Jakie jest pierwsze danie, które przychodzi Wam na myśl, kiedy słyszycie: „kuchnia rosyjska”? Raczej nie są to naleśniki z masą toffi (zwaną dalej „krówką”), prawda? Podejrzewam, że żaden Rosjanin także nie wymieniłby ich, nawet na dalekim miejscu, wśród dań swojej kuchni narodowej. A jednak, dla mnie są daniem kuchni rosyjskiej i to moim ulubionym.
Kilka lat temu, spędziłam w Moskwie miesiąc na kursie językowym i te naleśniki, to było moje wielkie odkrycie kulinarne. Chciałam już napisać, że jedyne, ale przypomniałam sobie jeszcze, o czymś w rodzaju batoników ze słodkiego twarogu, zwykle w czekoladzie, z różnymi nadzieniami, były naprawdę pyszne.
Poza tym, żywiliśmy się (ja i brat), głównie wariacjami na temat polskiej szynki z puszki i żółtego sera, układanymi w różnej konfiguracji na rozmaitych plackach chlebowych, dostępnych w Rosji w dużym wyborze. Dzisiaj nie wiem już, dlaczego katowaliśmy się w ten sposób, czy było to lenistwo, czy jakaś dziwnie pojęta oszczędność.
Dla urozmaicenia, kupowaliśmy sobie czasem gotowe mrożone dania, których w Polsce nie tknęłabym nawet przez rękawiczkę, a co dopiero zjadła. Jednak tam były na tyle przyzwoite, że niedługo po powrocie, odważyłam się kiedyś na próbę kupić jakiś panierowany kotlet z kurczaka. To był pierwszy i ostatni raz.
Naleśniki z nadzieniem z krówki przykuły moją uwagę od początku, ponieważ jednak mój brat nie gustuje w podobnych specjałach, trochę potrwało, zanim namówiłam go, żebyśmy je kupili. To był strzał w dziesiątkę. Mogłabym je jeść codziennie, no prawie, do końca pobytu. Jeśli tak się nie stało, to zawdzięczam to wyłącznie mojemu bratu, albo może mojemu dobremu sercu, które uwzględniło, że on nie podziela tych zachwytów. Mimo tego, udało mi się przewalczyć te naleśniki jeszcze kilkukrotnie. A potem wróciliśmy do Polski i o nich zapomniałam. Aż do teraz.
Nie wiem, czy uzasadniłam wystarczająco dobrze, że naleśniki z krówką są częścią rosyjskiego dziedzictwa kulturowego (bo czymże jest kuchnia, jeśli nie częścią kultury?). Tak czy inaczej, wystarczającym powodem ich obecności na moim blogu jest to, że są po prostu pyszne. Polecam jednak tylko tym, którzy lubią czasem zafundować sobie maksymalną dawkę cukru, bo zjedzenie więcej niż dwóch, wcale niedużych sztuk, to jest wyczyn.
A już w czwartek, październikowe ciasteczka, zapraszam :)
Kilka lat temu, spędziłam w Moskwie miesiąc na kursie językowym i te naleśniki, to było moje wielkie odkrycie kulinarne. Chciałam już napisać, że jedyne, ale przypomniałam sobie jeszcze, o czymś w rodzaju batoników ze słodkiego twarogu, zwykle w czekoladzie, z różnymi nadzieniami, były naprawdę pyszne.
Poza tym, żywiliśmy się (ja i brat), głównie wariacjami na temat polskiej szynki z puszki i żółtego sera, układanymi w różnej konfiguracji na rozmaitych plackach chlebowych, dostępnych w Rosji w dużym wyborze. Dzisiaj nie wiem już, dlaczego katowaliśmy się w ten sposób, czy było to lenistwo, czy jakaś dziwnie pojęta oszczędność.
Dla urozmaicenia, kupowaliśmy sobie czasem gotowe mrożone dania, których w Polsce nie tknęłabym nawet przez rękawiczkę, a co dopiero zjadła. Jednak tam były na tyle przyzwoite, że niedługo po powrocie, odważyłam się kiedyś na próbę kupić jakiś panierowany kotlet z kurczaka. To był pierwszy i ostatni raz.
