżywianie, a bez małego słodkiego uzupełnienia, co to by była za równowaga ;)
Joasiu, ja wierzę, że prawie wszystko, w tym kreatywność i fantazję można wyćwiczyć, więc się staram. I fajnie się jest poczuć trochę celebrytą :)) A te francuskie to ja też pamiętam, fajnie wtedy było.
Zaytoon, ja właśnie też mam problem z zajęciem się czymkolwiek dłużej niż na pięć minut, chociaż dzięki temu zdobyłam całkiem sporo różnych umiejętności. Ale na szczęście blog na razie mi się nie nudzi.
Będzie banalnie...po prostu prześlicznie...a jeśli chodzi o wstążeczki, papierki, druciki, koraliki i inne, to wiemy jak jest ;-)a to kropelki cukrowe?
Anju, to nie kropelki cukrowe... To niejadalny fragment gift wrapping z mojego tajnego zamówienia. I ciągle jeszcze znajduje jakieś na podłodze.
O jejka, jejka jakie cudeńka:)
Prześlij komentarz