Pamiętacie, jak pisałam o trendach w mojej kuchni na sezon jesienno-zimowy? Pomyślałam sobie wtedy, że jeszcze ciekawiej byłoby wykorzystać w gotowaniu trendy w modzie. Jeden z nich, o którym chyba wtedy nie wspominałam, to różowy i słodki styl lalki Barbie.
Barbie chyba ciągle pozostaje marzeniem prawie każdej dziewczynki. Ja w każdym razie o niej marzyłam. Nie bardzo rozumiałam, czemu rodzice nie podzielają moich fascynacji i rozsądnie sprawili mi tylko jedną lalkę (wszakże z kenowo-dzieciowo-meblowymi itd. przyległościami, w stosownej, ale także rozsądnej, ilości). Moja Barbie miała na imię Diana i piękną sukienkę. Obcisłą, różową, przetykaną srebrną nitką, z tiulowymi bufiastymi rękawkami i tiulowym fartuszkiem. W tiulowe gwiazdki. Bardzo to było cudowne.
Dobre kilka lat później postanowiłam, że moja córeczka nie dostanie Barbie (ani nie będzie chodzić do McDonald’sa). Dzisiaj nie zamierzam już moim ewentualnym pociechom tak uprzykrzać dzieciństwa, bo z takiego widzenia świata, gdzie kicz jest synonimem piękna się wyrasta, a niespecjalnie wierzę, że lalka Barbie może przyczyniać się do zaburzeń żywienia albo innych problemów. Żadna rozsądna siedmiolatka nie pomyśli, że mogłaby Barbie dorównać, bo nigdy nie widziała kobiety o takich proporcjach, idiotycznie długich nogach, cienkiej talii, aż tak wielkich oczach (wraz z ewolucją lalek chyba coraz większych) i ustach. Całkiem inna historia, to prawdziwe kobiety w kolorowych pisemkach, dumne posiadaczki wystających żeber i ud grubości nadgarstka. Ale ja dzisiaj nie o tym.
Tak jeszcze na marginesie, w celu researchu do tego wpisu, wybrałam się do sklepu z dziecięcymi ciuszkami (fakt, tylko jednego), żeby sprawdzić, czy mała dziewczynka może wykazywać się w swoich garderobianych wyborach lepszym gustem niż firma Mattel. Nie może. Mała dziewczynka jest zmuszona do bezkrytycznego uwielbienia dla mlecznych róży i fioletów z przyczyn czysto praktycznych – inne kolory w dziale dla małych dziewczynek występują sporadycznie.
Ja raczej nie odważę się na całościowe zastosowanie stylu Barbie w swoim ubraniu. Wydaje mi się to zbyt dosłowne i po prostu nieciekawe. Jednak jako (świadoma ;) fanka kiczu, nie mam nic przeciwko jakimś, niekoniecznie różowym, ale także niekoniecznie subtelnym, akcentom rodem z barbielandu w garderobie. Więc czemu i nie w kuchni?
Barbie w tym roku kończy 50 lat, ale całkiem z niej krzepka pani w średnim wieku. Zamiast więc, z wyżyn swojego wieku i doświadczenia, narzekać na to paskudztwo, lepiej zjedzmy za jej zdrowie kawałek landrynkowej tarty i przypomnijmy sobie, ile ulotnej, ale zawsze, radości, dostarczały nam nowe różowe szatki, mebelki i dzieci z dziwnie powyginanymi nóżkami, nabywane przez naszych uległych i kochających rodziców.
Ta tarta, to miała być moja propozycja na Różowy Tydzień, mam nadzieję, że Szarlotek pozwoli mi jeszcze dołączyć.
Polewa ma wyraźnie landrynkowy smak, więc polecam raczej wtedy, kiedy macie ochotę na smaki dzieciństwa, niż na pyszne ciacho.
Tarta z czerwonymi landrynkami i migdałami
(przepis z jakiegoś starego numeru Elle)
Składniki:
Ciasto:
150 g mąki
62 g masła
55 g cukru pudru
3 żółtka
Polewa:
75 g czerwonych landrynek*
75 g migdałów bez skórki
150 g śmietanki 18% (ja dałam kremówkę)
Wykonanie:
- Składniki ciasta zagnieść, owinąć folią i odstawić do lodówki na 2 godziny. Po tym czasie wyłożyć na wysmarowaną masłem tortownicę, formując ok. 2 cm brzegi. Piec jakieś 15-20 min. w 175 stopniach.
- W garnku zagotować śmietanę, dodać landrynki, mieszać, aż całkiem się rozpuszczą, wsypać migdały i wylać na upieczone i ostudzone ciasto**.
- Odstawić do zastygnięcia.