Przegapiłam czas noworocznych postanowień. Właściwie od kilku lat już ich nie robię, bo sprowadzały się zwykle do "schudnąć" (ubrane w nieco mniej drastyczne: "zdrowiej się odżywiać", w poddtekście: i przez to schudnąć), a dietę porzucałam po kilku dniach, dla uczczenia tego faktu, objadając się czekoladą.
Co nie znaczy, że nie widzę potrzeby zmian. Postanowiłam jednak, zupełnie bez związku z nowym rokiem, podejść do tego od innej strony.
Pewnego wieczoru wzięłam kartkę papieru i zapisałam, jak bym chciała, żeby wyglądało moje życie. Nie za pół roku, ani za 10 lat. Tu i teraz, nawet jeżeli to, co napiszę, będzie całkiem nieprawdopodobne. Wyniki trochę mnie zaskoczyły. Po pierwsze, okazało się, że nie zmieniłabym wcale aż tak wiele. Po drugie, że pewną część z tego, co bym jednak zmieniła, można osiągnąć, co prawda, wkładając w to trochę wysiłku, ale w całkiem niedługim lub nawet bardzo niedługim czasie.
Oczywiście teraz, kiedy mój entuzjazm zdążył już opaść, nie jestem aż taka pewna, czy uda mi się zrealizować chociaż jeden z tych planów. Zresztą, to będzie fajnie, ale w tamtej chwili nie było to takie ważne. Trzymanie w ręce dowodu na piśmie, że większość rzeczy zależy od mnie i nie jest wcale taka nieosiągalna, podziało trochę jak terapia szokowa. Więc zaczynamy :)
Co prawda, wzięcie udziału w Weekendowej Cukierni nie znalazło się na mojej liście, ale to chyba tylko przez nieuwagę i mój debiut w niej jest jedną z pierwszych zmian, które wprowadzam i pewnie jedną z niewielu, które na pierwszym etapie nie tylko są bezbolesne, ale nawet przyjemne.
Dzisiejszy przepis zaproponowała Goś ze Sweet Art i z pewną obawą wyznałam rodzinie, co upiekę, bo nawet pozytywnie nastawiona do eksperymentów mama (a właściwie zwykle jedyna wtajemniczana w moje piekarnicze plany) na hasło: ciasto marchewkowe reaguje brzydkim grymasem.
Skoro mamy dzień z małym psychoterapeutą, to powiem Wam coś jeszcze, chociaż nie jestem pewna, czy nie zrobi to jakiejś skazy na moim image'u. Za pewnego rodzaju podręcznik, chociaż może odpowiedniejszą nazwą byłby przypominacz, mojej odmienionej drogi życia, obrałam przypadkowo odnalezione książeczki z serii: "Mały skarbnik porad życiowych". No i stoi tam tak: "Nie daj się nikomu namówić do rezygnacji z czegoś, co uważasz za świetny pomysł". Więc się nie dałam i upiekłam.
Dobre, chociaż marchewkowe – powiedziała Mama. Będą powtórki.
PS Jak pewnie zauważyliście, od jakiegoś czasu wisi u mnie banerek zachęcający do przekazania 1% na Fundację Gniazdo. W zasadzie mam stosunek mieszany do umieszczania reklam na blogu, ale treść tego zmieszania, prawdę mówiąc, dotyczy raczej psucia grafiki niż oporów moralnych. O zamieszczenie tego banerka poprosiła mnie Siostra, więc wierzę, że ta fundacja robi coś wartego wsparcia, jeśli więc nie macie pomysłu, komu podarować swój 1%, to zachęcam. Szczegóły po kliknięciu w banner.
Babeczki marchewkowe
Składniki:
Ciasto:
250 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
200 g cukru
cukier waniliowy
400 g bardzo drobno startej marchewki
płaska łyżeczka soli
3 łyżeczki cynamonu
200ml oleju
4 jaja
50 g rodzynek
50 g posiekanych orzechów
Masa serowa:
500 g twarożku śmietankowego (lub zwykłego kwarku lub sera białego)
100 g cukru pudru
200 g masła
skórka z jednej cytryny
sok z cytryny do smaku (dałam z niecałej połówki)
Wykonanie:
- W misce wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, cukier waniliowy i cynamon, Dolać olej, ucierać mikserem i dodawać kolejno po jednym jajku. Dodać resztę składników: marchewkę, rodzynki i orzechy i dokładnie wymieszać. Napełnić ciastem dokładnie wysmarowane masłem foremki lub papilotki do muffinek, do około 2/3 wysokości. Piec w 170 stopniach aż się lekko zarumienią (ok. 25 min.). Jeśli pieczecie w metalowych foremkach z rowkami, radzę wyjąć z nich ciastka zaraz po upieczeniu, potem może być problem.
- Zrobić masę: stopić masło, wystudzić. Ser zmiksować z cukrem pudrem, dodać skórkę, powoli wlewać masło. Na końcu dodać sok z cytryny. Na babeczki nałożyć po czapeczce z masy, dowolnie udekorować. Co najmniej na godzinę wstawić do lodówki.
Moje ciasto miało kształt babeczek z powodów obiektywnych, czyli niedostatecznej ilości marchewki. Składniki podaję na całą porcję za Goś, uwzględniając jednak kilka innych zmian, które zrobiłam (czasem również z powodów obiektywnych). W wersji babeczkowej zostało mi sporo niewykorzystanej masy, ale to nie szkodzi aż tak bardzo, bo dobrze się nadaje do wyjadania.