Naleśniki z nadzieniem z krówki przykuły moją uwagę od początku, ponieważ jednak mój brat nie gustuje w podobnych specjałach, trochę potrwało, zanim namówiłam go, żebyśmy je kupili. To był strzał w dziesiątkę. Mogłabym je jeść codziennie, no prawie, do końca pobytu. Jeśli tak się nie stało, to zawdzięczam to wyłącznie mojemu bratu, albo może mojemu dobremu sercu, które uwzględniło, że on nie podziela tych zachwytów. Mimo tego, udało mi się przewalczyć te naleśniki jeszcze kilkukrotnie. A potem wróciliśmy do Polski i o nich zapomniałam. Aż do teraz.
Nie wiem, czy uzasadniłam wystarczająco dobrze, że naleśniki z krówką są częścią rosyjskiego dziedzictwa kulturowego (bo czymże jest kuchnia, jeśli nie częścią kultury?). Tak czy inaczej, wystarczającym powodem ich obecności na moim blogu jest to, że są po prostu pyszne. Polecam jednak tylko tym, którzy lubią czasem zafundować sobie maksymalną dawkę cukru, bo zjedzenie więcej niż dwóch, wcale niedużych sztuk, to jest wyczyn.
A już w czwartek, październikowe ciasteczka, zapraszam :)
Naleśniki z krówką
Nadzienie:
Puszka SŁODZONEGO mleka skondensowanego, gotowanego przez 3 godziny w wodzie. Otwierać po ostudzeniu, przypominam, bo gdzieś spotkałam się z wybuchową radą, żeby robić to, kiedy puszka jest jeszcze gorąca. Ale my chcemy mieć krówkę na naleśnikach, nie na suficie. Ja nie potrzebowałam aż tyle nadzienia, więc ugotowałam skondensowane mleko w tubce, ok. godziny, ale kwadrans dłużej dobrze by mu zrobił. Można też kupić gotową puszkę krówki.
Naleśniki:
Oczywiście, zazwyczaj nie robię naleśników według przepisu, ale skoro formuła wymaga, że przepis być musi, to będzie. Pochodzi od Michela Roux, choć dużo tu ostatnio tego pana, ale książka akurat była pod ręką.
Składniki:
(na 16-18 szt., zrobiłam z połowy porcji i wyszło mi 6 i ¾, powiedzmy, ale chyba nie smażyłam tak cienkich jak trzeba, jednak z przeznaczeniem do tego przepisu lepsze są trochę grubsze. Tubka mleka, przy niezbyt rozrzutnym wykorzystaniu, powinna starczyć na mniej więcej tę ilość, tzn. 7-8, a nie 16-18 sztuk.)
125 g mąki
15 g drobnego cukru
szczypta soli
2 jajka
325 ml mleka
100 ml śmietany kremówki
kilka kropli esencji waniliowej (dałam cukier)
masło do smażenia (sklarowanego, jeśli macie, albo pół na pół z olejem, mnie w każdym razie zwykłe masło się od razu pali i efekt jest taki średni)
Wykonanie:
- Mąkę, cukier, sól wsypujemy do miski. Dodajemy jajka, mieszamy dobrze trzepaczką, dolewając 100 ml mleka. Ciągle mieszając, dolewamy stopniowo resztę mleka i śmietanę. Odstawiamy na ok. godzinę. Przed przystąpieniem do smażenia mieszamy i dodajemy esencję waniliową. Smażymy naleśniki w zwykły sposób :)
- Na każdy naleśnik nakładamy porządną łyżkę krówki i składamy tak, jak krokiety. Podsmażamy na maśle uwzględniając wcześniejsze uwagi.
Jeżeli chcecie lepiej poczuć smak oryginału, naleśniki należy zamrozić, a potem odsmażyć, jeszcze w postaci zamrożonej. Do zamrażarki lepiej włożyć je najpierw każdy osobno, a dopiero potem przełożyć do jednego woreczka czy pudełka, a bo jak zamrozicie je razem, to się posklejają i trudno je będzie potem rozdzielić.