- Mamo, chciałabym zrobić zupę z kalarepki.
- Ale my nie robimy zupy z kalarepki.
- Robimy. Tę z liśćmi.
- A, tak. Ale po co ci to?
- Chcę o niej napisać
-Przecież i tak nie jesz.
Fakt. Nie jem. Sama sobie na co dzień z rzadka gotuję dwudaniowe obiady. Wróć. Nigdy nie gotuję dwudaniowych obiadów. Jeśli jest zupa, to znaczy, że na drugie danie będzie deser, albo jakieś byle co.
Moja mama jest jedną z tych cichych bohaterek, które zawsze gotują zupę i drugie. Przy czym nigdy tej zupy nie jedzą, bo jakby zjadły zupę, to by nie im starczyło miejsca na drugie. Ja mam tak samo, więc nawet jeśli jest okazja, zwykle zupy nie jem (z wyjątkiem pomidorowej, której nie potrafię się oprzeć). Kiedy jednak przeczytałam u Anny Marii o kalarepce, to wspomnienie o tej zupie, której nie jem, spowodowało, że magicznie wskoczyła na szczyt listy „do zrobienia” (bo to był po prostu świetny wpis, przeczytajcie, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście).
Kalarepka jest niezbyt atrakcyjna. Zgrubiała, ciężka i twarda. Zadomowiona w polskiej kuchni tak, że się jej nie zauważa. Chociaż świeża i chrupiąca, solo smakuje na tyle bez wyrazu, że nigdy nie przebiła się do warzywnej elity. Pierwsza wiosenna kalarepka nie wywołuje takiego podekscytowania i rumieńców, jak botwinka, nie mówiąc już o nieosiągalnej dla pozbawionego ogródka śmiertelnika słodyczy świeżego zielonego groszku. Oj tak, groszek rośnie w puszcze lub w mrożonce, od dawna nie udało mi się kupić dobrego prosto ze strączka, zwykle posmak był gorzki. A skoro mówimy o groszku. W lecie łatwo dostępna kalarepka może go zastąpić w banalnym duecie z marchewką. Słodka i miękka, obowiązkowo maślana.
Więc teraz zupa. Jest bardzo oldschoolowa, na zasmażce (bo to, jak się dowiedziałam, przepis babci). Nie ostrzegam, lecz wyjaśniam, ponieważ zdaję sobie sprawę, że zasmażka, z paroma innymi wynalazkami tradycyjnej kuchni polskiej, została zepchnięta do podziemia, ze względu na ogrom kalorii i cholesterolu. Ludzie, nie wariujmy! Ile realnych szkód mogą wyrządzić dwie łyżki smalcu i łyżka mąki na cały gar warzyw? Hmm, jeśli już są wyznania, to idźmy na całość: ten cud babcinej kuchni gotuje się na żeberkach, żadnego tam wywaru jarzynowego. Oczywiście, jeśli chcecie, możecie zrobić tę zupę na, na przykład, kurczaku i bez grama tłuszczu, ale nie narzekajcie, że wychodzi jakaś cienka.
Wydobycie od mojej mamy, mistrzyni nieprecyzyjnych przepisów (także tych spisanych), jako tako konkretnych wskazówek dotyczących tej zupy nie było łatwe. Właściwie wcale się nie udało („A ile smalcu do tej zasmażki? Przecież ja to muszę spisać!” „A nie wiem, za dużo mi się właściwie nalało”). Cudowną cechą kuchni domowej jest jednak to, że skrupulatne mierzenie i ważenie nie jest potrzebne. Więc jeśli nie jesteście pewni, czy Wasza kalarepka jest średnia czy duża, to się nie martwcie. I tak się uda.
- Ale my nie robimy zupy z kalarepki.
- Robimy. Tę z liśćmi.
- A, tak. Ale po co ci to?
- Chcę o niej napisać
-Przecież i tak nie jesz.
Fakt. Nie jem. Sama sobie na co dzień z rzadka gotuję dwudaniowe obiady. Wróć. Nigdy nie gotuję dwudaniowych obiadów. Jeśli jest zupa, to znaczy, że na drugie danie będzie deser, albo jakieś byle co.
