Wydawało się, że jest już lepiej, ale wieczór przyniósł nową ulewę. Wszyscy mają wszystkiego dość, a w radiowych wiadomościach co godzinę (dosłownie, to żadne wyolbrzymienie!) przesuwają nadejście słońca o jeden dzień. Każdego ranka myślę tylko o tym, kiedy znowu będzie mi wolno wrócić do łóżka, wahadłowe ruchy praca-dom-praca-dom wydają się zupełnie pozbawione sensu. Ich monotonię przerywa najwyżej wyprawa do sklepu, do której zmuszam się nie tyle z powodu przerażającej wizji pustej lodówki, co jak zwykle mamiąc się, że może spotka mnie tam jakaś magiczna odmiana losu. Cóż, może nie każdy z Was oczekuje odmiany losu akurat w sklepie, ale założę się, że dzień, maksimum dwa, oddalenia od komputera i każda godzina bez telefonu komórkowego wywołuje nieprzyjemne poczucie dyskomfortu i z każdą mijającą minutą rośnie Wasza pewność, że ten mail, ten telefon, których nie odebraliście, są właśnie tymi, na które czekacie całe życie, a nie koleją reklamą jeszcze bardziej darmowych esemesów i kont bankowych.
Idę więc do sklepu i przypominam sobie o teorii niezwykle rzadkich zdarzeń. Generalnie chodzi o to, że a) chociaż nauka je pomija, bo hmm, psują model (w uproszczeniu ;) to tak naprawdę rzadkie zdarzenia w prawdziwym świecie są głównym motorem zmian b) rzadkie zdarzenia mają miejsce znacznie częściej niż nam się wydaje. Jak spotkaliście swojego chłopaka/swoją dziewczynę/męża/żonę? Jak znaleźliście pracę? Albo nawet, jak kupiliście swoją ulubioną parę butów?
Wszyscy jesteśmy szczęściarzami, albo raczej, ponieważ oczywiście jest mały haczyk, moglibyśmy nimi być. Problem tkwi w tym, że te zdarzenia, które nas spotykają, nie są najczęściej tymi, o których myślimy, że mogłyby nas spotkać i nawet nie tyle ich nie zauważamy, co raczej pomijamy (w każdym razie na pewno jest to mój przypadek). I tracimy okazję. Myślcie sobie o mnie co chcecie, ale naprawdę, gdybym wykazała się refleksem, niektóre z tych pełnych nadziei wizyt w supermarkecie rzeczywiście mogły odmienić moje życie. Zresztą i tym razem zdarzyło mi się coś niezwykle rzadkiego – znalazłam dwa złote, w miejscu, gdzie przechodzi mnóstwo ludzi. W przypływie dobrego humoru postanowiłam dać je pierwszej potrzebującej osobie, którą okazała się młodzież zbierająca na wino, dałam, ale mój dobroczynny czyn stał się przez nieco mniej dobroczynny.
Dzisiejszy przepis też jest pewnego rodzaju ilustracją roli przypadku w naszym życiu, mało znaczącego, ale jednak. W komentarzu do Oka na Maroko Majka napisała, że ona by chciała oko na Kaukaz. Chociaż nie jest to specjalnie popularny kierunek, to jednak miałam taki w planie, pewnie w normalnych warunkach trochę by poczekał, ale jeśli jest popyt, to trzeba go zaspokoić.
Placek chaczapuri jadłam po raz pierwszy w małym gruzińskim barku w Krakowie, który teraz jest już siecią restauracji i z tego to zapewne powodu placek utracił ser ze środka (można go dostać na wierzch, o ile pamiętam, za dopłatą), a ciasto utraciło przyjemną wilgotną, lekko tłustą konsystencję. Moja wersja też nie jest tak dobra jak ta, którą mam w pamięci, ale i tak zasługuje na polecenie.
ChaczapuriIdę więc do sklepu i przypominam sobie o teorii niezwykle rzadkich zdarzeń. Generalnie chodzi o to, że a) chociaż nauka je pomija, bo hmm, psują model (w uproszczeniu ;) to tak naprawdę rzadkie zdarzenia w prawdziwym świecie są głównym motorem zmian b) rzadkie zdarzenia mają miejsce znacznie częściej niż nam się wydaje. Jak spotkaliście swojego chłopaka/swoją dziewczynę/męża/żonę? Jak znaleźliście pracę? Albo nawet, jak kupiliście swoją ulubioną parę butów?
Wszyscy jesteśmy szczęściarzami, albo raczej, ponieważ oczywiście jest mały haczyk, moglibyśmy nimi być. Problem tkwi w tym, że te zdarzenia, które nas spotykają, nie są najczęściej tymi, o których myślimy, że mogłyby nas spotkać i nawet nie tyle ich nie zauważamy, co raczej pomijamy (w każdym razie na pewno jest to mój przypadek). I tracimy okazję. Myślcie sobie o mnie co chcecie, ale naprawdę, gdybym wykazała się refleksem, niektóre z tych pełnych nadziei wizyt w supermarkecie rzeczywiście mogły odmienić moje życie. Zresztą i tym razem zdarzyło mi się coś niezwykle rzadkiego – znalazłam dwa złote, w miejscu, gdzie przechodzi mnóstwo ludzi. W przypływie dobrego humoru postanowiłam dać je pierwszej potrzebującej osobie, którą okazała się młodzież zbierająca na wino, dałam, ale mój dobroczynny czyn stał się przez nieco mniej dobroczynny.
Dzisiejszy przepis też jest pewnego rodzaju ilustracją roli przypadku w naszym życiu, mało znaczącego, ale jednak. W komentarzu do Oka na Maroko Majka napisała, że ona by chciała oko na Kaukaz. Chociaż nie jest to specjalnie popularny kierunek, to jednak miałam taki w planie, pewnie w normalnych warunkach trochę by poczekał, ale jeśli jest popyt, to trzeba go zaspokoić.
Placek chaczapuri jadłam po raz pierwszy w małym gruzińskim barku w Krakowie, który teraz jest już siecią restauracji i z tego to zapewne powodu placek utracił ser ze środka (można go dostać na wierzch, o ile pamiętam, za dopłatą), a ciasto utraciło przyjemną wilgotną, lekko tłustą konsystencję. Moja wersja też nie jest tak dobra jak ta, którą mam w pamięci, ale i tak zasługuje na polecenie.
źródło: Roast figs sugar snow
Składniki:
(2 placki o średnicy ok. 20 cm)
Ciasto:
250 g mąki
200 g jogurtu greckiego
2 łyżki mleka
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
Nadzienie:
225 g mozzarelli, pociętej na małe kawałki
115 g pokruszonej fety
2 łyżki jogurtu greckiego
pieprz
2 małe jajka, rozbełtane
30 g stopionego masła
Wykonanie:
- Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Wszystkie składniki ciasta zagnieść, w razie potrzeby dodać trochę mąki (ciasto powinno być miękkie, ale nie lepiące). Podzielić ciasto na 4 kulki i rozwałkować – dwie na koła o średnicy 23 cm i dwie na koła o średnicy 20 cm. Większe koła przełożyć na blachę do pieczenia, wysmarowaną masłem lub wyłożoną papierem do pieczenia.
- Wymieszać wszystkie składniki nadzienia i rozłożyć je na kołach o większej średnicy, na brzegu zostawiając ok. 2,5 cm ciasta. Pozostawione brzegi zwilżyć wodą, położyć na nadzieniu mniejsze koła i przykryć wystającym ciastem. Docisnąć. Za pomocą pędzelka (a u mnie łyżeczki) posmarować placki stopionym masłem. Piec 25 minut. Podawać gorące.