Moja mama jest jedną z tych cichych bohaterek, które zawsze gotują zupę i drugie. Przy czym nigdy tej zupy nie jedzą, bo jakby zjadły zupę, to by nie im starczyło miejsca na drugie. Ja mam tak samo, więc nawet jeśli jest okazja, zwykle zupy nie jem (z wyjątkiem pomidorowej, której nie potrafię się oprzeć). Kiedy jednak przeczytałam u Anny Marii o kalarepce, to wspomnienie o tej zupie, której nie jem, spowodowało, że magicznie wskoczyła na szczyt listy „do zrobienia” (bo to był po prostu świetny wpis, przeczytajcie, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście).
Kalarepka jest niezbyt atrakcyjna. Zgrubiała, ciężka i twarda. Zadomowiona w polskiej kuchni tak, że się jej nie zauważa. Chociaż świeża i chrupiąca, solo smakuje na tyle bez wyrazu, że nigdy nie przebiła się do warzywnej elity. Pierwsza wiosenna kalarepka nie wywołuje takiego podekscytowania i rumieńców, jak botwinka, nie mówiąc już o nieosiągalnej dla pozbawionego ogródka śmiertelnika słodyczy świeżego zielonego groszku. Oj tak, groszek rośnie w puszcze lub w mrożonce, od dawna nie udało mi się kupić dobrego prosto ze strączka, zwykle posmak był gorzki. A skoro mówimy o groszku. W lecie łatwo dostępna kalarepka może go zastąpić w banalnym duecie z marchewką. Słodka i miękka, obowiązkowo maślana.
Więc teraz zupa. Jest bardzo oldschoolowa, na zasmażce (bo to, jak się dowiedziałam, przepis babci). Nie ostrzegam, lecz wyjaśniam, ponieważ zdaję sobie sprawę, że zasmażka, z paroma innymi wynalazkami tradycyjnej kuchni polskiej, została zepchnięta do podziemia, ze względu na ogrom kalorii i cholesterolu. Ludzie, nie wariujmy! Ile realnych szkód mogą wyrządzić dwie łyżki smalcu i łyżka mąki na cały gar warzyw? Hmm, jeśli już są wyznania, to idźmy na całość: ten cud babcinej kuchni gotuje się na żeberkach, żadnego tam wywaru jarzynowego. Oczywiście, jeśli chcecie, możecie zrobić tę zupę na, na przykład, kurczaku i bez grama tłuszczu, ale nie narzekajcie, że wychodzi jakaś cienka.
Wydobycie od mojej mamy, mistrzyni nieprecyzyjnych przepisów (także tych spisanych), jako tako konkretnych wskazówek dotyczących tej zupy nie było łatwe. Właściwie wcale się nie udało („A ile smalcu do tej zasmażki? Przecież ja to muszę spisać!” „A nie wiem, za dużo mi się właściwie nalało”). Cudowną cechą kuchni domowej jest jednak to, że skrupulatne mierzenie i ważenie nie jest potrzebne. Więc jeśli nie jesteście pewni, czy Wasza kalarepka jest średnia czy duża, to się nie martwcie. I tak się uda.
Zupa kalarepkowa
wielki gar
Składniki:
2 średnie kalarepki z liśćmi
1 marchewka
1 cebula
1 pietruszka
kawałek selera
4 średnie ziemniaki
kawałek żeberek (na oko z 7 cm długości)
obrany ząbek czosnku
2 łyżki smalcu lub masła
łyżka mąki
Wykonanie:
- Do garnka wrzucamy żeberka i zalewamy ok. litrem wody. Gotujemy od momentu zawrzenia wody przez 15 minut. W tym czasie obieramy i kroimy w kostkę (z wyjątkiem selera, pietruszki i cebuli, które zostawiamy w całości) wszystkie warzywa. W małe kawałki kroimy też łodyżki kalarepki, a liście w paseczki.
- Wszystko, także czosnek, wrzucamy do garnka (ewentualnie, oprócz liści, które można dać chwilę później) i dolewamy tyle wody, żeby była zupa, a nie warzywny gulasz. Solimy do smaku. Gotujemy, aż wszystkie warzywa porządnie zmiękną (co najmniej przez 40 minut). Smalec rozpuszczamy na patelni, dodajemy mąkę i dobrze mieszamy, chwilkę gotując, a potem wlewając zasmażkę do garnka z zupą, mieszamy i zostawiamy na ogniu jeszcze przez kilka minut.
- Przed podaniem odkrawamy mięso od kości i wrzucamy do zupy. Najlepsza jest na drugi dzień, kiedy się trochę przegryzie.